Tęsknię za nim i jest mi pusto bez niego. Może właśnie do tego zostałem stworzony – by tęsknić. Nieustannie mi towarzyszy brak człowieka. Jest zimno i pusto. I mnie nikt nie uspokaja za uchem ani nie krzywdzi oddechem. Chciałbym, aby przeszedł i wziął mnie na kolana. Kołysał w ramionach i mówił do mnie ściszonym głosem, bo wszyscy inni już śpią, ale nie my.
– Zimno – odzywam się, nie wiedząc, gdzie jestem. Może usłyszy mnie z sąsiedniej sypialni i przyjdzie z dodatkowym kocem, by mi ulżyć.
Leon natychmiast zrywa się z miejsca i podchodzi do mnie. Chwyta za róg kołdry, ale nie jest go w stanie unieść, bo przygniatam ją ciężarem moim, jak ona mnie sobą zwykle.
– Wejdź pod nią, jeśli ci zimno – radzi, a głos jego mnie zasmuca. Wolałbym, by go nie było ze mną teraz.
– Nie mogę się ruszyć – zwierzam się szeptem, a łzy są już na szyi, choć ich na twarzy i w oczach nie pamiętam w ogóle.
– Dlaczego? – pyta.
– Chyba zamarzłem.
Nie odzywa się więcej, nie komentuje moich słów, tylko unosi mi nogi i siłą wyrywa pościel spode mnie. Nakrywa mnie i siada obok. Choćbym się chciał wyrwać i uciec, nie będę potrafił wstać przez to, że siedzi na jej skraju. Może to zrobił celowo.
Oplata palce dłoni swojej z moimi, albo to ja to robię. Drżę z zimna.
– Jestem tutaj – mówi i już wiem, że aż pobladły mi paznokcie przez to, jak mocno go złapałem, choć nie widzę tego. – Coś cię martwi?
Chciałbym zaśmiać się na dźwięk tego pytania i wtedy on też by się roześmiał, bo to faktycznie zabawne, ale nie potrafię zmusić twarzy swojej, by się wykrzywiła jakkolwiek.
– Boli mnie – przyznaję.
– Co cię boli?
– Serce. – Dotykam klatki piersiowej, jak dziewczynka na szpitalnym łóżku. I czekam, aż mi powie zaraz, że to dobrze, że boli. Ale nie mówi.
Widzę, jak zastanawia się, o co chodzi: czy mam na myśli prawdziwy ból, którym mógłby się zająć, taki, z którym mógłby zabrać mnie do szpitala, żeby mi wykonano badania. A może myślę o sercu, którego nie ma. Sercu, które nie może boleć, bo już nie ma czego wyrywać. Które nie istnieje.
Otwiera usta i chce mnie zapytać, ale nie wie w jaki sposób, bo nie chce bagatelizować mojego stanu. Nie chce wypowiedzieć słowa „tylko” przy bólu organu, którego nie ma.
Nie chce porównywać, ale jest lekarzem od fizycznych dolegliwości, więc właśnie o to ma zamiar zapytać. Otwiera usta swoje, ale nie wie, jak wydostać słowa przez nie.
– Krew mi nie przepływa przez żyły – mówię. – Może to zator.
– Dlaczego tak uważasz? – Nie wierzy mi, bo trzyma rękę moją wciąż, która mu zaciska się silnie na jego dłoni, ale nie neguje tego na głos.
– Może tu umrę.
Kręci głową i nic nie mówi, bo nie ma co powiedzieć. Kręci głową swoją tylko i ma ochotę może wyskoczyć przez okno, by tego nie musieć słuchać.
– Bardzo mnie boli.
Miałem mu tłumaczyć, jak się czuję, by wiedział. Uczył mnie tego, co robić, jak reagować. Ale czasem było trudno, bo mi brakowało jakichkolwiek słów, a on był niedomyślny. Rzadko czegokolwiek się domyślał sam z siebie.
– Zapytał mnie, czy ma u ciebie szanse – szepnął mi Grześ, kiedy odeszliśmy nieco dalej od reszty znajomych.
– Serio? – zdziwiłem się. – Czy ja mu nie daję tego wystarczająco do zrozumienia?
Przyjaciel zaśmiał się cicho.
– A powiedziałeś mu to wprost? – Nie odpowiedziałem. – No właśnie. – Rozłożył ręce. – W wielu sytuacjach wystarczy szczere wyznanie, a nie jakieś podprogowe znaki. Nie każdy jest się ich w stanie domyślić, zwłaszcza na początkach znajomości. Zresztą dlaczego to on ma robić pierwszy krok?
Ale czasem było trudno i nie byłem w stanie wyartykułować czegokolwiek, co mi ciążyło na sercu, a wtedy Leon wpatrywał się we mnie i nie wiedział, co zrobić.
Na pierwszym spotkaniu we dwoje złapał mnie za rękę nagle, kiedy staliśmy w parku w kompletnej ciszy, między jednymi drzewami a drugimi. Nie włożył w to żadnego uczucia. Lekko drżała mu dłoń ze zdenerwowania, gdy się zbliżała do mojej, ale nie włożył w tę czynność ani trochę serca.
Leon nie jest groźnym człowiekiem. Kiedy poznała nas jego siostra, przestraszyłem się go tylko, bo krzyknął.
– Hej, nie widzisz, że gram? – zapytał gwałtownie, gdy Natalia stanęła między nim a monitorem. Ale potem odwrócił się do mnie i oczy jego złagodniały. – Przepraszam, miałem po prostu ważną misję do przejścia – zaśmiał się i ja też się uśmiechnąłem, choć nie rozumiałem, o czym mówił, bo nigdy nie dostałem własnego komputera.
Leon nie był groźnym człowiekiem, ale często musiałem sobie o tym przypominać. Jak wtedy, kiedy złapał mnie za rękę. Dotyk nie boli, nie parzy jak polanie się kawą, nie łamie kości, nie ogłusza, powtarzałem sobie. A on nie byłby w stanie zrobić mi krzywdy.
Nie chciałem mu dawać powodów do przykrości, więc stałem w miejscu, nie oddalałem się, choć niczego na świecie tak nie pragnąłem w tamtej chwili, jak uciec.
Stałem w miejscu, a potem szedłem powoli dalej u jego boku, bo właśnie wtedy, kiedy się boisz, nie biegnij, idź spokojnie. Spokój jest bardzo uspokajający.
– Chcę do taty – mówię.
Zabijam go tymi słowami. Widzę wręcz gonitwę myśli jego w głowie. Jest na mnie wściekły, bo już wcześniej nie wiedział, co powiedzieć i co zrobić, a teraz już zupełnie nic nie wie.
– Nathan… – zaczyna, ale nie ma zamiaru kończyć. Wiem to. Wymówił imię moje tylko po to, by się pozbyć ciszy.
– Strasznie za nim tęsknię – dodaję i zaczynam płakać, kiedy docierają do mnie własne słowa i ich sens. – Zadzwonisz do niego? Powiesz mu, żeby przyjechał? – pytam z nadzieją, a Leon wciąż kręci głową, jak gdyby nie dowierzał, że to mówię. – Poprosisz go? – pytam ponownie, bo nie odpowiada.
Patrzę mu w oczy z załzawionymi powiekami, a on stara się unikać mojego wzroku. Role nasze się odwróciły.
– Nathan, jeśli nie masz siły patrzeć mi w oczy, to nie musisz tego robić – powiedział. – Nie odbieram tego jako brak szczerości, spokojnie.
– Przepraszam, po prostu nie potrafię robić tego zbyt długo.
– Okej – rzucił i objął mnie, jak gdyby go to w ogóle nie obchodziło.
A teraz to on nie potrafi.
– Leon? – próbuję zwrócić na siebie jego uwagę. Chciałbym, by moje mokre policzki zmiękczyły mu serce. Żeby zadzwonił. – Proszę, zrobisz to?
– Nathan. – Nabiera powietrza w płuca. – Przecież twój tata…
– Już mnie nie lubi? – pytam, nie dając mu dokończyć, i zanoszę się płaczem.
Ponownie na mnie patrzy, już nie unika mojego wzroku. Ociera mi łzy z twarzy nadaremno, bo wciąż pojawiają się na niej nowe.
– Jasne, że cię lubi, Nathan, po prostu nie może przyjechać.
Nie wiem, co takiego we mnie zobaczył, ale zachowuje się, jak gdyby już wszystko rozumiał. Jakoby wiedział już, co robić.
– Zadzwonisz do niego? – pytam ponownie.
– Nie, bo nie może przyjechać.
– Nie lubi mnie?
– Jasne, że cię lubi.
– Więc dlaczego nie chce przyjechać? – Nie rozumiem.
– Bo nie może.
– A zadzwonisz do niego?
– Nathan – przerywa stanowczo. – Pewnie to, co do ciebie teraz powiem, puścisz mimo uszu, ale spróbuję, bo jesteś inteligentny i wierzę, że to do ciebie dotrze, jak już się przedrze przez wszystkie inne myśli. – Marszczę brwi. Nie mam pojęcia, o czym mówi. Chciałbym, żeby zadzwonił do taty. – Jesteś teraz w stanie, który utrudnia ci logiczne myślenie. Myślisz teraz tylko o tacie, ale spróbuj się trochę uspokoić i odpocząć, okej?
– Tak bardzo za nim tęsknię – jęczę.
– Wiem – zapewnia. – Spróbuj zasnąć, dobrze? Jesteś zmęczony, jestem pewien, że kiedy się obudzisz, to spojrzysz na tę sytuację inaczej.
Wciąż nie wiem, o czym mówi, chciałbym po prostu, żeby był przy mnie tata. Żeby to on położył mnie spać. Żeby mnie ukołysał w ramionach do snu.
– Tata tu będzie, jak się obudzę?
Leon wzdycha.
– Zadzwonimy do niego, jak się obudzisz, w porządku? – kłamie. Widzę po wyrazie twarzy jego, że kłamie, ale jestem zmęczony. Ma rację, że jestem zmęczony. Godziny tęsknoty są dla mnie jak przebiegnięcie maratonu, więc zasypiam.
Budzę się, a on jest przy mnie. Mieszkanie jest już prawie pogrążone w mroku, ale on nie śpi jeszcze, bo czekał.
Odwracam się w jego stronę i próbuję przypomnieć sobie, co takiego się stało, że czekał, aż się obudzę. Zauważa, że go obserwuję, i zniża się ciałem do mojego poziomu.
– Jak się czujesz? – pyta, ale ja nie wiem jak. W głowie mojej panuje chaos i nieporządek. Myśli przenikają przez siebie wzajemnie tak, że nie jestem w stanie ich odróżnić. Na zmianę zalewa mnie fala zimna i gorąca. Rozmywam się, będąc z kamienia.
Wyciąga dłoń w stronę mojej twarzy. Znów obudziłem się z zaschniętymi łzami. A może były na niej już od wczoraj.
– Mam w głowie tak wiele pytań – odzywam się i głos mój jest zachrypnięty, jak gdybym parę godzin krzyczał lub nie mówił nic kompletnie. – I dosłownie żadnych odpowiedzi, żadnych stwierdzeń, czystych faktów, wyłącznie wątpliwości i niekończącą się listę pytań – informuję go.
– Potrzebowałeś taty, pamiętasz? – pyta, a mnie nagle przypomina się wieczór. I prawie wszystko, co mówiłem i o co prosiłem ze łzami w oczach.
– Przepraszam, nie chciałem… – Ale przerywam, bo chciałem przecież. Chciałem, by przyszedł i się mną zajął, kiedy sam nie potrafiłem zająć się sobą i tym, co się działo we mnie.
– To nie twoja wina – mówi. Bo wszyscy tak mówią.
Myślę o tacie i uświadamiam sobie, że jeszcze mi nie minęło. Że się nie obudziłem, patrząc na to inaczej. Może w ogóle się nie obudziłem jeszcze. Chciałbym, żeby tu był ze mną. Ciałem moim szarpie w stronę telefonu i drzwi. Mógłbym biec do niego przez góry. Może za krótko spałem. A może mi tęsknota za nim przejdzie dopiero, gdy zasnę i się już nie obudzę.