Nie lubi, kiedy pytania dotyczą jego życia, woli rozmawiać o instrumentach, ale klientka jest nim wyraźnie zainteresowana. Nie wiem, czy to dostrzega; jego odpowiedzi zapewne niczym by się nie różniły, gdyby tak było.
– Skąd pomysł na założenie sklepu muzycznego? – pyta dziewczyna, a on przez dłuższą chwilę nie odpowiada.
Wycieram kurz z półek, pilnując, aby nie uszkodzić przy tym żadnego instrumentu, i czekam na to, co powie.
– Po prostu lubię instrumenty.
Nie jestem zaskoczony ani rozczarowany, chociaż przez moment wyobrażałem sobie, że się przed nią otworzy.
Opowiedział mi o tym tylko raz, kiedy skończyliśmy uprawiać seks i leżeliśmy w jego łóżku. Wypił wcześniej trochę wina – po nim mówi więcej. Prawie wszystkiego, co o nim wiem, dowiedziałem się, kiedy był wstawiony.
W mojej głowie wciąż odtwarzam tamten monolog i staram się zrobić wszystko, żeby stał się żywszy. Wyobrażam sobie, że zmieniał ton głosu, że było w nim więcej ekspresji.
– Opowiedz mi historię swojego sukcesu – poprosiłem.
Nie spojrzałem wtedy w jego stronę, bałem się, że jeśli to zrobię – on zniknie.
– Dlaczego? – zapytał.
Nie miałem dobrego argumentu, byłem po prostu ciekaw. Nie znałem go, zanim został właścicielem sklepu i tego ogromnego domu, a przecież musiało jakoś do tego dojść.
– Jestem ciekaw – odparłem. Nie dodałem, że byłem ciekaw całej jego osoby, pilnowałem się. Chciałem tylko, żeby coś mi o sobie opowiedział.
– To tylko fragment czyjegoś życia.
– To nie jest fragment czyjegoś życia, tylko twojego – rzuciłem i poczułem, jak się spiął. Przekląłem się w duchu za to, że przesadziłem i przekroczyłem postawioną przez niego granicę, ale mimo tego po chwili dodałem: – Opowiedz o tym tylko mi.
A potem czekałem. Moje serce łomotało. Nie wiedziałem, czy cokolwiek powie, lecz nie przestawałem czekać.
– Kiedyś w moim mieście miał się odbyć koncert zespołu rockowego. – Usłyszałem wreszcie, jednak moje ciało się nie rozluźniło. Czekałem na ciąg dalszy, wciąż bałem się, że kolejne słowo będzie tym ostatnim. – Wszędzie było mnóstwo plakatów reklamujących go. Lubiłem muzykę i nigdy nie byłem na żadnym koncercie, widziałem tylko różne nagrania, więc uznałem, że chciałbym w końcu zobaczyć to na żywo. – Zabolało mnie, jak użył słowa „zobaczyć” zamiast „przeżyć”. – Oczywiście wiedziałem, że nie będzie to nic zbliżonego do tych nagranych koncertów z wielkich stadionów, ale wymyśliłem sobie, że chcę tam pójść i trudno było mi to wybić sobie z głowy. Zapytałem mamy, czy pożyczyłaby mi pieniądze na bilet, bo moje oszczędności nie pokryłyby nawet połowy jego ceny. Na początku się zgodziła, ale kiedy zobaczyła kwotę, okazało się, że w tamtym miesiącu trudno było ją jakoś pogodzić z domowym budżetem. – Wszystko to mówił, jakby opowiadał plan wydarzeń czegoś, w czym nie uczestniczył, nie wracał do wspomnień. – Miałem pieniądze dzięki temu, że sąsiedzi z naszego bloku często uczyli mnie różnych przydatnych rzeczy, jak naprawiania rur czy czyszczenia silnika, a potem płacili mi za pomoc przy tych pracach. – Uśmiechnąłem się, kiedy to powiedział. Nie za długo, bałem się, że to zobaczy i nastąpi koniec jego opowieści. – To nie były duże sumy, czasem dostawałem w zamian tylko kawałek ciasta czy czekoladę, dlatego nie miałem na bilet. – Ale w końcu wylądował na tym koncercie. – Byłem szybki i zwinny, więc dostałem się na ogrodzony teren, dzięki temu że przeskoczyłem barierki i uciekłem ochroniarzowi. Złapał mnie i wyprowadził po paru minutach, zdążyłem wysłuchać tylko fragmentu solo na gitarze elektrycznej. Stwierdziłem wtedy, że to może być coś dla mnie.
