Uśmiecha się do swojego odbicia w lustrze. Wie, że na niego patrzę, też mnie w nim widzi. Siedzę za nim na łóżku, mam skrzyżowane nogi i już się z nich nigdy nie wyplączę, ale jego wesoła mina działa na mnie kojąco. To nic.
Leon na zmianę zawiązuje krawat i rozwiązuje go.
– Co myślisz? – pyta, wciąż kontaktując się przez pośrednika.
Z żadną inną częścią garderoby nie ma takiego problemu – tylko z krawatem. Nigdy nie miałem go na sobie. Nie wiem, czy powoli zaciska gardło, czy od razu łamie kręgosłup.
– Czy krawat nie przypomina nazbyt liny? – wyrzucam, choć wiem, że nie powinienem tego robić. Bynajmniej nie teraz. – Przepraszam – mówię szybko. – Ładniej ci bez – mówię, bo widzę przed oczami, jak czerwienię się z powodu braku tlenu. – Kiedy nie masz go na sobie, możesz przynajmniej rozpiąć parę guzików u góry, a wtedy – nabieram powietrza, ostatnie słowa wymawiałem bez jego pomocy – wtedy wyglądasz naprawdę dobrze.
Leon patrzy na mnie, zastanawiając się, dlaczego to powiedziałem.
– Naprawdę dobrze? – pyta ze śmiechem, zapominając o linie. Oddycham z ulgą, bo właśnie to starałem się sprawić – żebyśmy odeszli od tematu. By się nie przejął powiązaniem krawatu z samobójstwem. – Mogłeś użyć lepszego komplementu. – Ostatecznie zdejmuje krawat i odrzuca go gdzieś obok. – Chyba że inne synonimy zostawiasz na moment, w którym rozepnę więcej niż parę guzików. – Jego dwuznaczna mina mnie rozprasza i wzdrygam się.
– Przepraszam – reaguję szybko.
– Nie – mówi i uśmiech znika z jego twarzy. – To ja przepraszam – reflektuje się stanowczo.
Siada obok mnie i pyta, czy na pewno mam ochotę iść z nim na rodzinne spotkanie, a ja kiwam głową.
– Tak, pójdę.
– Ale czy masz ochotę.
– Nie wiem, Leon, pójdę.
Patrzy na mnie zmartwiony. Może to przez moje odpowiedzi. A może dlatego, że w czasie, w którym on w pełni przygotował się do wyjścia, ja ledwie zdołałem przebrać koszulkę i nie mam siły wstać, aby przebrać również spodnie. Co, jeśli faktycznie już nigdy nie rozplączę tych nóg? Czy to jeszcze w ogóle moje nogi? W jaki sposób mam dotrzeć na spotkanie, skoro nie potrafię wyjść z łóżka.
– Pomóc? – słyszę i zauważam wyciągnięte w moją stronę ręce. Czy on czyta mi w myślach? Czy jest w nich właśnie teraz?
Wspierając się na jego barkach, w końcu wstaję, oddychając z ulgą. Mam nadzieję, że się przeze mnie nie spóźnimy.
Schodzimy do garażu, a ja wzdrygam się w momencie, kiedy jednemu z samochodów zaświecają się przednie światła. To nasz samochód. Leon właśnie otworzył go kluczykami, które trzyma w ręce, w drugiej wciąż trzyma mnie i czuję, jak mnie popędza. Jak ciągnie mnie za rękę, dając mi do zrozumienia, abym się pośpieszył, jeśli nie chcemy się spóźnić.
– Zwolnij, proszę. – Leon, odwraca się do mnie, a ja czuję, że mam załzawione oczy i że niewiele brakuje, aby łzy zaczęły spływać mi po twarzy.
– Nathan. – Schyla się do mnie lekko. – Stoimy w miejscu.
Rozglądam się dookoła i faktycznie dociera do mnie, że nie ruszyliśmy się ani odrobinę, od kiedy zamknęliśmy za sobą metalowe drzwi.
– Przepraszam – mówię. – Przepraszam, przepraszam, tak strasznie mi przykro, ja…
– Spokojnie – słyszę zza oceanu, jak mi przerywa, i czuję, że pomaga mi usiąść na betonie.
Ogarnia mnie coraz większa panika, słyszę swój ciężki oddech i krew płynącą mi przez głowę. Robi mi się ciemno przed oczami.
– Zaraz zemdleję – mówię i mam jedynie nadzieję, że powiedziałem to na tyle głośno, aby mógł to usłyszeć.
Czuję ciężar jego głowy na moim ramieniu i dłoń na moim policzku. Znów wzdrygam.
– Wdech, wydech – mówi cicho i oddycha miarowo tuż przy moim uchu.
Na karku czuję raz zimny, a raz ciepły podmuch. Panika stopniowo ustępuje, co parę sekund jeszcze płuca moje domagają się więcej powietrza. A kiedy ciało moje przechodzą nagłe dreszcze, Leon łapie delikatnie głowę moją i przytrzymuje, abym w nic nie uderzył.
– Jestem. Już dobrze – mówię, choć to nieprawda. Jestem zmęczony, chciałbym wrócić do łóżka.
– Zmęczyłeś się? – pyta. Czy mi znów wszedł do głowy?
Jeśli dostanę takiego ataku na spotkaniu, zepsuję je.
– Tak, zmęczyłem się, ale możemy jechać. Obiecuję, że nie zepsuję tego spotkania, a zepsułbym je już samym faktem, że przeze mnie by cię tam nie było – mówię. Ale dlaczego myślę, że zostałby ze mną? – Chyba że masz ochotę pojechać sam – dodaję szybko. – Zrozumiem to.
– Po pierwsze, nic się nie stanie, jeśli trochę się spóźnimy, możemy wrócić do domu i odpocząć, po drugie te ataki nie są zależne od ciebie, więc to nie twoja wina, a i one niczego nie psują. Po trzecie fakt, że zostałbym w domu z tobą, to mój wybór.
– Czytasz mi w myślach? – wyrzucam z siebie.
– Nie, dlaczego?
– Czasem mam wrażenie, że dokładnie wiesz, o czym myślę.
– Nie potrafię czytać w myślach. Nie wiem nawet, czy bym chciał. Ale często wiem, o czym myślisz, dzięki temu, że dużo o tym rozmawiamy. Gdybyś nie zapytał, czy potrafię czytać w myślach, skąd miałbym wiedzieć, że takie masz?
Uśmiecham się lekko na myśl o przyjacielu, który nauczył mnie więcej mówić o tym, jak się czuję.
W końcu lądujemy w samochodzie. Obserwuję, jak Leon zmienia biegi. Uwielbiam na to patrzeć. W jednej chwili mięśnie ręki jego napinają się tak mocno, że kostki na dłoniach unoszą się i stają bardziej wyraźne, a następnie zaciska dłoń trochę mocniej i dociska skrzynię biegów, na co reaguje jego kość w przedramieniu.
Nigdy nie prowadziłem, więc przy początkach naszej znajomości zapytałem, czy to ciężkie.
– Ciężko się zmienia biegi?
A on odparł, że nie.
– Wiesz, robię to już mechanicznie, nawet tego nie zauważam.
Wydaje mu się, że nie musi wkładać w to dużo siły, i rzeczywiście nie widać jej też na jego twarzy, ale potem wzrok mój powraca na jego zaciśnięte palce. One mówią co innego.
Głośny dźwięk klaksonu wyrywa mnie z transu. Niemal podskakuję na fotelu i patrzę na siedzącego za kierownicą Leona. A on zerka na krótko w lewą stronę, gdzie dwa samochody ledwo zdołały się minąć.
– Widocznie bardzo mu się śpieszyło – mówi, przewracając oczami, ale nie denerwuje się jak inni kierowcy, nie wyzywa tamtego, nie klnie pod nosem ani nie zaczyna trąbić ze złością. – Ważne, że nic się nie stało – dodaje.
Kiedy dojeżdżamy na podjazd, brama przed nami zaczyna się otwierać. Prostuję się na fotelu, ponieważ zdaję sobie sprawę, że praktycznie na nim leżę, a górna część pasa bezpieczeństwa wbija mi się w szyję. Czy on też mógłby służyć jako krawat?
Leon wychodzi z samochodu pierwszy – kiedy ja próbuję jeszcze otworzyć drzwi – i wita się ze swoimi rodzicami, a potem z siostrami i Tomkiem.
– Dzień dobry – mówię, gdy staję obok niego.
Jego mama i siostry mnie obejmują, co odwzajemniam. Staram się ignorować myśli, próbujące przekonać mnie, że zrobiłem to absolutnie źle. Tomek też obejmuje mnie jedną ręką i zbliżamy się do siebie ciałami wyłącznie bokiem.
W końcu ściskam silną rękę. Pewnie powinienem ścisnąć ją mocniej.
Kierujemy się do ogrodu z tyłu działki, gdzie na stołach znajdują się różnego rodzaju wypieki. Wiem, że nie zostały one upieczone przez nikogo z tu obecnych, bo nikt nie potrafi tu piec.
– Nathan, bardzo ładnie dekorujesz te ciastka, mógłbyś być cukiernikiem! – wykrzyknęła kiedyś mama Piotrka, gdy spędzałem z nimi dzień w kuchni. – Ale – dodała, a ja już wiedziałem, jak to się skończy. Mógłbym być cukiernikiem, ale się nie nadaję, tak jak do każdego innego zawodu. Jesteś zdolny, Nathan, ale… – gdybyś chciał je piec, musiałbyś pilnować, aby się nie spaliły – powiedziała, bo kiedy wrócili do domu, zastali mnie stojącego tuż przed piszczącym piekarnikiem, z którego uwalniał się dym, a ja nie reagowałem.
Siedzę pomiędzy Leonem i Natalią, a na przeciw mnie ich mama. Nie docierają do mnie ich rozmowy, czuję się, jakbym był w innej rzeczywistości niż oni.
– Nathan, słyszysz? Pytałam, czy…
– Przepraszam – mówię szybko, biorąc wodę do ręki, i piję ją z takim zapałem, jakbym dzięki temu miał zniknąć z tego miejsca, zapaść się pod ziemię, już nigdy nie spotkać tych ludzi i nie ponosić żadnej odpowiedzialności za to, co stało się przed momentem.
– W porządku – odpowiada z uśmiechem i nakłada mi na talerz jeszcze jeden kawałek ciasta. Zapewne pytała właśnie o to.
Co jakiś czas reflektuję się i staram się być uważny, słuchać tego, o czym dyskutuje się dookoła mnie, ale motywacja znika, zanim zdążę zareagować na cokolwiek. Pokazać, że jestem obecny.
Robi się późno, pomagamy więc zanieść naczynia do domu. Trzymam w rękach dwa kubki, ale w progu tracę równowagę. Panika błyskawicznym tempem pokonuje odległość dzielącą ją od moich oczu, kiedy ktoś łapie mnie za ramię.
– Wezmę je – stwierdza i puszczając mnie, chwyta za szklanki, po czym znika w kuchni równie szybko, jak się pojawił.
Tomek widzi całą sytuację, stojąc naprzeciw. Podchodzi do mnie i mówi, żebym się tym nie przejmował.
– Nie przejmuj się.
– Czym się nie przejmuj? – pyta Leon, który pojawia się równie niespodziewanie jak wszyscy.
– On mnie nienawidzi – powiedziałem ledwo słyszalnie.
– Kto?
Ja nie mogę niczego mu wyjaśnić. Nie tutaj, gdzie ludzie potrafią się teleportować. Mijam go więc bez słowa.
Siedzimy w samochodzie w ciszy. Radio jest wyłączone – czy w ogóle kiedykolwiek słuchaliśmy muzyki podczas jazdy? – i nikt z nas się nie odzywa. Do czasu.
– Kto cię nienawidzi? – pyta.
– Twój tata – mówię tak pewnym głosem, jakbym chciał, żeby on sam też to usłyszał, chociaż tak nie jest.
– Nieprawda, Nathan – protestuje. – Nie nienawidzi cię, przerabialiśmy to.
– Nienawidzi mnie – powtarzam.
– Nathan, po pierwsze nienawiść to dość mocne słowo, a po drugie…
– Dlaczego to robisz? – pytam głośniej, niż planowałem. – Dlaczego nie zapytasz, dlaczego się tak czuję? Dlaczego negujesz moje odczucia?
Leon przez moment wydaje się zbity z tropu.
– Przepraszam, nie chciałem krzyczeć. – Kulę się na powrót w fotelu.
– Nie, w porządku, masz rację – mówi z poważną miną. – Okej. Dlaczego myślisz, że mój tata cię nienawidzi?
– Chciałby dla ciebie kogoś lepszego.
– To nie musi od razu oznaczać, że cię nienawidzi – stwierdza, a po chwili dodaje: – Rozmawiam z nim o tobie, Nathan, czasem myślę, że nawet mu imponujesz, po prostu obaj nie wiecie, jak zacząć ze sobą rozmawiać. Myślę, że gdybyście zaczęli, nie moglibyście przestać.
– Prawie się przed nim przewróciłem.
– Mój tata też się przewraca, Nathan. Każdy się czasem przewraca – stwierdza, włączając kierunkowskaz.