Grześ

– Śpisz? – pytam cicho, pochylając się nad nim.

Nathan nie reaguje, więc odchodzę i zasłaniam okna, bo wdzierający się przez nie strumień wschodzącego słońca pada bezpośrednio na jego twarz.

Wiem, że mu to nie przeszkadza, w swoim mieszkaniu rzadko zaciąga rolety, mimo że od reszty świata odgrodzone jest ono wieloma dużymi oknami i w bezchmurne noce – w którąkolwiek stronę się nie spojrzy – rozciągają się za nimi oświetlone krajobrazy.

– Na południe jest miasto, więc przez te okna będzie widać światła miejskich lamp, sygnalizacji i samochodów, ale za tymi po przeciwnej stronie jest ogromna łąka i las – opowiadał, pokazując mi konkretne miejsca na planie, a ja, widząc, z jakim zaangażowaniem to robi, nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu. – Będzie dobrze widać księżyc i gwiazdy.

– Szczęściarz – powiedziałem mu wtedy.

– Wiesz, myślę, że samo posiadanie mieszkania sprawia, że nim jestem – odparł, a ja się zgodziłem. – Ale nie każdy może oglądać zaćmienie księżyca, leżąc w swoim łóżku – dodał i po raz pierwszy w trakcie tamtej rozmowy uniósł kąciki ust.

– Nie każdy – przytaknąłem, na co on podniósł głowę i uśmiechnął się szerzej.

Jasne światło tuż przed oczami prawdopodobnie by go nie obudziło, ale myśl o tym, że raziłoby go w oczy zaraz po obudzeniu, sprawiła, że nie mogłem na to patrzeć, więc zasłaniam okna i dopiero wtedy wracam na swoje miejsce. Siadam w dużym fotelu, obok sofy, na której śpi Nathan, i podciągam nogi do klatki piersiowej.

Nie miałem żadnych planów na dzisiejszą noc, ale potem do moich drzwi zadzwonił Nathan, więc żadne plany nie były mi potrzebne.

– Nie myślisz czasem, że marnujesz ze mną swój czas? – zapytał, zanim zasnął. – Że mógłbyś robić w tym momencie coś produktywnego?

– Nie, Nathan, kiedy spędzamy razem czas, mam wrażenie, że stoi on w miejscu.

Kiedy przekroczył próg, poprosiłem, żeby zamknął drzwi.

– Maciek jest w domu? – zapytał, zanim wziął klucz do ręki.

– Wyjątkowo – przyznałem, a potem obserwowałem jego dłonie.

Zamykanie drzwi w wykonaniu Nathana sprawia wrażenie rytuału, nieważne, czy są to drzwi jego mieszkania, czy jakiegokolwiek innego. Najpierw powoli i dokładnie przekręca klucz, a po napotkaniu oporu stara się zrobić jeszcze jeden obrót dla pewności, potem wraca nim do pozycji pionowej i lekko go wysuwa, tak żeby można było wsadzić klucz również po drugiej stronie drzwi. Na koniec naciska mocno klamkę i ciągnie drzwi w swoją stronę, upewniając się, czy są dobrze zamknięte. Przy ostatnim etapie zawsze towarzyszy mu napięcie i strach, jakby myślał, że coś poszło nie tak, choć nigdy jeszcze nie wiedziałem, żeby tak się zdarzyło.

Początkowo na przemian rozmawialiśmy i siedzieliśmy w ciszy, ale Nathan zamknął w pewnym momencie oczy na dłużej, ja nakryłem go kocem i od tamtej pory nie zamieniliśmy już ani słowa.

Zanim zasnął, zszedł do nas mój brat i zapytał o pomoc z zadaniem do szkoły. Nathan chwilę pochylał się nad zeszytem ze zmarszczonym czołem, po czym wyjaśnił mu rozwiązanie.

– Dlaczego już tego nie robisz? – zapytałem, kiedy Maciek wrócił do swojego pokoju.

– Czego? – zdziwił się.

– Nie zajmujesz się matematyką.

– Nie chodzę już do szkoły. – Wzruszył ramionami z niepewną miną, jakby moje pytanie było dla niego niezrozumiałe.