– Zakochałeś się w niej? – nie powstrzymałem się przed tym pytaniem. Chciałem, żeby opowiedział mi o swojej miłości do gitary elektrycznej. Chciałem wyciągnąć z niego słowa oddające jakiekolwiek emocje. Chciałem, żeby poczuł, że faktycznie opowiada mi o swoim życiu.
Czekałem na to tak jak na łzy Nathana nad zeszytem pełnym liczb.
– Stwierdziłem, że to może być coś dla mnie – sprostował. – Uzbierałem sobie na gitarę z tych moich prac sąsiedzkich, co początkowo wydawało się niewykonalne, skoro nie byłem w stanie uzbierać nawet na bilet, ale nie miałem innego wyboru, jako że nie mogłem jeszcze pracować w inny sposób. Udało się i myślę, że to przede wszystkim zasługa mojej mamy, która co jakiś czas dodawała coś potajemnie do mojej koperty. Szepnęła też pewnie słowo o moim celu sąsiadom, bo częściej dostawałem gotówkę zamiast słodyczy. Pewnie wszyscy tego pożałowali, kiedy zacząłem ćwiczyć. – W tamtym momencie się zaśmiałem i odwróciłem głowę w jego stronę. Patrzał na mnie, a kiedy zobaczył, że się zaśmiałem, też wypuścił powietrze nosem. – W liceum wszyscy mieli jakieś plany na studia – kontynuował, a ja dopiero wtedy zacząłem się rozluźniać. Zyskiwałem coraz większą pewność, że nie zamknie się nagle i opowie mi tę historię do końca. – W większości narzucone przez rodziców, bo to oczywiste, że Leon i Natalia mieli iść na medycynę jak rodzice, a Darek na jakieś bezpieczeństwo czy służby mundurowe, żeby potem zacząć pracę w policji, a najlepiej jakby od razu zaciągnął się do wojska jak ojciec. Ja stwierdziłem, że chcę mieć coś na własność.
– Lubisz mieć rzeczy na własność – przytaknąłem bez większych obaw, że zniechęcę go do mówienia.
– Wiesz, że nie mam matury? – zapytał nagle.
W pierwszej chwili chciałem go zapytać, skąd mam to wiedzieć. Skąd mam to wiedzieć, Kuba? Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy o szkole po tym, jak napiłeś się alkoholu.
– Nie, nie wiedziałem.
– Nie podszedłem do niej, bo nie miałem zamiaru iść na studia – oznajmił. – Kiedy powiedziałem, że zamierzam otworzyć własny biznes, dyrektor zaśmiał się i powiedział, że skończę bez matury, bez pracy i z długami.
– A skończyłeś z domem.
– Bo zacząłem z długami – rzucił lekko.
Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
– Skąd miałem wziąć pieniądze na rozkręcenie biznesu? – zapytał retorycznie. – Pobrałem chwilówki.
– Żartujesz? – zaśmiałem się, ale Kuba nie reagował. – Serio? Musiałeś pewnie oddać pięć razy tyle. – Kręciłem głową, niedowierzając.
– Może nie pięć – skomentował tylko, a ja śmiałem się, nie mogąc uwierzyć w to, jakie miał szczęście. Przecież to wszystko mogło się nie udać. Mógł nie mieć domu.
Jego opowieść zakończyła się naturalnie – nie przerwał dlatego, że nie odpowiadało mu moje zachowanie.
Na jego kolejne wyznanie musiałem czekać parę tygodni – wtedy opowiedział mi o swoim ojcu.
– Potrafisz grać na którymś z nich? – Dziewczyna się nie poddaje i wciąż zadaje pytania, na które nie otrzymuje pełnych odpowiedzi.
Bardzo jej zależy; nie dostrzega wzroku Kuby, który mówi jej, że zaraz musi zamknąć, więc powinna już odejść. Zastanawiam się, czy tego nie przerwać.
– Dwudziesta pierwsza. – Słyszę. Kuba znacząco wpatruje się w swój telefon, a klientka rozumie i wychodzi.
Pomaganie mu w jego sklepie nie należy do mojej rutyny, nie bywam tu regularnie i nie wiążą nas ze sobą żadne umowy, ale czasem dostaję wiadomość z zapytaniem, czy mógłbym się zjawić, a wtedy zawsze staram się znaleźć na to czas.
Nauczyciele w szkole gratulowali mi organizacji czasu, lecz w moim życiu nie ma w istocie żadnego planu, systemu ani porządku. Każdy mój dzień składa się z priorytetów. I wiadomości z prośbami o pomoc. Jak miałbym wpisać je w ramy czasowe na kartce kalendarza?
Nauka może poczekać, jeśli brat potrzebuje mojego towarzystwa, ból głowy powinien, kiedy muszę iść do pracy, zakupy, jeśli dzwoni Nathan.
Na początku przechodziłem jedynie z kąta w kąt pomiędzy instrumentami, bo nawet gdy Kuba z trudem zdołał poprosić o pomoc, nie potrafił się przełamać i pozwolić sobie jej przyjąć.
Siedział u mnie w salonie bardzo długo, zanim w końcu się odezwał.
– Mówiłeś, że masz ostatnio trochę więcej czasu, przez to jak wam poprzekładali dyżury w pracy – zaczął. – Od jakiegoś czasu mam w sklepie urwanie głowy. – Nie patrzył mi w oczy i marszczył brwi bardziej niż zazwyczaj.
Czekałem. Kiedy spojrzał mi w twarz, miałem wrażenie, że obwinia mnie za to, co robi.
– Czy pomógłbyś mi w sklepie? – zapytał szybko. W jego wypowiedzi istniało jedno słowo, nie pięć.
– Jasne, że tak – zgodziłem się bez wahania. – Nie ma najmniejszego problemu.
Wszystko robił sam: wyznaczał mi jakieś zadanie, a po chwili pojawiał się obok i robił to za mnie. Byłem tam. Może właśnie tego wtedy potrzebował – wiedzieć, że ktoś po prostu jest obok.
– Nie zepsuję, obiecuję – śmiałem się.
Za cokolwiek się brałem – uprzedzał mnie w tym. Dopiero z biegiem czasu coraz bardziej przyzwyczajał się do tego, że ma pomocnika.
Nie pracuję u niego, dostaję wyłącznie symboliczną kwotę za pomoc – tak się umówiliśmy.
Mógł mi podziękować, gdy odparłem, że nie ma problemu, ale zamiast tego powiedział:
– Zapłacę ci oczywiście.
Nie widziałem sensu się sprzeczać, bo nie przyjąłby pomocy bezinteresownie, skoro z bólem serca przyjmował nawet tę, za którą płacił.
Po tamtym zdaniu wyszedł.
Kuba zamyka sklep i zaczyna przeliczać pieniądze. Przy zamknięciu nie chwycił nawet za klamkę, nie sprawdził, czy drzwi na pewno się nie otwierają – przekręcił po prostu dwa razy kluczyk i zajął się czymś innym, jakby to, czego staram się nie uszkodzić, nie miało w istocie żadnej wartości.
– Nie myślałeś, żeby zatrudnić sobie kogoś na stałe do pomocy? – pytam.
– A ty co byś wtedy robił? – Zerka na mnie przelotnie znad pieniędzy.
– O mnie się nie martw, coś bym sobie zorganizował.
– Albo zacząłbyś się więcej uczyć – mówi.
– Chyba zauważyłeś, że pracownik to dobra inwestycja.
– Nie chodzi o pieniądze, nie jestem skąpy. – Z zamkniętymi ustami szybko wypuszcza powietrze nosem. Za każdym razem kiedy to robi, wydaje mi się, że to najszczerszy i najgłośniejszy śmiech, jaki kiedykolwiek u niego słyszałem. Za każdym razem myślę, że ten był głośniejszy, że bardziej przypominał prawdziwy śmiech. Czasem jeszcze kręci przy tym przecząco głową, jakby chciał powiedzieć, że dawno nie słyszał czegoś tak absurdalnego.
– Radzę sobie.
Kiedy kończę swoją pracę, siadam na blacie tuż przed nim. Na chwilę odkłada pieniądze i patrzy mi w oczy.
– Radzę sobie – powtarza i wraca do wykonywanej przez siebie czynności.
Uśmiecham się mimowolnie, gdy wymawia te słowa, bo przypominają mi one o tacie.