Ptak uderzający w okno dodaje mi skrzydeł. Podnoszę się dopiero, gdy widzę, jak spada. Siadam na łóżku i przeczesuję ręką przepocone włosy. Czuję, że mam w sobie jeszcze mniej siły, niż kiedy kładłem się do snu.
Pukanie do drzwi nie ustaje, dociera więc do mnie, że nie był to wyłącznie element sennych wyobrażeń.
Nabieram głęboko powietrza i krzyczę:
– Już idę! – nadzieję, że głos mój dotarł aż na korytarz.
Przebyłem długą drogę, by się obudzić. Wiem, że musiało tak być. Nie mogło inaczej. Na kary i nagrody trzeba sobie zasłużyć. Czeka mnie teraz długa podróż, nim znowu będę mógł zasnąć. Zaczynam ją od schodów.
Za drzwiami stoi dwóch policjantów. Jednego z nich rozpoznaję natychmiast, więc usuwam się z drogi, by mogli wejść do środka.
Próbuję się koncentrować na tym, co słyszę, ale męczy mnie, że zapomniałem zaproponować im czegokolwiek do picia. Może na zewnątrz jest dzisiaj zimno i przydałaby im się herbata. Może rozlewające się ciepło w przełyku umiliłoby im dzień.
– Przepraszam – przerywam policjantowi w połowie zdania. – Nie chcieliby się panowie czegoś napić? – pytam. Ciało moje się rozluźnia. Przez chwilę nie musi dźwigać wyrzutów sumienia.
– Nie, dziękujemy – odpowiada jeden z nich. Drugi, którego widzę po raz pierwszy, konsekwentnie milczy, od kiedy tylko przekroczyli próg mieszkania.
– Przepraszam, że nie zapytałem od razu – rzucam mimowolnie. Policjant, którego nie kojarzę, unosi brwi zdezorientowany, jakby nie rozumiał, co mówię. Mężczyzna stojący przede mną bagatelizuje sytuację.
– W porządku. – Macha ręką. – Nie będziemy długo zawracać głowy. Jak już mówiłem, pojawił się pewien trop i pomyśleliśmy, że mógłby pan pomóc stwierdzić, na ile jest on wiarygodny – oznajmia.
– Dlaczego nie zadzwoniliście?
– Dzwoniliśmy – stwierdza z wyrozumiałością.
Odruchowo sięgam po telefon, by potwierdzić jego słowa, ale orientuję się, że nie ma go w mojej kieszeni. Rozglądam się dookoła, lecz nie potrafię go zlokalizować. Staram się robić to dyskretnie, nie chcę, by widzieli, że jestem zagubiony.
– Zresztą naprawdę nie było powodu, żeby fatygować pana na komendę – dodaje. Wiem, że zdążył zauważyć, co się stało, zanim przestałem błądzić wzrokiem po mieszkaniu. – To nie żadne oficjalne przesłuchanie. – Od kiedy po raz pierwszy usiadłem naprzeciw niego przy stole w pokoju przesłuchań, nieustannie starał się nadać naszej współpracy swobodny ton.
Kiwam głową. Wiem, że muszę mu pomoc. To właśnie powinienem zrobić.
Pytania zawsze formułował najsubtelniej, jak tylko mógł. To właśnie z tego względu tak rzadko wyprowadzały mnie one z równowagi. Kiedyś zadawał ich więcej. Wychodziły one z niego jedno za drugim. Dziwiłem się wtedy, że sprawa, która zawsze wydawała mi się prosta, okazała się tak wielowymiarowa. I rozczarowywałem, bo to przecież było proste, a on wciąż miał tak wiele pytań.
Starałem się odpowiadać powoli, najlepiej, jak potrafiłem. Tylko czasem coś przejmowało nade mną kontrolę i nie mogłem się powstrzymać od kłamstwa.
Przez jego łagodny wyraz twarzy waham się, ale nawet nie zastanawiam nad znaczeniem słów, które wypowiadam.
– Nie widziałem, że w ogóle miał jeszcze jakąkolwiek rodzinę – mówię.
Policjant waha się podobnie jak ja, tylko przez ułamek chwili, ale potem odpowiada „w porządku”, bo może rzadko ma trudności z przyjęciem, że ktoś go oszukuje, patrząc mu w oczy.
