Zdawało się, że nie było tam niczego prócz białych ścian – nie tak brudnych jak wcześniej – i czerwonych migających diod, na które wszyscy pozwalali.
Przez jakiś czas jeszcze widziałem na oczy i starałem się coś robić. Ołówek nie był zbyt naostrzony, aby nikt nie zrobił sobie nim krzywdy.
– Będziesz coś rysować? – pytała kobieta z plakietką zawieszoną na smyczy. W świetlicy wszyscy rysowali lub grali w gry planszowe i karciane.
– Nie wiem co. – Wzruszyłem ramionami. Z trudem znalazłem te słowa w głowie mojej, która była jak czarna dziura. Zero w niej było mnie.
Stawałem się otępiały i przestawałem czuć ciało swoje. Kazano mi przechadzać się po korytarzu, aby mięśnie moje nie zanikały – od drzwi do okna, od okna do drzwi. Po paru przejściach kończyła mi się energia i siadałem na środku korytarza, bez siły, by wstać z podłogi.
Nad wejściem do oddziału wisiał niebieski, neonowy napis. Raził mnie w oczy, dlatego nie podnosiłem głowy zbyt wysoko. Była ciężka, a zamiast napisu mógł tam wisieć człowiek. Intensywne światło było wszędzie.
– Moje życie nie nadaje się do przepracowania – powiedziałem, a siedzący naprzeciwko mnie mężczyzna odparł, że każde się nadaje, ale przecież nie da się lepić z gliny, której nie ma.
Przy drzwiach z neonowym napisem był telefon.
– Nathan! Do ciebie!
Słuchałem, że jest mu przykro. Przykro Grzesiowi, mojemu tacie, każdemu było przykro.
– Naprawdę mi przykro – zapewniał.
– Każdemu jest przykro – mówiłem i odkładałem słuchawkę.
Pielęgniarki upominały mnie, bym się nie gryzł, bo nie wolno. Ale to nie ja.
– Masz całe pogryzione wargi – powiedziała kobieta, przecierając mi je gazikiem, nasączonym środkiem odkażającym. Jak gdyby myślała, że nie wiem, że mam.
Zostałem z nim sam. Nikt inny nie chciał zauważyć, że to nie ja je rozgryzam. Czasem, kiedy czułem zęby na wargach moich, prosiłem go w myślach, by przestał. Nie mogłem na głos, jak one. Ale to na nic było. I mi krew ściekała po wewnętrznej stronie ust razem z kawą.
Czerwony pisak zastępował tam wszystkim ostre narzędzia.
– To nielogiczne – odparł Grześ, gdy mu o tym opowiedziałem. – Przecież nadal chcą sobie zrobić krzywdę, ta metoda likwiduje wyłącznie fizyczne objawy.
– Ja go nie używam – rzuciłem z obojętnością. Nie potrzebowałem go. Obiecałem tacie, że przestanę i przestałem.
Pokiwał głową, choć odniosłem wrażenie, że ledwo go obchodziłem.
Odwiedziny były na tyle rzadko, że czasem myślałem, że w ogóle ustały. Że to już teraz. Że tamten raz, gdy przyszli, był tym ostatnim.
– Nathan, proszę – usłyszałem. A kiedy spojrzałem na jego szorstką rękę, zobaczyłem, że czerwony pisak. Wciągnąłem głęboko powietrze w oczekiwaniu, bo nie byłem pewien, co zrobić z tym, co widziały oczy moje. – Był za szafką – dodał, jak gdyby miało mi to pomóc w podjęciu jakiejkolwiek decyzji.
Tamtego dnia uśmiechnąłem się do siebie i zapisałem na ręce, że tak właśnie było. Żebym pamiętał. Uśmiechnąłem się.
Tamtego dnia myślałem, że wypuszczą mnie do domu. Bo się uśmiechnąłem. I zapisałem to sobie na przedramieniu, abym nie zapomniał, że się jeszcze uśmiecham.
Uśmiechnąłem się i powstał chaos. Bo skąd wziąłem te nożyczki? Dlaczego opiekunka niewystarczająco nas pilnuje? Jak zrobiłem to tak tępymi nożyczkami?
Głosy mieszały się w głowie mojej, tworząc głośny, niezrozumiały dźwięk. Nie wiedziałem, co powiedzieć, więc mówiłem:
– Przepraszam, naprawdę bardzo mi przykro. – Miałem nadzieję, że zniknę, bo nie można być złym na kogoś, kto nie istnieje. Ale nigdzie nie widziałem drogi ucieczki. – Przepraszam, tak strasznie mi przykro – mówiłem, choć nie byłem świadom nawet, co się wydarzyło.