W tłumie dostrzegam Nathana i zamieram ze ścierką w ręce. W panującym tu chaosie i półmroku trudno dostrzec jakąkolwiek twarz, ale jego zauważam niemal natychmiast – jeszcze przy wejściu, jakby mój wzrok szukał zawsze tylko jego.
Ramiona przyciska do swojej klatki piersiowej, aby zajmować jak najmniej miejsca i nie musieć inicjować nawet najmniejszego fizycznego kontaktu z osobami, które musi ominąć, próbując dostać się do baru.
Pewnie wstrzymywałby również oddech, gdyby nie fakt, że na jego twarzy rysuje się pewność siebie – już wiem, że to dobry dzień na jego wizytę tutaj, że nie mógł mieć lepszego humoru, aby znaleźć się w tym miejscu.
W końcu siada przede mną i nie witając się nawet – prosi o czystą. To jedyna postać alkoholu, jaką w siebie wlewa. Podaję mu kieliszek i wzrokiem porozumiewamy się co do tego, że zostanie to między nami, bo Leon uważa, że nie powinien on pić.
– Niby czemu? – oburzył się Nathan, gdy po raz pierwszy usłyszał tę sugestię z jego ust.
– W twoim stanie to nie jest zbyt odpowiedzialne.
– I? Jak będę chciał pić, to będę – stwierdził i mimo że obaj wiedzą, że Nathan pije, nie dotykał on więcej alkoholu przy Leonie.
Wychyla kieliszek bardzo gwałtownie. Nie lubię, gdy to robi – też uważam, że nie powinien, mimo to uzupełniam szkło, gdy je odkłada na blat. Nie krzywi się – może zbyt wiele czasu spędzał na piciu z Tomkiem i jego ojcem, kiedy byliśmy nastolatkami.
– Przyszedłeś się napić? – pytam.
– Przyszedłem odwiedzić przyjaciela w pracy – mówi, a na mojej twarzy pojawia się ciepły uśmiech. – Tańczysz dzisiaj? – słyszę jego pytanie, ale zanim formułuję odpowiedź, ktoś za jego plecami składa zamówienie, więc to nim zajmuję się w pierwszej kolejności.
– Nie, raczej nie – odpowiadam po odebraniu banknotu z rąk zamawiającego i słyszę, jak mężczyzna rzuca krótkie i treściwe: „Szkoda”, kiedy odchodzi.
Mimowolnie śmieję się pod nosem.
– Chyba że chciałbyś to zobaczyć – dodaję, niesiony przez dobry humor.
– W tym budynku jest mnóstwo ludzi, którzy by chcieli, nie przejmuj się, że nie jestem jednym z nich – mówi, a ja mimo to się przejmuję, ale tylko przez sekundę, bo rozumiem, że nie chce, chociaż wymieniłbym ciekawość wszystkich tych osób na jego i wyszlibyśmy stąd, a ja zatańczyłbym tylko przed nim zamiast przed tłumem obecnych tu osób.
Staram się natychmiast wyrzucić tę myśl ze swojej głowy – nie chcę, by tam była.
Na scenie rozpoczął się występ, dlatego większość osób zgromadziła się właśnie pod nią i chwilowo mam mniej pracy. Wzrok Nathana utkwiony jest w blacie, jakby musiał wkładać wiele wysiłku w to, by nie spojrzeć w stronę parkietu.
Za moimi plecami pojawia się szef.
– Jak zwykle spod ziemi – stwierdzam, odwracając się w jego stronę. – Potrącisz?
– A zbiłeś coś?
– Ofiarowałem Nathanowi czystą ze zniżką dla pracowników – przyznaję i czekam na jego reakcję. Przez chwilę mierzy mnie wzrokiem, a potem przenosi uwagę na mojego przyjaciela, który z cierpliwością czeka na to, co się wydarzy.
– Oj, niech stracę. – Macha ręką. – Ale jakby cię złapały wyrzuty sumienia – zwraca się do niego – i chciałbyś się jakoś przysłużyć ludzkości, to jak już pewnie zauważyłeś, tam jest scena.
– Przestań – przerywam, zanim doda cokolwiek więcej. – Lepiej skończ w tym miejscu.
– A co, masz braki w kadrze? – pyta mój przyjaciel i wskazuje mi na swój pusty kieliszek, który po raz kolejny uzupełniam.
– Takich pięknych osób nigdy nie jest za dużo – stwierdza lekko, a Nathan krzywi się. Bynajmniej nie w reakcji na to, co spożywa. – Także gdybyś jednak poczuł, że zrobiłeś coś niewłaściwego.
Rzucam szefowi mordercze spojrzenie i dzieli mnie chwila od odpowiedzenia, lecz Nathan mnie uprzedza:
– Posłuchaj – mówi, wodząc palcem po krawędziach szkła – ja jestem dość podatny na manipulacje i zdaję sobie z tego sprawę, więc to, co mówisz, pewnie zadziałałoby na mnie wczoraj i rozebrałbym się natychmiast na oczach tych wszystkich ludzi. – Dostrzegam iskierki w oczach mężczyzny, do którego Nathan mówi, i muszę się powstrzymywać, aby się na niego nie rzucić. – Pewnie zadziała też jutro, ale nie dziś – kończy. – Dlatego to dziś mnie tutaj widzisz.
Jestem dumny z jego wypowiedzi, z każdego dobranego do niej słowa.
Występ kończy się, więc żaden z nas nie dodaje nic więcej, a ja zajmuję się obsługą tych, którzy wpatrując się w ciała półnagich tancerek, bezwiednie wypili swoje drinki.
– Może nie powinieneś mnie tu odwiedzać? – proponuję nieśmiało, ale już wiem, co odpowie.
– A może nie mów mi, co mam robić?
– Jasne, po prostu się martwię, jest tu dużo dziwnych ludzi.
– I sobie pozwalasz tu przychodzić – odpiera.
Nathan spędza w klubie prawie całą noc. W tym czasie odbiera telefony od Leona co najmniej dwa razy, żeby zapewnić, że wciąż jest ze mną i wszystko jest w porządku, choć tak się jedynie wydaje – w rzeczywistości z każdą kolejną godziną dostrzegam coraz mniej pewności w jego istnieniu.
Odwracam się, aby po raz pierwszy od rana sięgnąć po leki, i znowu widzę przed sobą szefa.
– Jeśli się dowiem, że handlujesz dragami w moim klubie i nie dzielisz się zyskiem, to potrącę potężnie – oznajmia, jakby nigdy nie widział mnie zażywającego leki na ból głowy.
– A ta biała furgonetka stojąca za naszym budynkiem to nie przypadkiem… – Nie daje mi dokończyć, zasłaniając mi dłonią usta.
– Oj, cichutko, nie było w ogóle tematu – mówi i czeka, aż połknę pastylki. – Nie jesteś uzależniony, nie? Czy mam zapytać twojego przyjaciela, ile powinieneś ich brać?
– Zawsze biorę dwie – odpieram.
– Oj, nie zawsze. – Kręci głową i uśmiecha się z satysfakcją, jakby właśnie miał zdradzić dziecku tajemnicę świętego Mikołaja. – Na przykład teraz wziąłeś trzy – uświadamia mi, wskazując palcem na moje gardło.
Patrzę na niego zmieszany. Nie mam pewności, czy mówi prawdę. Zaglądam do pudełka, ale tabletek jest tam zbyt dużo, aby nie stracić rachuby.
– To ważne – odzywam się. – Naprawdę wziąłem trzy? – Kiwa głową, a moja zaczyna zaprzeczać. – Stałeś daleko, nie mogłeś tego widzieć – stwierdzam niemal z pewnością, ale mój głos drży, bo nie wiem, gdzie stał.
– Byłem tuż obok i widziałem dokładnie, przysięgam na mojego najwierniejszego pracownika, że wyrzuciłeś na dłoń jedną tabletkę, a potem jeszcze dwie i wszystkie wsadziłeś sobie do ust – mówiąc to, ma przez chwilę wzrok utkwiony właśnie na nich.
– To poważna sprawa – upewniam się.
– Sto procent. – Unosi ręce w geście składania przysięgi. – Wziąłeś trzy, i to nie pierwszy raz, czasem bierzesz dwie, a czasem cztery, dlatego chciałem zapytać tego chłopaka, ile powinieneś. – Wciąż się uśmiecha pod nosem, ale znam go na tyle długo, by wiedzieć, że nie skłamałby.
– Dwie – odzywam się oszołomiony. – Muszę zażywać dwie – stwierdzam, jakbym upominał sam siebie, aby zwracać na to więcej uwagi.
Wracam do pracy i do Nathana, który nie wydaje się już być tak pewny siebie, jak wcześniej – sprawia wrażenie przestraszonego, jakby zabłądził i nie wiedział, gdzie się znajduje i dlaczego tu jest. Ma zaciśniętą szczękę i pochyloną głowę, trzyma swoje dłonie między kolanami, jakby bał się, że straci nad nimi kontrolę.
Pocieram swoje skronie i przyjmuję kolejne zamówienie.
– Nathan – przywołuję go spokojnie do stanu świadomości. – Wszystko okej? – pytam, gdy podnosi głowę, mimowolnie zerkając na obie strony, jakby mogło nadejść z nich niebezpieczeństwo.
– Przepraszam, że przyszedłem – mówi i widzę łzy w jego oczach, które nie potrafią się ulokować w jedynym miejscu.
– Zaraz kończę pracę, Nathan, odwiozę cię do domu, tak?
Kiwa głową.
Obserwuję ludzi, zbierających się do wyjścia, i tych, którzy jeszcze nie podjęli tej decyzji, jakbym swoim wzrokiem chciał sprowokować ich do szybszego opuszczenia lokalu.
– Co się dzieje?
– Nie teraz – upominam twardo szefa, zwracającego się do Nathana. – Nie ma już dobrego humoru i nie czuje się najlepiej, więc w ogóle do niego nie mów.
– Dobra, dobra. – Unosi ręce. – Jesteście zsynchronizowani czy jak? – żartuje.
– Odejdź, dobrze ci radzę – stwierdzam, mierząc do niego kieliszkiem.
– Jak rzucisz, potrącę.
Nie rzucam. Nathan kurczy się w sobie, jakby chciał zniknąć.
Odwracam się wyłącznie na chwilę, a kiedy znów zerkam w stronę przyjaciela, stoi przy nim nieznajomy mężczyzna i kładzie mu dłoń na kolanie. Nathan, sparaliżowany, szuka pomocy w podłodze.
– Hej! – Wychodzę zza lady i staję obok niego. – Chyba musisz już iść – mówię. – Zamykamy.
Zwracam na siebie uwagę ochroniarza obiektu, który kieruje się w naszą stronę.
– Jakiś problem? – pyta mnie.
– Tak, ktoś ma chyba kłopoty ze znalezieniem wyjścia.
I nagle człowiek, który jest w centrum zainteresowania, zwraca się do Nathana, a ja nawet nie słyszę słów, mimo że stoję tuż przy nich, w głowie mam tylko pulsującą krew. Czuję swoje mięśnie i nie wiem, czy to z powodu napięcia, czy migrena daje mi się we znaki coraz boleśniej.
Kiedy chwyta Nathana za ramię, moja pięść ląduje na jego twarzy.
– Dobra, dobra, spokojnie, wszystko jest pod kontrolą – słyszę szefa, który postanawia wkroczyć. – Proszę wyjść albo ten miły człowiek panu pomoże – wskazuje na ochroniarza. – A ty się uspokój – zwraca się do mnie. – Wyładowałeś się w końcu? Od kiedy przyszedł twój przyjaciel, to jakoś cię nosi, żeby komuś przyłożyć.
Nathan przeprasza, że przyszedł, że robi problem i że żyje. Wstaje z krzesła i kieruje się w stronę drzwi, ale go zatrzymuję, bo nie będzie szedł nad ranem tym samym wyjściem, co ludzie będący w tym klubie.
– Mi się Nathanowi takich rzeczy nie robi – cedzę szeptem do mężczyzny, który próbował mnie uspokoić, a on patrzy na mnie, jakby ta wypowiedź nie miała najmniejszego sensu.
Biorę swoje rzeczy i wychodzę z przyjacielem tylnym wyjściem na parking, a kiedy już jesteśmy w samochodzie, słyszę jego głos – cieńszy, niż ten, który prosił mnie jakiś czas temu o kieliszek czystego alkoholu.
– Grześ, nie bij ludzi, którzy są dla mnie niemili – prosi. – Wtedy wyrażasz swoją złość, myśląc, że robisz to dla mnie, ale ja wcale nie czuję się wtedy bezpieczniej, boję się jeszcze bardziej, kiedy wybuchasz.
– Przepraszam – mówię. – Nie chciałem go pobić dlatego, żebyś wiedział, że nikt nie ma prawa cię dotykać bez twojej zgody, ale dlatego, że nikt nie ma prawa tego robić.
– Nie powinieneś teraz prowadzić – ignoruje wcześniejszy temat. – Boli cię.
– Tak – potwierdzam i przekręcam kluczyk w stacyjce.