O zmroku telefony są inne – cięższe. W ciągu dnia zdarza się, że dzwonią nawet z żartami, w nocy nie. Na porannych dyżurach, jeśli dzwonek nie rozbrzmiewa ciągle, to przynajmniej robi to regularnie, ale w środku nocy pojawiają się długie przerwy, a kiedy odbieram – nie słucham o sukienkach na studniówkę ani o sprawdzianach z fizyki, jakby w nocy to życie, w którym myśli się o balu, znikało.
Dziewczyna informuje mnie szeptem, że właśnie zażyła wszystkie leki przeciwbólowe, jakie zostały jej w opakowaniu, ale nie chce mi powiedzieć, ile dokładnie ich było. Może sama już nie pamięta. Tłumaczę jej spokojnie, co musimy teraz zrobić, że potrzebuję poznać jej adres, aby wysłać tam karetkę.
– Nie może pan – protestuje. – To obudzi rodziców. – I nagle to do niej dociera, z całą swoją mocą. – Kurwa, co ja zrobiłam? Przecież jak oni się dowiedzą… – nie kończy.
Pytam, czy w domu jest ktoś jeszcze oprócz niej i rodziców, ale zaprzecza.
Stawiam się na ich miejscu – choć nie powinienem tego robić – wyobrażam sobie, jak sygnał pogotowia budzi mnie w nocy i okazuje się, że podczas kiedy ja spałem, moja córka popełniała samobójstwo za ścianą.
– Jeśli chcesz, możesz podać mi telefon do któregoś z twoich rodziców, a ja poproszę moją koleżankę, aby do nich zadzwoniła i wytłumaczyła, co się dzieje – proponuję.
Dziewczyna zgadza się bardzo szybko, jakby nie chciała mieć nawet sekundy na przemyślenie tego, aby się nie rozmyślić, i to w końcu od jej mamy zdobywamy adres, pod który wysyłamy interwencję. Kiedy karetka jest na miejscu – życzę jej powodzenia i się rozłączam.
Zanim pojawia się kolejny telefon, zaczynam odczuwać dyskomfort. Do końca zmiany pozostało mi jeszcze sporo czasu, a mnie doskwierają głuche uderzenia w tył głowy.
Staram się na nich nie koncentrować.
Chłopak właśnie zerwał z dziewczyną i opowiada mi o tym, przechodząc przez wszelkie skrajne emocje. Zaczyna od inwektyw mających określać ją i jej koleżanki, wykrzykuje pytania do słuchawki: „jak mogłem być tak głupi?”, ale po czasie schodzi z niego cała złość i zaczyna płakać, tłumaczyć mi, że wcale tak nie myśli, jakby bał się, że wszystko jej opowiem, choć to niemożliwe.
– Naprawdę ją kocham – mówi w końcu.
Słyszę, że jest pijany, więc staram się zostać z nim dłużej na linii, aby w przypływie emocji zmieszanych z alkoholem nie wpadł na żaden pomysł, który mógłby skończyć się dla kogoś tragicznie.
– Miał pan tak kiedyś? – pyta mnie. – Że kogoś pan kochał, ale nie umiał z nim żyć?
– Nie rozmawiajmy o mnie – ucinam ciepło, ale stanowczo. – Myślę, że podstawą dobrego życia z kimś innym jest dobra komunikacja, co o tym sądzisz?
– W jakim sensie komunikacja?
– Wiele rzeczy należy w związku po prostu dogadać. To, że jesteście razem, nie czyni z was jedności, macie różne potrzeby. Myślisz, że gdybyście o nich porozmawiali i postarali się być dla siebie bardziej wyrozumiali, to byłoby wam łatwiej?
– Nie wiem, może – odpowiada, a potem dodaje, że spróbuje. – Dzięki – rzuca.
– Nie ma sprawy. Nie rób tego jeszcze teraz, dobra? Prześpijcie się z tym oboje – proponuję, a on się zgadza i kończymy rozmowę.
Mam nadzieję, że weźmie sobie tę radę do serca i nie będzie próbował ratować relacji w takim stanie.
Obejmuję spojrzeniem współpracowników – parę osób ma kogoś na linii, inni czekają jak ja. Pomieszczenie ogarnia niebiesko-turkusowe światło.
To ważne, żeby je odróżniać od niebiesko-fioletowego, to w przeciwieństwie do niego jest w ogóle nieszkodliwe dla oczu – tak się dowiedziałem od znajomego.
Jestem wdzięczny, że ktoś dokonał takiego wyboru – w przeciwieństwie do wielu innych odcieni świateł przy tym nie muszę tak bardzo mrużyć oczu.
Dzwonek telefonu powoduje, że po twarzy ciekną mi łzy i muszę się hamować, aby nie zrzucić z głowy słuchawek. Odbieram.
Po głosie nie potrafię stwierdzić, czy to chłopiec, czy dziewczynka, ale jestem pewien, że to jeszcze dziecko – nie nastolatek. Zastanawia mnie, skąd się dowiedziało o tym numerze, i cieszy mnie, że do niego dotarło, a jednocześnie czuję smutek, że musiało z tej wiedzy skorzystać.
Przez chwilę w głębi serca mam jeszcze nadzieję, że dzwoni dla zabawy, że chciało po prostu sprawdzić, jak to będzie, gdy to zrobi. Szybko przekonuję się, że to nieprawda. Tym bardziej jestem wdzięczny, że ktoś mu podarował tę możliwość.
Zaczyna od tego, że dzwoni z telefonu mamy, i prosi, żebym na niego nie oddzwaniał. Zapewniam go, że nie będę, i dodaję, że może z łatwością usunąć ten numer z historii połączeń po zakończonej rozmowie.
Dowiaduję się, że ma jutro urodziny i bardzo się ich boi, bo nie chce być dorosły, nie jest mi jednak w stanie wytłumaczyć dlaczego.
– Moja mama mówi, że gdy jest się dużym, to ma się dużo problemów – wyciągam z niego po dłuższej rozmowie.
Wzdycham mimowolnie i mam nadzieję, że nie zrobiłem tego na tyle głośno, żeby usłyszał.
Przypominam sobie Dagmarę, która parodiowała na przerwie w szkole swojego dziadka.
– „Jak będziesz w moim wieku, to zobaczysz, czym są prawdziwe problemy”.
Śmialiśmy się, ale męczyła mnie myśl o tym. Zastanawiało mnie, co jest gorsze: sytuacja, kiedy dziecko czuje, że świat wali mu się na głowę, a dorośli nieustannie przekonują go, że będzie tylko gorzej, że dorosłość jest straszna i niesie za sobą mnóstwo coraz to większych kłopotów; czy fakt, że mimo niechęci nie ma na to żadnego wpływu i będzie coraz starsze, nawet wbrew własnej woli?
– „Bezstresowe wychowanie” – kontynuowała, wymachując palcem dokładnie tak jak jej dziadek. – „Skutki bezstresowego wychowania”.
Mówił o nim tak, jakby stanowiło to coś złego, tak jakby bez stresu nie mogło być dobrego wychowania – czymkolwiek ono było. Tak jakby rozwiązywanie zadań z matematyki bez płaczu oznaczało, że robi się to absolutnie źle.
– W każdym wieku jest coś fajnego – odzywam się do dziecka, starając się dobierać odpowiednie słowa i nie komplikować, aby rozumiało.
– Ona mnie już nie będzie kochać, jak będę duży – upiera się.
Mam zawroty głowy i muszę podeprzeć sobie głowę ręką. Nie chcę przekazywać rozmowy komuś innemu. Do tej pory zrobiłem to tylko raz i żałuję, bo co musiała wtedy pomyśleć ta dziewczyna – że nawet tutaj nie chcą jej wysłuchać?
– Dlaczego tak myślisz? – pytam, ale nie dostaję odpowiedzi. – Myślę, że twoja mama będzie bardzo szczęśliwa z powodu twoich urodzin. – Powinienem zapytać, nie stwierdzić, ale jest za późno.
– Pan nie rozumie – mówi, a ja przyznaję mu w duchu rację, bo nie rozumiem. – Może już w ogóle nie będzie się do mnie odzywać.
Nie wiem, czy słyszę jego przyśpieszone bicie serca, spowodowane paniką, czy to mój puls w skroniach.
– Powiedziałeś jej, że się tego boisz? – pytam, a głowę mam tak nisko, że już prawie leżę na biurku.
– Nie – oznajmia i przerywa połączenie, zanim zdążę powiedzieć coś jeszcze, jakby wiedział, że jeśli otworzę usta ponownie, zwymiotuję.
Kładę głowę na blacie przed sobą ze szczerą nadzieją, że jeszcze zadzwoni i tym razem odbierze od niego ktoś, kto będzie w stanie przeprowadzić z nim sensowniejszą rozmowę.
Jestem na siebie wściekły, bo dotarł do informacji o tym numerze i odważył się zadzwonić, a ja nie zrobiłem zupełnie nic, żeby mu to wynagrodzić.
Ściągam słuchawki i odkładam je na bok. Słyszę, że dobiega z nich dźwięk połączenia, ale nie reaguję. Ktoś stoi nade mną i potrząsa moim ciałem.
– Grześ? Co się dzieje? – Jestem zbyt słaby, żeby odpowiedzieć.
Już po chwili dwie silne pary rąk transportują mnie do pokoju odpoczynku i pomagają mi się ułożyć na kanapie.
– Może mu podnieść nogi? Masz, weź poduszkę. Może dać mu coś do picia? Grześ, jesteś w stanie napić się wody? Wzywamy karetkę? – Słyszę wiele głosów osób debatujących nade mną, jakby wcale nie pracowali w miejscu, gdzie na co dzień muszą podejmować decyzję o wezwaniu pogotowia.
– Nic mi nie jest – odzywam się, mając nadzieję, że brzmię wystarczająco głośno. – To głowa – informuję. – Muszę tylko chwilę odpocząć. Dziękuję za pomoc.
Gdy wszyscy wychodzą z pomieszczenia, aby dać mi spokój, którego potrzebuję, zostaje ze mną dźwięk działającej lodówki.
Wściekam się na siebie, bo potrzebuję leków, a wziąłem je już wcześniej – powinienem przestać to robić, przestać łykać je na zapas. Dlaczego w ogóle zacząłem tak działać? Przecież zdaję sobie sprawę z tego, że to nieodpowiedzialne zachowanie – nigdy nie pozwoliłbym na to komuś innemu, więc dlaczego pozwalam na to sobie? Muszę przestać.
W szafce mamy tabletki przeciwbólowe dostępne na wszelki wypadek, ale nie ma sensu nawet po nie wstawać – nie pomogą. Długo starałem się pokonywać ból środkami wydawanymi bez recepty, aż w końcu dostałem coś, co działa – a przynajmniej działało, gdy używałem tego zgodnie z zaleceniami.
– Doszedłeś do siebie? – pyta kierowniczka zmiany, kiedy widzi, że siedzę.
– Tak – mówię i przecieram twarz suchymi dłońmi. – Mogę już wrócić do pracy.
– Żartujesz, tak? – Patrzy na mnie, jakbym zgubił rozsądek. – Wracasz dziś do domu – zarządza. – Ale zanim cię wypuszczę, powiedz, co się dokładnie dzieje z twoim zdrowiem.
– To tylko migrena.
– Na pewno? – dopytuje, a ja kiwam głową. – Mam nadzieję, że to nic poważniejszego – mówi – ale mam wrażenie, że ostatnio częściej zdarzają ci się zasłabnięcia.
– Nie. – Uśmiecham się. – Po prostu parę razy z rzędu zdarzyły mi się na dyżurze, ale nie są częstsze niż zazwyczaj – uspokajam ją. – To trwa już wiele lat, gdyby to było coś poważniejszego, już dawno by wyszło – dodaję.
– Wolałabym, żebyś nie przychodził do pracy w takim stanie, rozumiesz?
– Ja wolałbym, żeby nie bolała mnie w pracy głowa, więc tak, rozumiem.
Nathan długo namawiał mnie do pójścia do lekarza, a ja wciąż odpowiadałem, że pójdę, ale jeszcze nie teraz i teraz też nie, ale pójdę, na pewno, wiem, że to ważne.
– Wstawaj, wychodzimy – polecił Kuba, kiedy pojawił się nad moim łóżkiem wczesnego ranka, jeszcze przed pracą. – Do lekarza – doprecyzował.
– Nie jestem umówiony. – To było pierwsze, co wpadło mi wtedy do głowy.
– Grześ, to przychodnia, umówisz się, jak już tam będziesz. Postaraj się po prostu wstać, zanim poczekalnia się wypełni.
Potem wyciągnął z mojej szafy ubrania, położył je przy mnie na łóżko i wyszedł, a kiedy wyszedłem za nim – zawiózł mnie pod sam budynek i odprowadził do recepcji.
– Posłuchaj, jestem zadowolona z twojego zaangażowania – dodaje kierowniczka, gdy wychodzę – ale w tej pracy szczególnie liczy się trzeźwość umysłu. – Patrzy mi poważnie w oczy. – Nie przychodź w takim stanie.