– Wiem, ale zawsze mi się wydawało, że to twoja droga – przyznałem.

– Tak jest lepiej – stwierdził.

Po jego słowach znów nastała między nami zupełna cisza. Już wtedy głowa opadała mu ze zmęczenia. Miał skrzyżowane nogi i pochylał się do przodu, wpatrując się uważnie w panele podłogowe, jakby chciał zapamiętać wszystkie, najmniejsze ich szczegóły.

Sięgam po włączonego laptopa, wpisuję numery kont z pamięci i płacę po kolei rachunki. Powinienem był to zrobić już parę godzin temu, ale gdy Nathan stanął w moich drzwiach, odłożyłem urządzenie i zdążyłem o tym zapomnieć. Nadrabiam te zaległości i sprawdzam skrzynkę mailową – nie przyszła żadna nowa wiadomość, od kiedy zerkałem do niej po raz ostatni. Folder spamu również jest pusty, kosz – opróżniony. Przez moment przyglądam się dokumentom i folderom na pulpicie, ale nie czuję się na tyle skoncentrowany, żeby zająć się przeglądaniem ich zawartości.

Wyłączam laptopa i odkładam go na stół, a mój wzrok mimowolnie kieruje się w stronę śpiącego przyjaciela. Przyglądam się jego twarzy, jakby był eksponatem w muzeum. Zastanawiam się, o czym śni, chociaż nie chcę tego robić; im bardziej staram się jednak zepchnąć te rozmyślania w głąb umysłu, tym wyraźniejsze się stają.

Kiedy w końcu się budzi, zamiast słońca czuje na sobie mój wzrok.

Jego oczy przysłania mgła, a rozbiegane źrenice przez dłuższy czas nie są w stanie się skupić na jednym miejscu.

Rozgląda się zdezorientowany dookoła, ale po chwili najwidoczniej wszystko w jego głowie wpada na swoje miejsce, bo patrzy na mnie i się uspokaja, a ja czuję się lżejszy, kiedy to robi.

Obserwuję, jak dochodzi do siebie: ściera pojedynczą łzę z policzka, z którą zawsze się budzi, przełyka parę razy ciężko ślinę i przeciera nos rękawem bluzy. W końcu siada w ten sam sposób, w jaki siedział, zanim zasnął, poza tym że siedzi prosto – nie pochyla się nad podłogą. Patrzymy na siebie – zauważam w mimice jego twarzy niepokój, kiedy zerka na moje czoło. Natychmiast czuję na nim krople potu. Ścieram je szybko, ale Nathanowi to nie wystarcza.

– Jak się czujesz? – pyta mnie nagle, powoli naciągając koc pod samą szyję. Te dwie czynności wydają mi się tak ze sobą sprzeczne, że potrzebuję paru sekund, aby dojść do siebie. Dopiero po tym mogę się skupić na jego pytaniu i sformułowaniu odpowiedzi.

Próbuję poczuć moje ciało – zarówno nogi, jak i ręce wydają mi się lżejsze, niż powinny. Serce bije szybciej niż zazwyczaj, a w brzuchu czuję mrowienie i nie potrafię określić, czy jest ono przyjemne, czy wręcz przeciwnie. Nic mnie jednak nie boli.

– W porządku, dziękuję – mówię, a on czeka, jakbym miał dodać coś jeszcze, ale ja nie mam już nic do dodania.

– Widzisz różnicę między stanem dobrym a stanem porządku? – pyta.

Od razu kręcę głową, chociaż mógłbym się nad tym zastanowić choć przez chwilę i prawdopodobnie dojść do pewnych wniosków, ale kręcę głową, bo chcę, żeby to Nathan mówił. Żeby mi wytłumaczył, jak on to widzi.

Przyjaciel patrzy w dal i odnoszę wrażenie, że zapomniał o swoim pytaniu i o tym, że ze mną rozmawiał, ale w końcu ponownie przenosi na mnie wzrok.

– Porządek to taki stan, gdzie jest jak zwykle – mówi. – A to, co jest zwykle, nie zawsze sprawia, że jest dobrze. Bo dobrze to znaczy, że podoba ci się obecny stan, a porządek nie zawsze musi ci się podobać – stwierdza.

Analizuję jego wypowiedź jedynie przez krótki moment.

– Wiesz, kojarzę, że w definicji porządek jest określany jako stan, w którym wszystko jest takie, jakie powinno być.

– Co wszystko? Wszystko to strasznie dużo. Czy to w ogóle możliwe, żeby wszystko było takie, jakie być powinno? Jakie w ogóle powinno, Grześ? Skąd to wiedzieć?

– Masz rację – przyznaję. – Posługuję się definicją ze słownika, a prawda jest taka, że każdy może takie abstrakcyjne pojęcia rozumieć trochę inaczej.

Nathan marszczy brwi, a ja, dostrzegając to, dodaję:

– Widzisz, to tak jak z lecącym na niebie samolotem. – Jego oczy momentalnie promienieją, kiedy unoszę rękę. – Wyobraźmy sobie, że przez chwilę znajduje się w jednym, określonym miejscu, a my stoimy w pewnej odległości od siebie. Każdy z nas go widzi i jest w stanie wskazać go palcem i obaj zrobimy to tak samo precyzyjnie, ale nasze palce wciąż będą daleko od siebie i to nie tak, że patrzymy na inny samolot, to tylko kwestia perspektywy. – Wzruszam ramionami. – Dlatego cieszę się, że mówisz mi o różnicy, którą widzisz; dzięki temu będę mógł trochę lepiej zrozumieć to, o czym mówisz i w jaki sposób to robisz – dodaję.

Przyjaciel uśmiecha się szerzej. Nie jest to radosny uśmiech, jaki wywołują żarty, to uśmiech wypełniony miłością do słów. Wyobrażam sobie, że ma to znaczenie, że słowa te pochodzą ode mnie.

– Zawsze wymyślasz takie piękne porównania – mówi, a mnie ściska w klatce piersiowej, kiedy to słyszę. Tak mocno, że ledwo jestem w stanie mu odpowiedzieć.

– Słowa są ładne, ale najważniejsze, że dzięki nim…

– Komunikacja – przerywa, a wtedy uśmiecham się razem z nim.

– Komunikacja – potwierdzam.

Jego zmarszczki przy oczach szybko znikają, ale ja wciąż czuję rozlane po moim ciele ciepło, które spowodowały.

– Jestem zmęczony – oznajmia. – Połóż się ze mną.

– Martwisz się moją głową? – pytam wprost, a przyjaciel potwierdza skinieniem. – Nathan, mówię poważnie, nie boli mnie. Dostałem nowe, silniejsze leki – przypominam. – Kiedy gorzej się czuję, biorę je i jest lepiej. Co prawda ból nie ustępuje z sekundy na sekundę, farmacja się jeszcze tak dalece nie rozwinęła – śmieję się cicho. – Ale da się wytrzymać, jakoś trzeba – mówię powoli, aby każde moje słowo do niego dotarło.

– Połóż się ze mną – powtarza, jakby moje wcześniejsze słowa nie istniały. – Nie spałeś w nocy.

– Byłem trochę zajęty.

Nathan nie komentuje moich słów, unosi koc i czeka. Wstając, uświadamiam sobie, że miał rację – nie spałem całą noc. Zasłony nie powstrzymują już słońca od oświetlania tego pomieszczenia.

Podchodzę do niego, nie czując palców ani nóg. Mam wrażenie, że nie panuję nad moim ciałem i zaraz przewrócę się na twarz, ale to nie wina migreny. Chcę zaproponować Nathanowi, żebyśmy się położyli w mojej sypialni, w dużym łóżku, nie na nierozłożonej sofie w salonie, ale zerkam przelotnie na schody prowadzące na piętro i dociera do mnie, że mogę nie dać rady tam dojść. Nathan też nie proponuje przejścia do wygodniejszego miejsca, może widzi, że nie dam rady.

Kładę się przy nim, zamykam oczy i zaczynam świadomie oddychać. Mam zawroty głowy, ale nie upadnę już na podłogę.

– Jesteś strasznie blady – mówi cicho.

– Zaraz mi przejdzie – odpowiadam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *