Zza mojego okna słyszałem naturę – w zależności od pory roku – śpiew ptaków, bzyczenie pszczół w naszym ogrodzie lub deszcz skapujący po liściach drzew, które otaczały dom z trzech stron – ale były też po drugiej stronie ulicy.
Spod drzwi dochodziły do mnie odgłosy mamy i taty; czasem mama śpiewała, nierzadko po prostu się śmiali. Budzenie się przy tych dźwiękach sprawiało, że sam miałem od rana uśmiech na twarzy i nie czułem żadnej złości, dopóki nie wyszedłem.
– Dzień dobry – witali mnie, kiedy schodziłem po schodach, a na stole czekało na nas śniadanie.
Zawsze jedliśmy wspólnie, jeśli tylko była taka możliwość. Rozmawialiśmy o swoich planach na resztę dnia, które nie różniły się nigdy niczym szczególnym. Czasem tylko tata nie podlewał ogrodu, bo padało, mama nie poszła do pracy, bo miała wolne, a ja nie musiałem szykować się do szkoły na następny dzień.
Opowiadałem Nathanowi o moich porankach, chcąc zapytać, jak to wygląda u niego. Czy słyszy pszczoły, skoro brak u niego kwiatów?
– Nie zastanawiałem się nad tym – powiedział i sprawiał wrażenie, jakby usilnie chciał sobie przypomnieć, jak to jest, gdy się budzi. – Chyba – zawahał się – nic nie słyszę. – Pokiwał głową, zgadzając się ze sobą. – Tutaj w nocy jest po prostu ciemno i cicho, a rano jest jasno i cicho. – Zaraz po tym coś w nim drgnęło i zaczął mówić: – Tak pomyślałem sobie ostatnio, że drzewa na tle ciemnego nieba są piękne i czy to znaczy, że ciemność sprawia, że rzeczy są piękniejsze? A jeśli tak, to dlaczego? Czy to nie znaczy, że wcześniej wcale nie były zachwycające? Że tylko nasze wyobrażenia na ich temat zapierają nam dech?
Zamilkł i ja też nic nie mówiłem.
– Przepraszam, nie chciałem. – Zabił mnie słowami. – Grześ, nie myślisz o tym, prawda? – i zobaczyłem coś w jego oczach, jakby znowu otworzyła się w nim książka. – Nie myślisz o wielu rzeczach, o których ja myślę – stwierdził. – Czy to dlatego jesteś weselszy ode mnie? Czy jest się szczęśliwym, kiedy mniej się myśli, ponieważ mało jest rzeczy szczęśliwych? – ponownie zamilkł ze strachem rysującym się na twarzy.
– Nie przepraszaj mnie znowu – uprzedziłem go. – Nie zrozumiałem prawie nic z tego, co powiedziałeś – przyznałem – ale mnie nie przepraszaj.
Znów to poczułem, tę złość sam nie wiem w kogo skierowaną, i uświadomiłem sobie, że trzymam palec, wskazując prosto na niego, niby z ostrzeżeniem. Szybko go opuściłem i rozluźniłem szczękę.
– Nathan, po prostu jesteśmy inni – powiedziałem. – Ale obaj jesteśmy fajni i możemy być weseli, tobie tylko idzie to trochę ciężej.
Ponownie uśmiechnął się do mnie ze współczuciem, jak w szpitalu, kiedy powiedziałem, że nie może brać winy na siebie. Zezłościło mnie to, bo czułem się tak, jakbym czegoś nie wiedział, a to coś zmieniłoby sposób, w jaki do niego mówię. Gdybym to wiedział, sformułowałbym wreszcie słowa, które coś dadzą, ale nic mi nie powiedział.
Wiedziałem, że mama Nathana krzyczy na syna i go szarpie. Widziałem siniaki na jego rękach i wiedziałem, skąd pochodzą, tak jak blizna na skroni, ale nigdy nie byłem świadkiem ich powstania, a kiedy w końcu się to wydarzyło, doznałem szoku, bo byłem pewien, że Nathan jest sobą, a okazał się kimś innym. Nie spuścił głowy i nie przeprosił, nie przyjął wyzwisk do serca.
– Nie wiedziałem, że potrafisz tak krzyczeć – powiedziałem, kiedy byliśmy już na zewnątrz, a on się uśmiechnął nieśmiało, jakby sam przeżył szok.
– Ja też nie – przyznał i chciałem, żebyśmy się w tamtym momencie zaśmiali, ale to nie była pora.
– Nie powinna się tak do ciebie odzywać – stwierdziłem. – Dobrze, że się postawiłeś. Czy twój tata…
– Rozmawia z nią – przerwał mi. – Czuję się lepiej, kiedy też krzyczę – dodał po chwili, a ja byłem z niego dumny do wieczora, bo potem rozmawiałem o tym ze swoją mamą.
– Mamo, on to robi specjalnie, prawda? – zapytałem, a ona zdziwiła się i chciała, bym powiedział, co dokładnie mam na myśli. – On chce, żeby go biła, wtedy ma za co przepraszać – dotarło do mnie, choć nie wiedziałem dlaczego.