– Ale proszę powiedzieć, myśli pan, że mimo wszystko mógłby wrócić do swojego rodzinnego kraju, nawet gdyby nie miał tam krewnych? Wspominał kiedyś o takich planach?
– Ja może wcale nie znam go tak dobrze, jak myślimy. – Wzruszam ramionami. – Może nawet nie znam go lepiej niż pan.
Widzę, że chciałby westchnąć, ale tego nie robi. Mężczyzna stojący tuż za nim przygląda mi się badawczo. Wciąż się nie odezwał. Przeszywa mnie wzrok jego i czuję się z tym na tyle niekomfortowo, że zaczynam marzyć, by już wyszli i zostawili mnie tu samego.
– W porządku – powtarza. – Będziemy się kontaktować z tamtejszą policją.
– Nigdy nie byli zbyt chętni do współpracy – wtrąca się w końcu drugi z policjantów. Jego głos jest wyższy, niż myślałem.
– Na szczęście wciąż obowiązują ich przepisy międzynarodowe. – Słyszę. – No dobrze, w takim razie to wszystko, dziękujemy za poświęcony czas. – Nie wiem, czy mówiąc to, uświadamia sobie, że to oni zmarnowali swój czas na mnie. Że robią to nieustannie.
Towarzyszę im w pokonaniu czterech kroków, które dzielą nas od drzwi.
– Jeśli uda nam się do czegoś dotrzeć, będziemy pana na bieżąco informować – mówi na pożegnanie.
Mam ochotę go błagać, by tego nie robił. Żeby zostawił tę sprawę w spokoju i nie przychodził już więcej. I nigdy mnie już o niczym nie informował, bo nie chcę nic wiedzieć.
– W porządku – mówię jednak.
Zamykam drzwi na klucz i wyciągam go z zamka, by nie blokował wejścia do niego z drugiej strony.
Staram się uporządkować swoje notatki leżące na stole w jadalni, ale moje myśli wciąż uciekają. Trudno jest mi je ulokować na czarnych literach, które w pośpiechu kreśliłem wczorajszego wieczora. Znów spóźniam się z terminem oddania tłumaczenia. Może to będzie ostatni raz.
Nieporządek na blacie, wraz z postępem mojej pracy, zmienia się w jeszcze większy chaos. Nie potrafię się w nim odnaleźć. Padam zrezygnowany na krzesło i zamykam oczy. Może jeśli poczekam odpowiednio długo, zanim je otworzę, wszystko wróci do normy.
Śmieję się pod nosem z absurdalności tego pomysłu. Podnoszę powieki. Nic się nie stało. Minął jedynie czas.
Drzwi znowu się otwierają. Tym razem bez mojej pomocy. Drętwieję na dźwięk nagłego przekręcania kluczy. Zawsze robi to tak głośno.
Nie jestem pewien, czy ciężko mi uspokoić drążące dłonie z powodu zimna, które wraz z nim dostaje się do środka, czy z powodu strachu. Po chwili słyszę trzask. Odwracam głowę w jego stronę, przypominając sobie o oddechu. Wdech nosem, wydech ustami. Powoli.
– Wróciłem – mówi wesoło, zmierzając w moim kierunku.
Potrafię wyróżnić poszczególne rysy jego twarzy dopiero w momencie, kiedy lekko się nade mną nachyla. Natychmiast przestaje być tylko człowiekiem, który tu mieszka.
– Cześć. – Słyszę. – Jak minęła noc? – Uśmiecha się z troską. Oczy jego są pełne spokoju. Ciekawi mnie, co takiego kryje się w moich. Co on w nich widzi.
– Spałem – odpowiadam krótko i wstaję. O wiele szybciej i sprawniej, niż gdy go nie było.
Stoimy naprzeciw siebie i przez długą chwilę jedynie się sobie przyglądamy. Czym wypełnione są oczy moje? Na co on patrzy, kiedy ja widzę spokój?
W końcu nie mogę dłużej wytrzymać i obejmuję go. Przez ostatnie godziny tragicznie potrzebowałem jego uścisku. Chwytam się kurczowo jego koszuli na plecach, a on łapie mnie mocno za ramiona. Zatapia twarz wśród moich włosów, które powinienem umyć już parę dni temu. Policzkiem przywieram do jego lewego obojczyka.
Jesteśmy ze sobą spleceni i jest nam dobrze. Niemalże czuję szczęście wyrywające się z jego klatki piersiowej.
Puszcza mnie pierwszy. Naraz ogarnia mnie przejmujący smutek. Serce moje ściska się samo w sobie i wylewa żal na resztę ciała. Czuję go pod powiekami.
Może to teraz. Odwróci się ode mnie i odejdzie. I już nie wróci. Już nigdy więcej go nie zobaczę. Upadnę, a on będzie mijać mnie bez słowa. Będzie udawał, że nie istnieję. Będę stosem ubrań, które mi wypadły z szafy na podłogę wiele dni temu. A może nie będzie musiał udawać.
Leon znika w łazience. Szum wody lecącej spod prysznica wybija się na tle innych jednostajnych dźwięków w głowie mojej dopiero wtedy, gdy ustaje.
Wychodzi przebrany. Po karku i plecach ścieka mu woda.
– Zjemy coś? – pyta, mijając mnie w drodze do lodówki. – Jestem strasznie głodny. – Wyciąga z niej wczorajszy obiad i wykłada go na talerz. – A ty?
– Nie będziesz chyba odgrzewał tego w mikrofalówce? – Ignoruję jego pytanie. Uderza mnie to, co robi.
– Taki miałem zamiar – śmieje się.
– Przepraszam – mówię. – Przepraszam, powinienem był przygotować coś przed twoim powrotem.
– To nic takiego. – Wzrusza lekko ramionami. – Nie umieram jeszcze z głodu, dwie minuty jestem w stanie zaczekać. – Uśmiecha się szeroko.
Kręcę głową. Powinienem był coś przygotować przed jego powrotem.
Napełniam dwie szklanki przefiltrowaną wodą, by mu jakkolwiek pomóc. Chcę postawić je na stół, ale wciąż plącze się na nim mnóstwo nieuporządkowanych kartek.
– Przepraszam – rzucam w przestrzeń.
– Pomóc ci z tym?
– Nie – odpowiadam. – Poradzę sobie.
Zbieram je wszystkie na jedną ogromną stertę. Nieposegregowane. Staram się nie myśleć o tym, że będę musiał do nich wrócić.
– Masz kilka nieodebranych – słyszę nagle. – Podaje mi telefon, a ja chowam go do kieszeni, nie zerkając nawet na wyświetlacz. Nie pytam Leona, gdzie był. – Zapraszam – mówi, kładąc talerze naprzeciw siebie.
Wszystko, co robi, robi jednocześnie energicznie i z ostrożnością.
Dokładnie przeżuwa każdy pojedynczy kęs. Może nauczył się tego w pracy. Może zbyt wielu jego pacjentów straciło życie z powodu zadławienia się kawałkiem marchewki.
Nie dotrzymuję mu tempa, chociaż daje mi wyraźną przewagę, raz po raz przerywając. Z ekscytacją opowiada, jak minęła mu noc w pracy. Pozwala mi poczuć się częścią jego życia. Mówi i mówi, nie łamiąc przy tym żadnej przysięgi ani tajemnicy. Zachwyca się, jak gdyby poszedł do pracy po raz pierwszy.
Milczę. Czymże jest mój głos przy jego głosie?
Ciężko mi się je z uśmiechem na twarzy. Zaczyna mnie boleć szczęka, ale nie mogę przestać unosić kącików ust. To piękne – wiedzieć, co robi, i widzieć go szczęśliwego.
Przytakuję, choć czasem nie rozumiem słów, które wymawia. Nie dopytuję, ponieważ nie chcę mu przerywać. Chcę, by to trwało.
Ale się kończy.
– Może teraz ty mi coś opowiesz? – proponuje. Jego pytanie sprawia, że czuję się pusty.
Chce, bym mu opowiedział o wizycie policji. Na to właśnie czeka, widzę to. Pewnie minęli się po drodze na schodach lub przed budynkiem i od kiedy wszedł, czeka, aż o tym powiem.
Wpatruje się we mnie z ciepłym wyraz twarzy.
– Rankiem w okno sypialni uderzył ptak – oznajmiam. – Muszę sprawdzić, jak się czuje.
Podnoszę się niemal natychmiast po wypowiedzeniu tych słów, jak gdybym od początku dnia planował właśnie to zrobić.
Leon wstaje z miejsca wraz ze mną.
– Okej – stwierdza z lekkością. – Chodźmy.