Nazwali to incydentem i nieszczęśliwym wypadkiem. Nieodpowiedzialni rodzice zostawili dziecko same w domu, ale nie można im mieć tego za złe, bo są wystarczająco pokrzywdzeni przez los – ich drugie dziecko jest ciężko chore. Choroba mogłaby nie usprawiedliwiać ich wystarczająco, ale to taka ciężka choroba. Powinienem był pomagać rodzicom albo chociaż nie utrudniać im życia takimi głupimi pomysłami.
Przed rozpuszczalnikiem miałem mnóstwo nieszczęśliwych wypadków.
Ból z biegiem czasu stawał się coraz bardziej namacalny i coraz realniejszy – w przeciwieństwie do mnie nie stanowił już tylko wyobrażenia. Miałem dowody na ból i dzięki niemu tylko zachowywałem swoją tożsamość.
Nie trafiałem już do lekarza ze zwichniętymi kośćmi i siniakami na rękach, kłamiąc, że to tylko wygłupy. Już nie kłamałem.
– Skąd ta rana na głowie? – pytała lekarka.
– Rzuciłem się ze schodów.
Wciąż miała to samo zmartwienie w oczach i nie dopytywała, jak nigdy, choć nie powiedziałem, że spadłem. Rezonans nie wykazał większych obrażeń. Wszystkie konsekwencje moich nieszczęśliwych wypadków zawsze gorzej wyglądały z zewnątrz.
Rzucałem się i łamałem sobie palce.
Do tego wszystkiego dochodziły problemy z odpornością. Przeziębienie mogło nadejść w każdej chwili, bez względu na porę roku i na to, ile łykałem witamin.
– Nathan, wziąłeś tabletki? – pytał tata wieczorami, a ja potwierdzałem. Czy witaminy mogą skrzywdzić? Co, gdyby kończyłyby mi się tak szybko jak mamie?
Czy kolorowe szkodzą jak białe?
– Pamiętaj, żeby dużo pić.
Przeziębienie oznaczało ból głowy i kości, a ból to tożsamość. Cierpienie mojego ciała. I kaszel, który zatrząsał sercem. Byłem, bo czułem. Chociaż ból.
– Przepraszam – mówiłem za każdym razem, kiedy wracaliśmy od lekarza, który wydawał kolejne recepty, a tata kręcił głową.
– To nie twoja wina, Nathan.
Lekarz rodzinny i lekkie objawy to za mało, aby można było mówić o winie. Czy Nikolę obwiniali?
Chodzący nieszczęśliwy wypadek. Zrodzony z wypadku i żyjący w ten sposób. Pewnie tak też umrze.
– To taka głupia śmierć – mówili, kiedy nauczycielka angielskiego zatruła się gazem. Jaka śmierć jest inteligentna? Czy godzi się umrzeć tylko ze starości lub przepracowania? – To taka głupia i nieszczęśliwa śmierć – jakby można było umrzeć szczęśliwie. – Wielkie nieszczęście – powtarzali i zgadzali się ze sobą nawzajem. Kiwali głowami ze współczuciem i zrozumieniem.
Czy ktoś kiedyś się przyzna do radości z powodu śmierci człowieka?
Sytuacja została opanowana, a ja spędzałem czas na oddziale. Tata siedział przy mnie, trzymał za rękę i głaskał po głowie. Na początku pytał, ale nie byłem w stanie wydusić z siebie słowa.
– Ma poraniony przełyk, trochę minie, zanim coś powie – usłyszałem głos lekarza.
To nawet nie moja decyzja – jak nic – ale wystarczające usprawiedliwienie, że nie mogłem nic powiedzieć.
Zsunąłem się z łóżka na jego kolana i przytuliłem się do niego mocno, chowając twarz w zagłębieniu jego szyi, a on kołysał mnie w swoich ramionach i oddychał. Powietrze na karku.
Tym razem się nie odsunąłem.
Może to moja wina, nikogo innego. Nie czułem rozczarowania ani żalu, ani grama strachu. A kiedy w końcu coś udało mi się powiedzieć, słowa moje były wyznaniem miłości, mimo że jej też nie czułem. Tylko wiedziałem, że jest.
To dobry człowiek, a ja byłem niemądry, jeśli choć przez chwilę myślałem inaczej. Tata to bezwzględny bohater, tylko ja o tym nie wiedziałem. I o tym, co może znajdować się na komputerze w jego gabinecie. Komputer nie jest dla dzieci, nie umiałem się nim posługiwać.
Nic nie wiedziałem.
Byłem w szpitalu sam przez większość czasu. Dużą salę dzieliłem z innymi dzieciakami, przy których siedzieli rodzice. Moi byli w innym. Tata przychodził na chwilę popołudniami.
– Co robiłeś w garażu? – zapytał, kiedy wracaliśmy samochodem do domu. Nie patrzał na mnie, skupiał się na drodze, a ja i tak wzruszyłem ramionami, uznając to za odpowiedź. – Nathan, wiesz, że w garażu jest mnóstwo niebezpiecznych narzędzi i nie powinieneś tam wchodzić – dodał i czekał, aż się z nim zgodzę. Pokiwałem głową.
– Tak, wiem.
– Więc co tam robiłeś? – nie dawał za wygraną. Znów wzruszyłem ramionami i odparłem, że tak wyszło, że tego nie planowałem, i to była prawda. Nie pamiętałem nawet, jak się tam dostałem.
Nie pamiętałem, jakim sposobem znalazłem się w wielu miejscach.
– Dlaczego napiłeś się rozpuszczalnika? Jesteś inteligentny, powinieneś wiedzieć, jak to się skończy.
– Może wiedziałem.
Tata zatrzymał się na poboczu, zaciągnął ręczny i spojrzał na mnie.
To samo wyszło z moich ust, nie wiem nawet, czy wiedziałem.
– Ty naprawdę próbujesz się zabić? – zapytał, ale może tak naprawdę nie chciał znać odpowiedzi, bo między nami panowała milcząca zgoda na to co się dzieje. Skoro o czymś nie mówiliśmy – nie istniało.
Mimo to głowa opadła mi, jak gdyby ją pokonała grawitacja. I jego też. A może kiwnęliśmy na znak zgody.