Wszystko tętniło życiem w tym domu i poza nim, kiedy byliśmy razem, choć największą w tym zasługę miała moja mama, która krzątała się z kąta w kąt i czyniła ten wielki budynek tak przytulnym, że aż z duszą.
– Dlaczego mamy aż tyle pokoi? – pytałem. – Nie potrzebujemy ich tak dużo. – A mama uśmiechała się jak zwykle, gdy mówiłem cokolwiek.
– Za jakiś czas, mamy nadzieję, będzie nas tu więcej – powiedziała. – Co ty na to? Chciałbyś mieć rodzeństwo? – Zastanawiałem się z rozpromienioną twarzą, która zdradziła moje myśli, zanim w ogóle coś powiedziałem. – Jeszcze nie teraz – dodała mama po mojej odpowiedzi. – Ale kiedyś na pewno. Będziemy mieć dużą, kochającą się rodzinę. – Kiedy usłyszałem, z jakim rozmarzeniem o tym mówi, przestałem myśleć o basenie w ogrodzie.
Duża, kochająca się rodzina to coś, czego chcieli moi rodzice, i ja od tamtej chwili również jej zapragnąłem.
Na razie byłem tylko ja – oczko w jej głowie. Zawsze była obecna, jakby na każde moje skinienie. Uważna i nie nadopiekuńcza, jakby oczywistym było, że te dwa stany mogą istnieć w jednej osobie niezależnie od siebie.
– Pomóc ci z tym, czy uważasz, że dasz sobie radę? – pytała, gdy po raz pierwszy w pełni samodzielnie postanowiłem posmarować tost dżemem. Odparłem, że dam radę, a ona pokiwała głową. – Jeśli będziesz mnie potrzebować, powiedz. – Zgodziłem się i sięgnąłem po przeznaczony dla mnie nóż.
Stała tuż obok, udając, że zajmuje się czymś innym. Początkowo, dostrzegłszy to, uśmiechnąłem się pod nosem, ale po chwili zacząłem się śmiać i ona też.
– Wiem, że jesteś bardzo zaradny, ale mimo wszystko muszę cię mieć na oku – usprawiedliwiała się, łapiąc się za bolący od chichotania brzuch. – Od tego są rodzice.
Przez duże okno znajdujące się nad blatem zobaczyliśmy, że tata przekracza bramę i on też nas zauważył. A kiedy uświadomił sobie, że się śmiejemy, też szeroko się uśmiechnął, choć jeszcze nie wiedział, dlaczego. Ale tak było zawsze. Gdy przechodził przez bramę, nie było takiej mocy, która powstrzymałaby od uśmiechu. W tym domu wszyscy się śmiali.
A kiedy zostawałem sam z tatą, nie było inaczej.
Wrzucaliśmy wspólnie kamienie na taczkę. Tata zajmował się większymi i cięższymi sztukami, ja mniejszymi. A w trakcie rzucania nimi na wyznaczone miejsce obserwowałem, jak napina się jego ciało.
– Też będę mieć takie duże i silne ramiona, skoro ci pomagam? – zapytałem z nadzieją, kiedy tata pomagał mi wejść do wanny.
– Jeszcze nie teraz, ale kiedyś na pewno. Musisz tylko trochę poczekać – powiedział. – Zamknij oczy – polecił, a po chwili poczułem szampon na włosach.
– Mogę sam? – zagaiłem, kiedy pod wpływem ruchów rąk taty szampon zaczął się pienić. – Śniadanie już robię – umotywowałem swoją prośbę.
– Nie chcę umniejszać twoich zasług, Grześ, ale kanapki przekraja ci mama. – Otworzyłem oczy. – Musisz być trochę bardziej cierpliwy, do wszystkiego w życiu dojdziesz małymi kroczkami – pouczył. – Wykąp się, a ja zaraz pomogę ci wyjść, w porządku? – Pokiwałem głową. – Wiem, że chciałbyś sam, ale możesz się poślizgnąć. Na wszystko przyjdzie czas.
Cierpliwość.
– Patrz, jaki byłem brudny – śmiałem się, spoglądając na prawie czarną wodę.
– Tak, widzę – śmiał się ze mną, pomagając mi założyć piżamę. – Nie ma się co dziwić, bardzo ciężko dziś pracowałeś. Miejmy nadzieję, że ubrania, które miałeś na sobie, też będą czyste po praniu.
Siedzieliśmy razem, oglądając bajkę, ale zauważyłem, że wzrok taty nie skupiał się na telewizorze.
– Jesteś bardzo podobny do mamy – powiedział. – Masz po niej oczy.
Uśmiechnąłem się szeroko, bo mama była piękna.
– A co mam po tobie? – zapytałem, a tata zaczął mi się przyglądać. – To, że chcę być we wszystkim samodzielny – odpowiedziałem, zanim tata zdążył się odezwać.
– Tak – uśmiechnął się. – Tak, zdecydowanie. Ale nos też – powiedział i smyrnął mi po nim palcem.