Nathaniel

Mówi, że to nie jest zbyt dobry pomysł, więc to oczywiste, że nim właśnie jest. Niezbyt dobrym pomysłem i niczym więcej. Bo on tak mówi. A to, co mówi, nie ma prawa być w jakikolwiek sposób podważane. Jak mogłoby być w ogóle? Kto ma siłę na to?

Stoję naprzeciwko niego i zagryzam mocno wargę, aby się nie zacząć sprzeciwiać. Bo nie można. Czekam, aż to zauważy. Czuję już metaliczny smak w ustach. Połykam, a on wciąż nic. Jakby chciał, żebym się udławił krwią.

Grześ ma minę łagodną, co sprawia, że zaciskam zęby jeszcze bardziej. Niech przestanie tak patrzeć. Niech przestanie w ogóle. Ręce moje rwą się, by wydrapać mu oczy. A on nie zauważy nawet, że to zrobiłem.

W głowie mojej jest bardzo głośno. Niezrozumiały hałas. Nie potrafię wyłowić stamtąd pojedynczych myśli, przez co grad jeszcze mocniej o ściany umysłu. Rozbija się i nie opada. Bo gdyby, to stłukłby się i nie powstał ponownie, a on jak na złość jeszcze większą – nie opada. Kawałki szkła po tablicy, bo zbyt zimno na mróz tylko.

Człowiek przede mną wciąż mówi, ale widzę to jedynie, bo nie słyszę. Nic prócz gradu, który nie istnieje. Łzy mi do oczu i pięści moje zaciśnięte, jakbym mu chciał wybić zęby, by nie mógł już zabronić niczego.

Może gdybym krzyknął, byłoby lepiej. Przebiłbym oponę i uszłoby z niej powietrze. A mi to na sucho, jak zawsze. Ale głosem podnieść można tylko słowa, które gdzieś zgubiłem.

– Jesteś zły, Nathan? – pyta, jakby nie widział ognia w oczach moich, który pali od środka.

Dlaczego miałbym być zły? Dlatego, że powtarza mi, że nie potrzebuję na nic pozwolenia, że mogę robić, co tylko mi się spodoba, bo jestem dorosły, a kiedy mam ochotę spełnić swoją zachciankę, nagle mi jej zabrania? Nie, dlaczego miałbym być zły?

Może przesadzam. Może faktycznie powinienem go posłuchać, bo chce dobrze, ale nie mogę słuchać go, gdy mówi nie. Bo mi się na nie zagryza wnętrze policzka.

Nie odzywam się, bo nie można. Grześ czyta z oczu moich jednak. Potrafi.

– Nathan, nie sądzę, żeby to był dobry pomysł – powtarza.

Serce moje bije coraz szybciej, a krwi mi w ustach więcej, co sekundę. Jakbym ją pił zamiast wody.

– Ale możemy o tym pogadać i może dojdziemy do porozumienia.

– Co? – Słowo to wyszło z ust moich tak gwałtownie, że nie odnotowałem prawie jego istnienia. – Dojść do porozumienia w stosunku do czego? To moja decyzja – krzyczę, jakbym się nie bał jego rąk. Ale już mi obojętne, bo znalazłem parę słów porozrzucanych przez szalejącą wichurę. Zbieram je więc i wyrzucam, bo mi śmietnik z umysłu.

– Tak, wybacz, źle się wyraziłem – nie kruszeje jego ton. – Chcę po prostu dla ciebie jak najlepiej i myślę, że byłbym w stanie doradzić, jak zrobić to, co chcesz, jednocześnie dbając o twoje bezpieczeństwo.

– To moje bezpieczeństwo, nic ci do niego.

To go boli, a ja czuję satysfakcję, że tak. Wręcz zgiął się wpół z bólu serca, a usta moje się o mało nie uśmiechają z triumfem.

– Mógłbym w tym momencie wbić sobie nóż w brzuch, a tobie nic do tego – dodaję. Wie, że robię to specjalnie, ale i tak krzywi się, jakbym mógł to zrobić. A czemu nie?

– Rozumiem, że jesteś na mnie zły, ale nie rozumiem dlaczego. Bo nie chcę, aby coś ci się stało? Masz ochotę wrócić stamtąd karetką albo radiowozem? Celowo masz tam ochotę pójść, upić się i wdać z kimś w bójkę? Nie rozumiem twojej złości.

– Zastanów się, Grześ, dlaczego mógłbym być zły? Może dlatego, że jestem dorosły i mogę robić, co chcę? – werbalizuję wcześniejsze swoje myśli, których wtedy się bałem jeszcze. – No chyba że ta zasada działa jedynie w momentach, w których mam ochotę robić to, na co ty mi pozwalasz.

– Nie zabraniam ci tam pójść, Nathan – odpowiada niemal natychmiast, bez przerwy na bycie zbitym z tropu, jakbym wcale nie podnosił na niego głosu. Spokojnym i zdecydowanym tonem. Zwykła rozmowa. Jak głośno muszę krzyknąć, by się zająknął chociażby? – Stwierdziłem po prostu, że nie jest to zbyt dobry pomysł. Możemy się napić w domu – proponuje.

– Mogłem ci tego nie mówić, Grześ. Mogłem po prostu wyjść z domu i pójść tam sam, ale wiesz, dlaczego ci o tym powiedziałem? Bo chciałem, żebyś poszedł ze mną. Nie jestem – przerywam, by nie skłamać – dbam o swoje bezpieczeństwo, okej? Dlatego chciałem pójść z tobą. A ty myślisz, że idę tam wyłącznie po to, żeby koniec końców wylądować w szpitalu. Ufasz mi, obaj to wiemy, więc zaufaj mi też w tym przypadku. Zaufaj mi, że nie wybieram się do klubu tylko po to, by tam umrzeć.

Widzę, że otwiera usta, by coś dodać. Podnoszę rękę, aby go powstrzymać, a on podchodzi do mnie i ściąga ją w dół. Bo nie liczy się, że ja czegoś nie chcę, skoro on tak.

– Chcę powiedzieć ostatnią rzecz, zanim wyjdziemy – mówi, bo podjął już decyzję o wyjściu, beze mnie. Wciąż trzyma mnie za dłoń, mimo że już go nie zatrzymuję. – Ufam ci. Zawsze ufałem i zawsze będę, ale się o ciebie boję. Bać też będę się już zawsze, bo jesteś dla mnie ważny. Będzie tam mnóstwo ludzi, Nathan, których nie znam i do których zaufania nie mam. – Próbuje mnie przestraszyć? – Dlatego się martwię.

Mało już krwi w ustach. Grześ wyciąga ręce w moją stronę, a ja, mimo że w głębi serca bardzo chcę go objąć – nie robię tego. Bo nie. Mogę nie, kiedy on tak.

– Nie możesz być tak podejrzliwy w stosunku do innych ludzi – rzucam i mijam jego ciało, zagradzające mi przejście.

Już w drodze dotarło do mnie, że tego nie chcę. Spędzić paru godzin, lub jednej przynajmniej, w głośnym pomieszczeniu z migającymi wściekle światłami. I pełnym obcych osób szczególnie. Ale to nieważne, bo nie mogę już teraz inaczej. Stoimy pod klubem i uszy moje już mają dość. A to początek dopiero.

Mógłbym powiedzieć przyjacielowi, że zmieniam zdanie. Poprosić, byśmy wrócili, bo źle się poczułem. I nie kłamałbym, bo już mi młotek w głowę, ale nie mogę teraz już. Za późno. Od początku za późno było.

Przechodzimy przez bramki i wszystkie zmysły moje zaczynają szaleć. Nie wiem, co słyszeć, co widzieć, co czuć. Grześ obejmuje mnie ramieniem i prowadzi do miejsca, w którym jest nieco spokojniej. A ja nie uniknąłem jego objęcia, choć powinienem.

– Czego chciałbyś się napić? – pyta, kiedy siadam na wolnym miejscu na skórzanej kanapie.

Patrzymy na siebie przez chwilę i obaj już wiemy. Wie, że nie czuję się tu dobrze i chciałbym wracać. Będzie czekał, aż sam się do tego przyznam. A ja wiem, że czeka. I obaj wiemy, że tego nie zrobię.

– Czystej.

