Grześ 2008

Wpatrywałem się w swój sprawdzian nieco rozczarowany – sporo się do niego uczyłem i spodziewałem się lepszej oceny.

– Grześ, przyznam szczerze, że mnie zaskoczyłeś, to twoja pierwsza słabsza ocena z mojego przedmiotu – zwróciła się do mnie nauczycielka, a ja przyznałem, że też jestem zaskoczony.

– Miałem gorszy dzień – powiedziałem. – Czy mógłbym to poprawić? – zapytałem, a ona się zgodziła. Gdybym nie zapytał, zapewne sama by to zaproponowała.

Potrzebowałem dobrych ocen, żeby tata po pracy nie musiał przyjeżdżać na wywiadówki i wysłuchiwać, że źle się uczę czy źle się zachowuję, miał wystarczająco dużo problemów – ze szkołą byłem w stanie poradzić sobie sam.

Kiedy dyrektor wezwał mnie do siebie, przestraszyłem się. Myślałem o wszystkich złych rzeczach, które w życiu zrobiłem, i o tacie, który być może też już tam był i siedział przygarbiony w fotelu naprzeciw biurka dyrektora, czekając na mnie, zamiast zajmować się Maćkiem.

Przekroczyłem próg gabinetu dyrektora zaraz za nim. Zamknąłem drzwi i usiadłem na krzesło, które wskazał mi ruchem ręki. Taty tam nie było.

– Chciałbym, żebyś wiedział, że jest nam niezmiernie przykro z powodu twojej mamy. – Pokiwałem głową, bo już to od niego słyszałem. – Była naprawdę niesamowitym pedagogiem. Domyślam się, że nawet po takim czasie jest ci z tym trudno, ale mimo tego jesteś bardzo dobrym uczniem, nauczyciele cię chwalą, masz imponujące oceny, tylko… – przerwał – zastanawiam się, czy nie powinieneś zmienić nieco towarzystwa. – Uniosłem brwi, gdy to powiedział. – Widzę, że dobrze się dogadujecie, ale jesteś bardzo inteligentnym chłopakiem i jestem pewien, że w przyszłości będziesz w stanie osiągnąć coś fenomenalnego.

– Nie rozumiem – odparłem. – Nie mogę osiągnąć nic fenomenalnego, bo mam nieodpowiedni krąg znajomych? – zapytałem z niedowierzaniem. – Zresztą dlaczego ja miałbym do czegoś dojść, a oni nie?

– Tego nie powiedziałem. – Uśmiechnął się pobłażliwie.

– Zasugerował to pan – stwierdziłem stanowczo. – Dagmara będzie świetnym sportowcem – powiedziałem. – Tomek pewnie skończy na jakimś wysokim stanowisku w polityce. – Uśmiechnąłem się na myśl o tym. – Piotrek będzie naukowcem, badającym rośliny, a Nathan – zatrzymałem się. Dyrektor spojrzał na mnie wyczekująco, jakby rzucał mi wyzwanie. Co Nathan? Przed oczami miałem przyjaciela, pochylającego się nad notatkami z matematyki, z uśmiechem stwierdzającego, że zadanie, które rozwiązywał, mu wyszło, i Nathana szykującego się na konkurs matematyczny, na który nigdy nie dotarł, bo wylądował w szpitalu. Nathana, który rzucał zeszytem o ścianę i krzyczał, że nienawidzi. – a Nathan będzie – odparłem w końcu. – I to się liczy – dodałem. – Że będzie.

Dyrektor pokiwał głową.

– Nie miałem na celu atakowania twoich przyjaciół – powiedział. – Po prostu masz bardzo duże predyspozycje, mam nadzieję, że ich nie zaprzepaścisz – westchnął. – Jesteś jak twoja mama – dodał, kiedy wychodziłem, a ja pokiwałem głową, bo już to słyszałem.

To był mały konkurs matematyczny, ale zwycięzca miał reprezentować szkołę w dalszych etapach, a nauczycielom bardzo zależało, aby o ich miejscu pracy zrobiło się głośniej, aby miało lepszą reputację.

– Nathan, oni cię w ogóle zapytali, czy ty chcesz iść na ten konkurs? – zapytałem go, gdy pakował się ze spuszczoną w dół głową.

– Nie, nigdy nie pytają – oznajmił, a ja zignorowałem słowo „nigdy”, choć to miał być jego pierwszy konkurs.

– Wiesz, że jeżeli nie chcesz, to nie musisz iść? – I znowu napotkałem to pełne współczucia dla mojej niewiedzy spojrzenie, które znałem na pamięć, a i tak budziło we mnie złość.

– Grześ – powiedział. Zacisnąłem zęby. – To tak nie działa.

– Tak, Nathan, to dokładnie tak działa – wycedziłem, a on odwrócił się i włożył ołówki do plecaka.

– Urodziłem się po to, żeby spełniać cudze zachcianki – szepnął, kiedy mnie mijał, po czym rzucił się ze schodów z plecakiem pełnym książek.

Chciałbym pamiętać, że natychmiast ruszyłem w jego stronę, ale prawda jest taka, że stałem przez moment oszołomiony.

– Nathan, dlaczego to zrobiłeś? – zapytałem, kiedy pomogłem mu wstać i zobaczyłem, że łzy ciekną mu po twarzy.

– Bo tak chciałem – powiedział.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *