Kuba siedzi na fotelu w zupełnie inny sposób, niż robił to tata. W przeciwieństwie do mojego ojca – żyje w jego objęciach, nie zapada się. Podczas gdy tata, zgarbiony i niepewny, wchłaniał się w jego oparcie – Kuba wyprostowany siedzi prawie na samym jego krańcu, ze stopami tak pewnie ułożonymi na ziemi, jakby w każdej chwili był gotowy do odejścia. Wydaje się, że jest w nim jeszcze większy, niż w rzeczywistości. Siedzi na tronie jak król, mając kontrolę nad wszystkim, co się dzieje dookoła.
Czuję na sobie jego wzrok, kiedy otwieram szafkę w kuchni i sięgam po kubek. Moja ręka zaczyna drżeć. Oczami wyobraźni widzę już, jak Kuba w jednej sekundzie dopada do mnie i odsuwa, ale on nic nie robi. Zerkam na niego przelotnie i widzę jego zabijające mnie bezrefleksyjnie oczy – czeka. Patrzy na mnie jeszcze, kiedy woda się gotuje i kiedy zalewam sobie herbatę. Jeśli kiedykolwiek zdarzyło mi się rozlać wodę na podłogę, stanowiło to coś niecodziennego i niespodziewanego, a jednak teraz tak usilnie staram się temu zapobiec, jakby była to moja stała cecha. Gdybym to zrobił – na pewno zgniótłby mi kości w nadgarstku.
Wiem, że nie czeka, aż popełnię jakiś błąd, ale umysł podsuwa mi właśnie takie myśli do głowy i przez to drżę bardziej. W końcu udaje mi się odłożyć szczęśliwie czajnik na miejsce i chwytam za kubek, kierując się w stronę kanapy tuż przy jego fotelu. Wciąż mnie obserwuje, jakby czekał, aż opuszczę kubek na podłogę; przez tę myśl dłonie zaczynają mnie parzyć.
Mimowolnie uchodzi ze mnie powietrze, gdy w końcu siadam przy nim i odkładam kubek na stół, czuję wręcz pulsującą w uszach krew i boję się, że to migrena. Na potwierdzenie tej teorii obraz zaczyna mi się zamazywać – jestem wdzięczny, że nie zrobił tego wcześniej, kiedy szedłem z gorącym napojem, i jednocześnie rozczarowany, bo nie miała dziś boleć.
– Jak ci idzie? – pytam Kuby, który już nie patrzy w moją stronę. Mam nadzieję, że skupiając się na rozmowie, uda mi się odwrócić uwagę od atakującego mnie od tyłu ogłuszającego bólu.
– Napisałem – odpowiada, i to tyle z jego strony. Napisał piosenkę i nic więcej nie ma mi do powiedzenia.
– Zagrasz mi? – staram się go sprowokować.
Moja metoda działa w obu przypadkach – ból cofa się, kiedy nie zwracam na niego uwagi, jakby to było takie proste od zawsze, a Kuba sięga po gitarę i zaczyna szarpać za struny.
Prawie nie zwraca uwagi na nuty, które zapisał, jakby przez ten krótki czas zdołał nauczyć się ich już na pamięć. Nie gra długo, bo raz po raz przerywa, sięga po ołówek, poprawia swoje zapiski i zaczyna od początku.
– Jeszcze trochę to potrwa, zanim będzie zupełnie gotowa, na razie po prostu ją zapisałem – oznajmia, chcąc przygotować mnie na ciąg dalszy. – Nie miałem przecież pojęcia, jak będzie brzmieć.
Uśmiecham się pod nosem, myśląc, że mnie okłamuje. To nie celowe kłamstwo, ale czy po tylu napisanych melodiach nie zna już nut na pamięć? Czy zapisując je na pięciolinii, nie ma już w głowie muzyki, którą tworzą? Czy ona nie tworzy się sama jego rękami?
– Muzyka to sztuka, a sztuka ma wzbudzać emocje, a nie być dobra lub zła – powiedział kiedyś. – Nie trzeba jej nawet uprawiać dobrze.
– Nawet najgorsza je wzbudza – zgodziłem się. – Na przykład oburzenie lub zdegustowanie.
– Albo krwotok z uszu – kontynuował, ja zaś wybuchnąłem śmiechem.
– Tak, tego lepiej nie próbuj – poprosiłem. Z jego nosa uszło powietrze.
Kuba przestaje próbować i zamyka swój zeszyt, a kiedy patrzę na niego pytająco zza brzegów kubka z gorącą herbatą, mówi, że wie.
– Zaczyna cię boleć głowa. Nie będę cię tym męczyć – stwierdza.
– Nie męczysz – protestuję. – Przez chwilę tylko coś mnie uderzyło, ale jest okej, możesz grać, śmiało. – Nie przyjmuje do siebie moich słów, kręci głową i odkłada gitarę na stojak w drugiej części salonu.
Upijam jeszcze parę łyków, a mój wzrok pada na półkę nad kominkiem. Coś na niej odbija światło. Wstaję z sofy i podchodzę do niej, dostrzegając tam coś, czego wcześniej nie zauważyłem – kiedy jestem blisko, dociera do mnie, że leży na nim harmonijka.
– Od kiedy na niej grasz? – pytam i kiedy chwytam instrument, czuję na nadgarstku jego zaciskające się palce.
Doskoczył. Pokonał dzielącą nas odległość tak szybko, że nie zdążyłem tego nawet usłyszeć.
– Kuba. – Odwracam przedmiot w jego stronę.
– Przepraszam – mówi, ale nie słyszę w jego tonie żadnej skruchy. – Wiesz, że nie lubię, kiedy ktoś dotyka moich rzeczy.
– Wiem – potwierdzam. – Jesteś w stanie zabić kogoś, kto rusza twoją własność.
Dociera do mnie znaczenie słów, których użyłem, i to, jak bardzo są one drastyczne. Chcę sprostować moją wypowiedź i przeprosić, bo zamierzałem jedynie zażartować, ale Kuba nie daje mi ku temu okazji.
– Tak – odzywa się. – Może jestem.
Patrzy mi prosto w oczy, kiedy to mówi. Od zawsze miałem problem z jego bezwstydnym wpatrywaniem się w drugą osobę – nie robi tego, gdy chce zwrócić na coś uwagę, gdy chce poważnie porozmawiać, nie ucieka wzrokiem po czasie, tylko patrzy, a jego wzrok wygląda, jakby atakował, choć wiem, że tak nie jest, że nie marszczy brwi celowo, że musi pilnować się, żeby tego nie robić, i czasem o tym zapomina.
– Przepraszam – mówię. – Nie chciałem cię zdenerwować.
Czuję się jak ofiara drapieżnika, kiedy staram się nie przegrać i nie opuścić wzroku jako pierwszy, ale wtedy na powrót narasta ucisk w skroniach, a jego usta nagle stykają się z moimi.
Pocałunki z Kubą nigdy nie przypominały jakichkolwiek z inną osobą, nikt inny nie chwyta mnie tak silnie za nadgarstek i nie strąca moich rąk, kiedy staram się objąć go tak jak on mnie. To zawsze ja się odsuwam, a on napiera w moją stronę tak mocno, że uderzam plecami o ścianę, a i nawet wtedy nie przestaje. Jakby chciał, żeby mnie wchłonęła.
Odsuwam się do ściany i osuwam do podłogi – a dusza nie wznosi mi się do nieba, jak przy Nathanie, kiedy tylko przy mnie oddycha – i choć jesteśmy podobnego wzrostu, mój kark odgięty jest do tyłu, aby go dosięgnąć, bo kolana nie potrafią się już wyprostować, jakby mi je połamał.
Jego agresywne ruchy mi nie przeszkadzają – nie, gdy jestem już pobudzony, bo kiedy ląduję przy ścianie, jeszcze czuję dyskomfort i kiedy nogi nie potrafią powstrzymać mojego ciała przed spadaniem i nie mogą uklęknąć do końca, wtedy jeszcze nie jest przyjemnie, ale kiedy po raz kolejny przywiera wargami do moich ust, jestem już zbyt daleko, by o tym myśleć.
Droga do sypialni zawsze wydaje mi się zbyt długa – zwłaszcza gdy za oknem zapada już zmrok – schody sprawiają, że marnujemy czas i jedyne, co jest nam to w stanie wynagrodzić, to jego łóżko. Dlatego zwykle sobie darujemy, ale nie teraz. Teraz popycha mnie, a ja ląduję twardo na jego cienkiej pościeli. Tutaj też ma kontrolę – nad wszystkim – tak jakby gdziekolwiek jej nie miał. Wszystko jest tak, jak chce, a jeśli moja ręka w nieodpowiednim momencie lub miejscu dotknie jego ciała – szybko zostaje sprowadzona do parteru przez jego silne dłonie.
Nie pomagam mu pozbyć się ubrań, bo to mu przeszkadza, to niezgodne z jego planem – tylko on może zsunąć z siebie spodnie i zerwać ze mnie moje. To jego sypialnia, ale gdybyśmy byli w mojej lub gdziekolwiek indziej, byłoby tak samo – to on rządzi.
– Kuba, spróbujmy inaczej – zaproponowałem mu kiedyś. On nie wybuchnął śmiechem ani złością, nie zdziwił się nawet, tylko spojrzał na mnie zimno ze zmarszczonymi brwiami i powiedział:
– Nie musimy tego w ogóle robić – odparł obojętnie, jakby faktycznie nic to dla niego nie znaczyło. – To nie groźba czy szantaż – dodał natychmiast. – Po prostu nie musimy, jeśli tego nie lubisz.
– Lubię.
Jego ruchy zawsze są pewne – nieważne, czy chodzi o zapisywanie nut, granie na gitarze, liczenie pieniędzy czy chwytanie mnie za kostki – zawsze jest tak samo pewny tego, co robi.
– Kuba – odzywam się nagle, a on domyśla się niemal natychmiast, że nie jest to spowodowane moim podnieceniem, przez które miałbym ochotę szeptać jego imię.
Wstaje i zaciąga zasłony, których istnieniem w ogóle się nie przejmował, kiedy się rozbierał.
– Głowa. – Nawet nie pyta, tylko oznajmia, a widząc, że zaczynam wymiotować, prowadzi mnie do łazienki i pomaga usiąść przed toaletą.
– Przepraszam – mówię, ale on nie reaguje na to słowo.
Zaczynam wymiotować, on zaś kuca przy mnie i wyciera mi usta papierem toaletowym. Jedyne światło, na które jesteśmy zdani, to to padające z korytarza, bo w tym pomieszczeniu nie ma okien, a Kuba nie zapala światła, gdy mam migrenę. Dzięki temu strumieniowi widzę tylko połowę jego twarzy.
Opada mi głowa. On ją przytrzymuje i szybko odbiera mój telefon, żeby zbyt długo nie dzwonił.
To coś w atmosferze – albo jesteśmy ze sobą złączeni w pewien sposób, którego żaden z nas nie rozumie – bo w większości przypadków w trakcie migreny dostaję telefon od przyjaciela, który prosi, bym się przy nim pojawił, i krwawi mi serce za każdym razem, kiedy wiem, że nie mogę, choć niczego bardziej nie pragnę, niż być przy nim.
– Nathan, nie czuję się najlepiej – informuję.
Kuba wpatruje się we mnie, wciąż podtrzymując.
– Przepraszam – słyszę. – Strasznie mi przykro, jesteś w domu?
– Nie, jest u mnie – odzywa się Kuba, bo ja nie jestem w stanie wydusić z siebie już nic więcej.
– Okej, mam nadzieję, że szybko dojdziesz do siebie, daj znać. – Po tych słowach się rozłącza, a mnie coś uderza.
– Powinienem do niego jechać – oznajmiam. – Pomożesz mi? – Moja prośba odnosi się do każdej czynności, jaką muszę wykonać po drodze: od wstania z podłogi, ubrania się i zajechania do przyjaciela.
– Poradzi sobie – protestuje.
– Wiem, Kuba, ale ja muszę.
Patrzy na mnie przez moment, po czym puszcza moją głowę, która opada na deskę.
– Więc jedź – rzuca i wychodzi z łazienki, zostawiając mnie na zimnych kafelkach.