W kierunku baru idzie bardzo powoli, bo czeka, aż go zatrzymam. Jak gdyby w ogóle się tym przejmował, jak moją uniesioną dłonią. Wie, że nie chcę zostawać tu sam, ale ja nic nie zrobię. Czekam.

Podchodzi do mnie dziewczyna i pyta, czy jestem tu z kimś, a jeśli nie, to czy może z nią zatańczę. Odpieram, że to nieważne. Patrzę w stronę baru, a przyjaciel na mnie kątem oka. Wstaję i idę za nią na parkiet.

Wszystkie mięśnie moje krzyczą, że chcą do domu. Wielką siłę wkładam w to, aby nie poprowadziły mnie do wyjścia.

Dostrzegam Grzesia, który odkłada na nasz stolik dwie szklanki. Nie mogę skierować się tam od razu. Postanawiam, że niezależnie od wszystkiego do końca tej piosenki będę udawał, że czuję się swobodnie. Nogi moje ledwo się poruszają, kiedy dziewczyna, która mi się przedstawiła, ale której imienia nie zapamiętałem, obejmuje mnie za szyję.

Spinam się, kiedy czuję jej oddech na karku moim. Jest zimny. Nie rejestruję, gdy przyjaciel zjawia się tuż obok nas. Mówi coś i prowadzi mnie z powrotem na miejsce.

– Poradziłbym sobie – stwierdzam z większą pewnością, niż mam w istocie.

– Tak, wiem – odpiera, jakby to była prawda, co powiedziałem. – A jednak postanowiłem podejść. Nie chciałem już dłużej pić sam.

Wpatrujemy się w siebie bez wyrazu. Wciąż gramy w grę. Ale Grześ już dłużej nie potrafi jej ciągnąć. Od początku wiedzieliśmy, że złamie się pierwszy. Sprawia mi to jednak niemałą przyjemność.

– Dobra, dość tego – odzywa się. – Proszę, podreperujmy naszą dzisiejszą komunikację, bo jest ona w dramatycznym stanie. – Uśmiecham się, to silniejsze ode mnie. – Przepraszam, że nie pozwoliłem ci iść do klubu – zaczyna i pozwala mi dokończyć. Powiedzieć coś, co jest oczywiste.

– Od początku nie chodziło o wyjście do klubu – postępuję zgodnie ze scenariuszem tej rozmowy. – Byłem zdenerwowany i chciałem się jakoś wyładować. Wiedziałem, że nie będziesz zadowolony z tego pomysłu, dlatego o nim wspomniałem, a twoje odmowa sprawiła, że miałem powód do złości, którego wcześniej mi brakowało.

Wypowiadając tę kwestię, już jej prawie nie czuję.

– Przepraszam – mówię szczerze, a przyjaciel pozwala mi i przyjmuje to słowo.

– Ja też przepraszam. – Chcę mu przerwać i powiedzieć, że już to zrobił, ale nie daje mi czasu. – Za to, że cię tu w ogóle zabrałem – precyzuje. – I zostawiłem samego. Skoro wiedziałem, że tak naprawdę tego nie chcesz, to mogliśmy tę rozmowę odbyć w domu i nie narażać się na nieprzyjemne sytuacje.

– Cały czas miałeś na mnie oko – przypominam dla porządku.

W drodze powrotnej Grześ kopie kamienie. Gdyby były tu kałuże, wskakiwałby w nie.

– Nie jesteś moim ojcem – odzywam się.

– Oczywiście, że nie – zgadza się.

– Więc przestań mi wszystkiego zabraniać. Nie będziemy dochodzić do porozumienia, na jakich warunkach wychodzę z domu, nie jestem dzieckiem i jeśli coś mi się stanie, to nie ponosisz za to żadnej, najmniejszej nawet odpowiedzialności.

– Wciąż jesteś zły?

Ślina pod wpływem zabawy staje się coraz cieplejsza i to jedynie sprawia, że mniej męczą mnie kroki. Muszę się jej pozbyć. Jeśli ją połknę, to zostanie ze mną.

– Tak naprawdę jestem bardzo szczęśliwy, że wyszedłeś, po prostu wolałbym, żebyś zrobił to, bo chcesz, a nie dlatego, żeby zrobić mi na złość.

Wypluwam ślinę z ust i łzy mi w oczach. Kamień z serca niby, a zimno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *