Jego słowa są dla mnie zagadką na tyle skomplikowaną, że wiem, że nigdy nie będę w stanie sprostać jej rozwiązaniu, ale coś sprawia, że nie potrafię powstrzymać się od ciągłego próbowania.
– Nie wiem, jak to wytłumaczyć, Grześ – mówi. Słyszę w jego głosie bezradność i frustrację, więc chwytam go za ręce, jakbym chciał uwolnić go w ten sposób od części tych nieprzyjemnych emocji. – Boję się, że źle to zrozumiesz.
– Tak, Nathan, zapewne źle to zrozumiem – potwierdzam. Jego to nie dziwi. – Dlatego rozmawiamy, żebyś mógł mi to wytłumaczyć.
Rozmowy z nim są trudne, ale gdybym miał wybór, by przez całe życie wymieniać słowa tylko z jedną osobą – wybrałbym właśnie jego.
– Nie wiem, od czego zacząć – przyznaje. – Cały twój odbiór tego, co powiem, będzie uzależniony od tego, co jako pierwsze.
– Wysłucham do końca – obiecuję.
– Wiem, ale będziesz nastawiony w konkretny sposób. Wszystko, co powiem później, będziesz dopasowywał do swojego początkowego założenia.
– Tak. – Kiwam głową. – Masz rację, ale obiecuję ci z całego serca, że postaram się zrozumieć. Na tyle, na ile jest to możliwe.
Patrzy mi prosto w oczy i sprawia wrażenie, jakby czegoś w nich szukał – może potwierdzenia, że naprawdę może mi powiedzieć wszystko. Jakby to mój wzrok miał go o tym zapewnić, a nie wszystkie nasze wspólne lata.
– Nie chcę, żeby go znaleźli – wyrzuca w końcu.
– Wiem, Nathan – wzdycham. – Wiem i jest mi przykro, że tak jest, ale myślę, że to rozumiem – mówię. – Staram się to rozumieć.
– Naprawdę? – pyta z nadzieją.
– Kochasz go, a miłość taka jest, że zasłania nam widok na wiele rzeczy – stwierdzam.
– Ale ja widzę, Grześ – odpiera. – Ja wszystko widzę. Po prostu nie chcę, żeby go znaleźli. Mimo tego. – Wzrusza ramionami. – Przepraszam, że taki jestem. I że tego nie widzisz – dodaje po chwili.
Patrzę mu w oczy i z trudnością przełykam ślinę.
– Nie wiem, co miałbym widzieć.
– Właśnie – szepce. – Chciałbyś, żeby poszedł do więzienia, prawda? – pyta i nie ma w tym pytaniu żadnej niepewności, bo to wie. Dokładnie tak jak ja wiedziałem.
– Tak – odpowiadam. – Tak, Nathan, chciałbym, żeby go znaleźli i żeby poszedł do więzienia. Na długo. Żeby odpowiedział za to, co zrobił.
Przyjaciel kiwa powoli głową.
– A jeśli powiedziałbym ci, że już mu wybaczyłem? Coś by to zmieniło? – Jego ton wydaje mi się wręcz błagalny. Wydaje się, że za wszelką cenę chcę, żebym był po jego stronie, chociaż zdaje sobie sprawę, że nie mogę.
– Nathan, chodzi o to, że ty mu nigdy nie miałeś tego za złe. Nie można wybaczyć komuś, kogo się nigdy nie obwiniało – stwierdzam. – Jestem po twojej stronie, Nathan. Zawsze byłem i zawsze będę – zapewniam. – Właśnie dlatego chcę, żeby za to odpowiedział, bo widziałem i widzę, co to z tobą zrobiło.
– Przepraszam – mruczy pod nosem.
– Nie, Nathan, za co ty chcesz mnie przepraszać? Nie zrobiłeś nic złego. To nie ty.
– Przepraszam, że wciąż musisz to powtarzać.
– Nie muszę. Chciałbym po prostu…
– Pomóc – dokańcza. – Tak, wiem, że chciałbyś pomóc. Zawsze chcesz, ale nie jesteś w stanie dać mi nic poza słowami. – Znów wzrusza ramionami.
Wzdrygam się, jednocześnie chciałbym przyznać mu rację i zaprzeczać, że przecież dałbym mu wszystko, o co by mnie poprosił, i jeślibym tylko wiedział, że jest taka rzecz na świecie, którą mógłbym mu dać i która pomogłaby – zdobyłbym ją i mu ofiarował. Gdybym wiedział, co zrobić – zrobiłbym to.
– Czasami właśnie słowa dają najwięcej – odzywam się, bo wierzę, że to prawda.
– Ale czasem nie.
Kolejne chwile spędzamy w ciszy.
– Przepraszam, Grześ, to nie twoja wina. – Wyciąga rękę w moją stronę i kładzie ją na mojej dłoni. – Nie czuj się bezradny, proszę. To nie twoja wina, jesteś doskonały. Gdyby były takie słowa, znalazłbyś je, ale one po prostu nie istnieją.
– Może gdybym był tak doskonały, jak mówisz, dałbym radę je wymyślić. Może gdybym…
– Grześ, proszę – przerywa mi po raz kolejny, najbardziej stanowczo jak potrafi, i choć wciąż jest to raczej uległa prośba niż twardo wyznaczona granica, szanuję jego decyzję i nie kontynuuję.
Parę razy wzdychamy na przemian, nim znowu podejmuję próbę rozmowy.
– Nie jestem doskonały, Nathan. Twój tata też nie jest. Idealizujesz ludzi, których kochasz, mimo że robią coś złego.
– Przecież nie zrobiłeś nic złego – protestuje.
– Może zrobiłem, Nathan, może gdybym od razu się zorientował, zrobił coś z tym, wytłumaczył ci.
Nathan puszcza moją rękę i marszczy brwi.
– Co się stało? – pytam zdezorientowany.
– Powtórz sobie w myślach to, co powiedziałeś. Znowu bierzesz na siebie odpowiedzialność za moje zachowanie i za moje myśli.
– Wiem, ale byłem obserwatorem z zewnątrz, łatwiej było mi zrozumieć…
– Przestań, już to przerabialiśmy, wielokrotnie – rzuca i wstaje. – Nienawidzę, kiedy to robisz. Jak to się stało, co? – zaczyna unosić głos. – Dlaczego kiedyś byłeś wkurzony, bo wciąż przepraszałem za coś, na co nie miałem wpływu, a potem sam zacząłeś to robić? – pyta. – Cały czas to robisz, przestań już.
Idę za jego przykładem i wstaję, żeby się z nim zrównać.
– Mówisz poważnie, Nathan? Też wciąż to robisz.
– Naprawdę? – zaczyna się śmiać. – Czyli to taka nauczka? Chcesz mi pokazać, jak to jest?
– Nie – protestuję, starając się załagodzić sytuację. – Nathan, nie rozumiem, skąd ten nagły wybuch, aż tak cię to zdenerwowało? Przepraszam.
– Przestań! Daj mi w końcu wziąć odpowiedzialność za swoje życie, za moje pieprzone decyzje. To ja nie chcę, żeby tata poszedł do więzienia. Ja. Dlatego że ja tego nie chcę. Nie dlatego, że ktoś mi nie wytłumaczył, że zrobił źle. Ja to wiem, do cholery. A mimo tego nie chcę, dlatego że mogę, kurwa, czegoś nie chcieć!
– Spróbuj się uspokoić – proszę.
– Dlaczego? Aha, no tak, bo ty tak chcesz, prawda? Ale ja chcę sobie, kurwa, pokrzyczeć! Mam ochotę sobie powrzeszczeć, bo mam, kurwa, takie pierdolone prawo!
– Nie rozumiem, o co chodzi, Nathan – przyznaję spokojnie.
Przyjaciel patrzy na mnie z pogardą, do jakiej nie przywykłem z jego strony.
– Dlaczego uważasz, że jesteś lepszy od niego?
Jego pytanie uderza mnie w tył głowy.
– Co? – wykrztuszam z siebie, zbyt zszokowany, by dodać cokolwiek więcej.
– Nie jestem waszą pieprzoną własnością – cedzi przez zęby, czym dezorientuje mnie do reszty.
– Nathan, przecież… Ja… Nie… Nie rozumiem.
– Zawsze muszę czekać na czyjeś pozwolenie, co? Najpierw on, potem ty. Moje życie jest utkane z waszych decyzji.
Łzy napływają mi do oczu. Nie wiem, czy bardziej boli mnie to, co mówi, czy sposób, w jaki na mnie patrzy.
– Tylko ty mnie mogłeś uratować, prawda? – śmieje się. – Dlatego jesteś lepszy od niego? Bo on ciągnął mnie w złą stronę, a ty w dobrą? A gdzie ja w tym wszystkim? Może chciałem, kurwa, zostać na pieprzonej granicy.
Zaciskam usta, żeby nie powiedzieć nic głupiego, bo chociaż próbuję być spokojny – coś wewnątrz mnie rozsadza, dlatego zadaję pytanie, na które nigdy nie chciałem znać odpowiedzi, bo chociaż to wiedziałem, nie chciałem, żeby kiedykolwiek mi to powiedział.
– Domyślasz się, gdzie on jest, prawda?
Natychmiast żałuję, że o to zapytałem, bo Nathan kurczy się w sobie i siada z powrotem na schodach. Chciałbym usiąść obok niego, ale coś mnie powstrzymuje. Zniża głowę i skupia wzrok na podłodze. Zaczyna skubać palcami lakier ze schodów. Parę małych płatków brązowego pokrycia odchodzi i spada na ziemię.
– Nie wiem, gdzie jest – odzywa się w końcu.
– Ale się domyślasz. Zawsze się domyślasz – drążę.
– Ciągle powtarzasz, że domysły są bezsensowne – przypomina. – Dlaczego w tym wypadku miałoby być inaczej? Od kiedy w ogóle ufamy moim myślom?
Milknie nagle, jakby urwał w połowie zdania, choć wcale tego nie zrobił.
– Wiesz, że nie powiedziałbym ci, gdzie jest, gdybym wiedział? – bardziej stwierdza, niż pyta, ale mimo to odpowiadam:
– Tak, wiem. Chciałbym tylko, żebyś był ze mną szczery, żebyś mi powiedział, czy go bronisz.
– To mój tata.
– Wiem i wiem też, że go kochasz, ale to, co zrobił, kara się więzieniem i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, kiedy to robił.
– Grześ, proszę, jestem z tobą sam w domu, nie mów tak agresywnym tonem. – Uspokajam się szybko, bo faktycznie zacząłem mówić nieco ostrzej, niż planowałem. Jednocześnie uświadamiam sobie, że on sam sprawia teraz wrażenie przestraszonego dziecka. – Wiem, że ta sprawa wzbudza w tobie wiele emocji, ale, proszę, zrób to dla mnie, nie unoś się.
Dostrzegam hipokryzję w jego słowach i zachowaniu. Nagle to ja jestem wściekły, a on nie potrafi zrozumieć dlaczego. Dostrzegam też, że drży, a z oczy płyną mu łzy. Mam ochotę podejść do niego i mu je otrzeć, lecz coś mnie od tego powstrzymuje.
– Jakie jest prawdopodobieństwo, że go znajdą? – pyta mnie z płaczem. Dziwię się, że nie przeprasza za swoje zachowanie. Nie wiem, czy bym tego chciał, ale dziwi mnie to.
Podnosi głowę i widzę jego mokrą, czerwoną twarz. Nie ma w nim już śladu po złości, którą miał w sobie przed momentem. Ale nie wiedzieć czemu, rośnie ona we mnie.
– Nie wiem, Nathan – wzdycham. – Policz je sobie.
Kiedy wychodzę, odwracam się jeszcze, żeby upewnić się, że nie upadł. Gdyby upadł, przekroczyłbym tę niewidzialną ścianę, która nagle powstała między nami, i pomógłbym mu wstać.
– Nie jestem matematycznym geniuszem – odzywa się, pociągając nosem. – Ani językowym – dodaje. – Nie jestem nikim, kogo chcielibyście we mnie widzieć.
Siedzi. Pochyla się do przodu, ale siedzi.
– Przyjdę jutro – żegnam się.
– W porządku – zgadza się i kiedy zamykam za sobą drzwi, widzę, jak jeszcze bardziej zniża głowę.
W drodze do domu nie omijam żadnej dziury w asfalcie – wjeżdżam w nie z jeszcze większą prędkością. Kiedy w końcu staję przed bramą do domu, głowa boli mnie tak bardzo, że nie jestem pewien, czy dam radę dotrzeć do swojej sypialni. W końcu jednak padam na łóżko.
Ból tylko czekał na ten moment. Oblewa całą moją głowę. Mimo że nic nie widzę, bez trudu sięgam po opakowanie z tabletkami, które leży tuż przy mnie na szafce nocnej.
– Grześ, już jesteś? – słyszę brata, ale nie odpowiadam, bo połykam tabletki. – Grześ?
Kiedy w końcu wchodzi do sypialni, zaczynam czuć ulgę.
– Jestem – mówię, choć on już mnie widzi.
– Boli cię?
– Nie, Maciek. Już mnie nie boli.