Nathaniel 2006

Pierwszy jeździec pojawił się wśród kwitnących bzów i to ja nadałem mu imię. Czy to nie tak, że jeśli coś się nazwie, to budzi mniejsze emocje? Czy z ludźmi zasada ta nie ma racji bytu?

– Dlaczego Nikola? – Usłyszałem od taty.

Wzruszyłem ramionami i już nosiliśmy identyczne inicjały. To proste, by nazwać człowieka, wystarczy ramionami wzruszyć – nawet się nie potrzeba.

Nie było mi przykro na wieść o siostrze i nie skakałem z radości – Grześ tak. Cieszył się z powodu ciąży mojej mamy i ekscytował, bo on również miał mieć rodzeństwo.

– My jesteśmy w tym samym wieku i one też będą – mówił z uśmiechem i klaskał w dłonie.

Moja mama miała urodzić pierwsza.

Nie przypominam sobie czasów, kiedy zaczęła brać leki, ale pamiętam, że przez pewien czas ich nie brała. Nie mogła.

Gdy nosiła w sobie obcą istotę, faktycznie zachowywała się tak, jakby już w ogóle ich nie potrzebowała, jakby dziecko było lekiem na jej wcześniejszy stan.

Podczas tych miesięcy często zastanawiałem się, czy ze mną pod sercem czuła się podobnie. Czy zanim się urodziłem, naprawdę była szczęśliwa z mojego powodu. Czy wszystko zepsuje się, kiedy to dziecko już opuści jej ciało.

W pewnym momencie poczułem igłę w klatce piersiowej – szybko puściła, ale spowodowała lawinę pytań jeszcze bardziej natarczywych niż wcześniej. Bo co, jeśli mama znienawidzi również ją? Czy to dobrze, że w ogóle zawita na świat? Co, gdybym ja miał wybór?

– Czy mama będzie ją kochać? – zapytałem taty, który siedział przy stole. Przeglądał artykuł w gazecie i pił zieloną herbatę.

Kiedy usłyszał moje pytanie zdjął okulary, które zakładał do czytania, i ruchem ręki wskazał, bym do niego podszedł. Posadził mnie na kolanach i powiedział, że tak, że mama będzie ją kochać. Na pytanie, skąd jego pewność, uśmiechnął się tylko i użył słów, które oznaczały, że bardzo chciała mieć dziecko.

– Mnie nie chciała? – zapytałem wprost, a on nawet się nie zmieszał. Nie wytrzeszczył oczu, nie zrobił się czerwony, nie uciekał wzrokiem, jak to powinni robić dorośli, gdy dziecko zada niewygodne pytanie. Tata patrzył na mnie dalej i gdy otworzył usta, już wiedziałem, co z nich wyjdzie.

– No wiesz… – zaczął – mama… – zawiesił głos, a ja wstałem na równe nogi i odszedłem, bo dobrze wiedziałem, że na tym się skończy. Mama. Jakby samo to słowo miało dać mi do zrozumienia, że wcale nią nie jest, choć to nieprawda, a wolałbym, żeby była.

Nie tylko rodzice cieszyli się z nowego członka rodziny; był to nieustanny temat do rozmów za każdym razem, kiedy pojawiali się u nas krewni.

– Cieszysz się, że będziesz miał siostrę? – pytali mnie, choć wątpiłem, że ich to obchodziło. Moje zdanie nie było w tym temacie ważne. O ile w jakimkolwiek.

– Tak – odpowiadałem za każdym razem, choć najchętniej wzruszyłbym ramionami.

W szkole też wiedzieli.

– Będzie super, zobaczysz, na pewno fajnie jest mieć rodzeństwo – mówił Tomek, choć nie miał pojęcia, jak to jest mieć rodzeństwo.

Kazali mi się nie martwić i się cieszyć, a ja czułem wszystko naraz i nic jednocześnie. Zamartwiałem się, bo co, jeśli mojej mamie znudzi się drugie dziecko, a za parę lat będzie mieć kolejne i znowu? Ale gdzieś głęboko naprawdę czułem też radość, czasem łapałem usta swoje na tym, że się uśmiechają, gdy staję w pokoju przygotowywanym dla nowego, małego człowieka.

Wydaje mi się, że naprawdę pokochałem moją siostrę w momencie, w którym obmyśliłem drogę ucieczki z domu. Jeśli mama krzyknęłaby na nią, wystarczyło, bym ją wziął na ręce i wybiegł tylnym wyjściem, nie patrząc za siebie, żeby nie musiała tego słuchać już ani sekundy.

I żeby nie musiała przykładać sobie lodu do policzka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *