Wyszedłem z domu, zanim Grześ zdążył mnie zatrzymać. Obaj wiedzieliśmy, że by mu się to nie udało, ale nie chciałem tracić czasu na zapewnianie go o tym, jak bardzo będę na siebie uważał. Nie tamtym razem. Wtedy chciałem po prostu wyjść i skierować się gdzieś przed siebie. Znałem każdy najmniejszy cal tego lasu i mimo że celowo starałem się w nim zgubić, nigdy mi się to nie udało. Zawsze w końcu widziałem jakieś drzewo, które poznawałem po śladzie farby na jego korze, pozostałości dawnego ogrodzenia, które ledwo trzymały się podłoża, albo ścieżkę, na której nierzadko znajdowałem ślady moich wcześniejszych spacerów.
Tamtego dnia znalazłem się obok opuszczonego budynku, którego jedna ze ścian już prawie nie istniała. Mijałem ten stary budynek bez okien, spokojnym krokiem, aż usłyszałem czyjś krzyk. To kazało mi się zatrzymać. I zatrzymało mnie to tak nagle, że poczułem wręcz jak krew staje mi w żyłach.
Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie wybierają, by iść w kierunku, który ich przeraża, ale wtedy już wiedziałem, oni nie wybierają. Nogi same poprowadziły mnie w tamtą stronę. Przekroczyłem łuk, w którym kiedyś zapewne wstawione były drzwi i niepewny tego co robię, rozglądałem się za źródłami wcześniejszych dźwięków. Nie byłem w stanie odezwać się i zapytać, czy ktoś tam jest, a mimo to dostałem odpowiedź.
– Chodź, szybko – usłyszałem i ktoś pociągnął mnie za rękaw, wyciągając na zewnątrz. Potem postać zaczęła biec, a ja zaraz za nią, chociaż nie wiedziałem, dlaczego to robimy.
Biegliśmy nie dłużej niż parę minut, ale kiedy się zatrzymaliśmy, nasze oddechy nie potrafiły poradzić sobie z regulacją. Ciemna postać pochyliła się i trzymała ręce na zgiętych kolanach, a ja oparłem się o drzewo. Nie byłem pewien, czy to z powodu późnej pory, czy zmęczenia, przed moimi oczami była czerń.
Nasze dyszenie było głośniejsze, niż szelest liści. W końcu jednak postać wyprostowała się i uśmiechnęła.
– Mam na imię Julian – odezwał się i wyciągnął dłoń w moją stronę.
Wydostałem swoją zza pleców i przedstawiłem się:
– Maciek. Dlaczego biegliśmy?
– Ćwiczyliśmy kondycję – uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Słyszałem krzyk – dodałem. – ćwiczyłeś głos?
Chłopak zaśmiał się.
– Policjant mnie wystraszył – przyznał. – W zasadzie to nie mam pojęcia, czy to był policjant, czy tylko ochroniarz, ale zazwyczaj jestem tam sam, więc kimkolwiek był wystraszył mnie – mówiąc to sprawiał wrażenie zawstydzonego.
– Zazwyczaj? Jak często tam chodzisz? – zapytałem.
– Och, nie aż tak wiele, byłem tam dopiero trzeci, czy czwarty raz – wyjaśnił. – A ty jak często spacerujesz po lesie w środku nocy?
– Często – odparłem jedynie, a on pokiwał głową.
A potem bezwiednie zaczęliśmy iść dalej w głąb lasu. Ziemia była bardzo sucha, niektóre gałęzie kruszyły nam się wręcz pod stopami. Trawa straciła zielony kolor, a liście traciły siłę, żeby trzymać się drzew i spadały nam na głowy.
– Nigdy nie spotkałem tu policji – odezwałem się. – musieli wiedzieć, gdzie iść.
– To mógł być ochroniarz budynku – wzruszył ramionami.
– Robiłeś tam coś nielegalnego?
– Nie – pokręcił głową. – ale byłem na cudzej posesji – wzruszył ramionami. – nawet kiedy coś jest w takim stanie, ludzie nie chcą się podzielić – zaśmiał się, a po sekundzie spoważniał. – są chorzy na punkcie własności, zauważyłeś? Są w stanie zabić kogoś tylko dlatego, że wejdzie na jego posesje, dotknie jego żony lub będzie chciał kawałka ziemi, która…
Złość na jego twarzy znów ustąpiła miejsca pogodnej minie.
– Wybacz, nie chciałem się rozkręcić – zaśmiał się. – miał rację, nie powinno mnie tam być.
Nie potrafiłem sobie przypomnieć, do kogo należał ten budynek, albo raczej jego resztki. Wydawało mi się, że zawsze był właśnie w takim stanie. Nie pamiętałem, żeby kiedykolwiek było tam coś oprócz gruzu.
– W zasadzie powinni to rozebrać – odezwałem się. – to niebezpieczne. W każdej chwili może zawalić się kolejna ściana. W zasadzie cała ta konstrukcja może w każdej chwili runąć.
Następnego dnia zapytałem brata, czy pamięta, kiedy było tam coś, do czego służył ten budynek, czy pamięta, żeby ktokolwiek tam kiedykolwiek mieszkał, ale Grześ spojrzał na mnie zaniepokojony i odparł, że nie ma pojęcia o jakim budynku mówię.
– Jak daleko zaszedłeś, Maciek? – zapytał.
– Niedaleko – uspokoiłem go, ale później okazało się, że dotarłem do zupełnie innego świata.
Robiło się coraz jaśniej, a ja zapomniałem, że mam dom, do którego muszę wracać, że czeka na mnie brat, że mam życie poza tym lasem. Spojrzałem na chłopaka, którego twarzy w końcu po paru godzinach mogłem się przyjrzeć.
– Tak – zaśmiał się. – też w końcu widzę jak wyglądasz.
– I jak? – zapytałem, śmiejąc się, a on wzruszył ramionami.
– Normalnie.
– Dzięki, ty też.
I staliśmy przez chwilę uśmiechając się do siebie swoimi nad wyraz zwyczajnymi uśmiechami i było w tym coś niesamowitego, jakby coś co zamknęliśmy w ramy normalności miało być w naszych głowach najbardziej niezwykłym zjawiskiem, jakie byliśmy w stanie sobie wyobrazić.
A może tylko mnie się tak wydawało. Może tylko ja widziałem w tym coś więcej.
– Zaraz będzie wschód słońca – zauważyłem.
– No, to jest dopiero najzwyklejsze zjawisko – odparł, na co otworzyłem usta ze zdziwienia.
– Nie fascynuje cię wschód słońca?
– Wschód słońca jest codziennie – wzruszył ramionami, ale wiedziałem, jakiś błysk w jego oczach.
– Wolisz zachód? – zapytałem.
Ponownie wzruszył ramionami, a mógłby przecież się wzruszyć na jego widok.
– Daj się porwać tej wyjątkowej chwili – poprosiłem, a on wzdrygnął się w reakcji na te słowa.
– To żadna wyjątkowa chwila, jak już wspomniałem, wschód i zachód są codziennie – stwierdził.
Tak długo próbowałem rozgryźć jego słowa, że przegapiłem wschodzące słońce i niemal mogłem usłyszeć w głowie jego głos, który mi mówi, że nic nie straciłem, że jutro też będzie wschód słońca. A może naprawdę zauważył, że dłużej patrzyłem na niego, niż w górę i to powiedział.
Telefon zawibrował mi w kieszeni, więc wyciągnąłem go i odczytałem wiadomość od brata z pytaniem, czy wrócę do domu, czy pójdę prosto do szkoły i właśnie wtedy poczułem zwykłość, o której słyszałem przed momentem.
– Muszę już iść – powiedziałem i mógłbym przysiąc, że widziałem rozczarowanie w jego oczach. Tak jakby myślał, że zostanę tu do końca świata. Zanim poczułem wibracje telefonu sam tak właśnie myślałem. – Przykro mi – dodałem. – szkoła. Pewnie też powinieneś wracać – uśmiechnąłem się niepewnie.
– Tak – pokiwał głową. – pewnie tak.
Odwróciłem się w stronę, z której przyszliśmy i zdałem sobie sprawę, że znałem te lasy od dziecka i nie mam pojęcia, gdzie jestem, ani jak daleko zaszedłem.
– Maciek – usłyszałem za plecami. Spojrzałem na niego. – dzisiaj w nocy też przyjdziesz? – zapytał.
– Tak – potwierdziłem. – co noc przychodzę do lasu.
Obaj zaczęliśmy nieświadomie kiwać głowami, jakbyśmy się chcieli ze sobą po stokroć zgodzić.
– To dobrze.
Po jego słowach zacząłem szukać drogi do domu, nie zdając sobie sprawy, że był za moimi plecami.