Grześ 2004

Nie wychodziliśmy najlepiej na zdjęciach, bo mój tata nie wyglądał młodo i zniewalająco, a ja, bez zajmowania się czymkolwiek, nie potrafiłem usiedzieć w miejscu na dłużej niż parę chwil. Tylko dla uroczego uśmiechu mamy trzymaliśmy je oprawione w ramkach. Ja i tata mogliśmy na nich nie istnieć, gdyby to nie zgasiło iskierek w jej oczach.

Mama nuciła pod nosem wesoło, kiedy ścierała kurze z obramowań przedstawiających nas fotografii, a tata podchodził do niej, obejmował od tyłu w pasie i mówił, że jest piękna, na co ona wybuchała śmiechem, a potem on także. I ja też się śmiałem, chociaż nie wiedziałem, co w tym zabawnego, po prostu czułem ich radość i chciałem w niej uczestniczyć.

Dni były bardzo spokojne i przepełnione miłością, którą widziałem w ich oczach oraz gestach. W tym, w jaki sposób odnosili się do siebie nawzajem i w jaki sposób odnosili się do mnie. Widziałem ją i czułem.

Nasz dom prawie ze wszystkich stron otaczały kwiaty, całe mnóstwo kwiatów, kwitnących tak dobrze, bo ręce, które się o nie troszczyły, były rękami moich rodziców, którzy mieli serca wypełnione po brzegi dobrocią.

Od zawsze wiedziałem, że mój tata jest starszy. Trudno było nie zauważyć kontrastu między lśniącymi włosami mamy i jego siwiejącymi, jej skocznym krokiem i jego wolniejszym. Ręka taty była bardziej szorstka, kiedy trzymał mnie, pomagając przejść przez ulicę, ale to nie miało żadnego znaczenia. Nie dla nich i nie dla mnie, choć wiele słyszałem od innych osób. Często się zastanawiałem, po co w ogóle się tym zajmują.

– Twój tata pewnie ma dużo kasy – powtarzali. – Twoja mama jest młoda i naiwna. – I jeszcze: – To nielegalne. Twój tata pójdzie do więzienia.

Kiedy pierwszy raz do moich uszu dotarły te słowa, przeraziłem się i natychmiast pobiegłem do domu, by ich o to zapytać. Pokonałem odległość dzielącą mnie od rodziców niewiarygodnie szybkim tempem, jakbym myślał, że policja już tam jest.

– Oboje jesteśmy dorośli, Grześ – powiedzieli. – To byłoby nielegalne, gdybym ja była dzieckiem, a tata był dorosły, ale oboje jesteśmy dorośli, więc spokojnie, żadne z nas nie pójdzie do więzienia – uspokoiła mnie mama. – Nie mamy mało pieniędzy, ale gdybyśmy byli bogaci, myślisz, że nie mielibyśmy basenu w ogrodzie, o który kiedyś prosiłeś? – I zaczęliśmy się śmiać, chociaż nadal bardzo zależało mi na basenie. – Nie przejmuj się takimi słowami, dobrze? Ważne, że się kochamy.

I nie przejmowałem się. Tak jak moja mama, której rodziny nigdy nie poznałem. Rodzice mojego taty zapewne już nie żyli, nie miałem więc żadnych dziadków. Ani żadnych innych krewnych – byliśmy tylko my troje.

Tata był najstarszym człowiekiem obecnym na przedstawieniach z okazji dnia ojca i najstarszym członkiem naszej rodziny.

– Myślałem, że w tym wieku nie można mieć już takich mięśni – zachwycali się koledzy, którzy tak naprawdę wcale nie wiedzieli, o jakim wieku mówią. Uśmiechałem się z dumą za każdym razem, gdy ktoś dziwił się jego posturze, jakbym to ja był za nią odpowiedzialny.

– Też będę takie miał – mówiłem; i faktycznie stanowił dla mnie wzór do naśladowania, bo byli ojcowie z szerszymi ramionami, ale zbyt młodzi, by z nim konkurować. Siwe włosy i mięśnie mógł mieć tylko mój tata, który wciąż pracował fizycznie i prawie się przy tym nie męczył.

Wiek moich rodziców nie stwarzał przepaści i nie byłem im potrzebny jako most ani element układanki. Byłem całymi puzzlami – tak jak i oni.

W najmłodszych latach, gdy tata wychodził do pracy lub kiedy wychodziła do niej mama, bałem się, że to już nie będzie to samo, że we dwójkę będzie inaczej i nie będzie między nami tego, co jest, gdy jesteśmy razem. Ale było, bo radością przesiąkły już ściany tego domu i nie dało się jej pozbyć. A wdychany pyłek z kwiatów zakorzeniał w nas czułość jeszcze głębiej.

Spędzaliśmy wspólnie każdą wolną chwilę – pomagałem w ogrodzie, graliśmy w gry planszowe, oglądaliśmy czarno-białe filmy z dawnych lat i zawsze towarzyszył nam śmiech. Nie mogło być inaczej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *