Nie rozumiałem, dlaczego tak bardzo zależało mu, żebym to powtórzył, ale właśnie to kazał mi zrobić. Był w tym natarczywy, jakby myślał, że to jedyna rzecz, która mi pomoże, jakby myślał, że kiedy powiem to, co chciał, rzeczywistość nagle się odmieni.
– Maciek, nie powinieneś spychać tego poza świadomość – powiedział. – przykro mi, że ci o tym mówię, ale nie będzie lepiej, jeśli nie dasz sobie przestrzeni na pogodzenie się z tym.
– Z czym? – zapytałem i naprawdę nie rozumiałem, bo wydawało mi się, że wszystko rozumiem, że wiem, co się dzieje dookoła mnie, a tymczasem brat próbował wmówić mi, że tak nie jest.
I, wiesz, może naprawdę potrzebowałem tej przestrzeni, o której mówił, ale mimo to nie chciał odpuścić, ani pozwolić mi zamknąć się w swoim pokoju.
– On już nie wróci, Maciek, bardzo mi przykro, ale już nie wróci – wciąż powtarzał, jak bardzo mu przykro, ale wydaje mi się, że o wiele bardziej bolało go moje zachowanie, niż to, co próbował mi przekazać.
Cały czas trzymał mnie za nadgarstek. Spojrzałem za okno, czekając aż się tam pojawisz i zapytasz, dlaczego jeszcze nie ma mnie w lesie, chociaż nigdy wcześniej ci się to nie zdarzyło.
– To tak jak z rodzicami – usłyszałem.
Grześ przypatrywał mi się ze zmartwioną miną.
– Nie, Grześ, to nie jest tak jak z rodzicami – odpowiedziałem, bo, wiesz, rodziców nigdy nie było w moim życiu. Od zawsze żyłem ze świadomością, że ich nie ma. Mój tata był nieobecny, a mamy nawet nie poznałem. I tylko Grześ nie mógł się z tym pogodzić, z tym, że nie wiedziałem, jacy byli szczęśliwi i jeśli kiedykolwiek było mi przykro z powodu ich śmierci to tylko dlatego, że widziałem ból w oczach brata, kiedy z determinacją wyjaśniał mi, że tata był kiedyś żywym człowiekiem. Teraz ja musiałem mu to wyjaśnić. To, że nie byłeś wytworem mojej wyobraźni, bo tylko wymyślone osoby mogą znikać z życia. – rodzice nie żyją.
Po tych słowach Grześ zaczął płakać. Wiesz, Grześ od zawsze płakał tylko z jednego powodu, z bezsilności. Każdy smutek i złość przeradzały się w jego głowie w bezsilność. I nigdy nie widziałem, żeby płakał ze szczęścia. Nathan często to robił, ale mimo że spędzali ze sobą tak wiele czasu, nigdy nie nauczył się tego od przyjaciela.
Stał tak, wciąż trzymał mnie za nadgarstek i łzy ciekły mu po szyi. Zaciskał usta, jakby miało mu to pomóc w jakiś sposób. Jego chwyt się rozluźnił. Może całe jego ciało się rozluźniło. Pomyślałem o tym, że w każdej chwili może upaść.
– Grześ, muszę iść – odezwałem się.
– Gdzie?
– Jestem zmęczony, chcę się położyć – odpowiedziałem. – i mam zadania do zrobienia.
Po tych słowach w końcu mnie puścił, ale kiedy zamykałem za sobą drzwi, zobaczyłem, że wciąż stoi w tym samym miejscu i patrzy na mnie, a roztwór soli cieknie mu z oczu.
Usiadłem przy biurku, ale już po chwili zacząłem się wiercić. Krzyżować nogi, podkurczać je na krześle, siadać na nich. Bolały mnie plecy, nie mogłem się zdecydować czy lepiej się oprzeć, czy nie. Próbowałem się wyprostować, ale po sekundzie znów się garbiłem, jakby mój kręgosłup łamał się pod naporem zbyt dużego ciężaru. W końcu więc przeniosłem się do łóżka, a kiedy już ułożyłem się wygodnie na twardych poduszkach, zacząłem odczuwać zmęczenie. Odłożyłem książkę na bok i zamknąłem oczy, ale nie mogłem zasnąć. Byłem w tym frustrującym stanie, kiedy nie mam chęci na zrobienie czegokolwiek poza zaśnięciem, a jednocześnie miałem zbyt dużo energii, by mój organizm się temu poddał.
Znalazłem w sobie w końcu na tyle siły, żeby wstać i postanowiłem wyjść do lasu. Kiedy schodziłem na parter, Grześ nie stał tam gdzie go zostawiłem. Wiem, że to może ci się wydać śmieszne, ale ja naprawdę pomyślałem przez moment, że on wciąż tam stoi z lekko uniesioną jedną rękę, jakby wciąż mnie trzymał. Wyobraziłem sobie, że wciąż tam stoi i przełyka łzy. Bo, wiesz, to był zawsze najgorszy obraz w mojej wyobraźni – Grześ stojący w miejscu i przełykający łzy.
Ubierałem buty, kiedy pojawił się za mną.
– Nie wydaje mi się, żeby to był dobry pomysł, żebyś tam szedł – powiedział.
– Nie wydaje mi się, że cię o to pytałem.
I, wiesz, może wydaje ci się, że mógłbym go zszokować tym co powiedziałem, jakoś go tym zranić, ale Grzesia to nie zabolało. Puścił to mimo uszu, może po chwili już nawet nie pamiętał moich słów. Bo Grześ zawsze zapominał o takich słowach. Możesz to uznać za jego wadę a możesz za zaletę. Natalii się to nie podobało, ale jej często nie podobało się jego zachowanie. Nie twierdzę, że bez powodu.
To też nie było tak, że chciałem go zranić, bo nie miałem takiego zamiaru, czasem tylko kiedy nie chciało mi się z nim rozmawiać, przemawiałem głosem Nathana. To nie działało na moją korzyść, bo oprócz Nathana Grześ byłby w stanie odpuścić każdemu.
– Maciek, wiesz, że go tam nie znajdziesz, prawda? – zapytał.
– Zawsze go tam znajduję – odparłem.
Wiesz, wydaje mi się, że to był ten moment, kiedy dotarło do mnie, że nie idę wcale do lasu, ani na plażę, a do ciebie.
Wiedziałem, że umarłeś. Nie byłem głupi. A jednak do tamtego momentu coś usilnie kazało mi wierzyć, że to nieprawda. Jakby słowa mojego brata mi nie wystarczyły. Jakby nie wystarczyło mi, że powiedział to lekarz, kiedy wyszedł z sali, w której spędziłeś ostatnie godziny życia.
Właśnie wtedy to do mnie dotarło. Że chciałem wyjść, żeby cię znaleźć. Znaleźć i przyprowadzić do domu, pokazać cię mojemu bratu, a potem tamtemu lekarzowi. Udowodnić im, że się mylili, że nie mieli racji.
W tamtym momencie, wszystko co działo się wcześniej wydało mi się śmieszne, wszystkie moje reakcje, całe to zaprzeczanie oczywistym faktom mnie żenowało.
Ale jedno wiadro wody nie wystarczy na ugaszenie pożaru i mimo tego wszystkiego, co w tamtej chwili do mnie dotarło, gdzieś tliła się jeszcze jakaś iskierka, która kazała powiedzieć Grzesiowi, że tam jesteś i że czekasz.
– Nie, Maciek, jego tam nie ma.
– Skoro rodzice są na górze to on może być w lesie – odparłem.
Nie biegłem tym razem, bo zależało mi, żeby cię nie ominąć.
Przestałem chodzić następnego dnia przed południem. Bolały mnie nogi, pot lał mi się z twarzy, śmierdziałem od niego, koszulka przykleiła mi się do pleców, a włosy do szyi. Moje serce może nie nadążało pompować krwi. Miałem zdarte pięty i od wielu godzin przeżywałem epizody podczas których nie widziałem na oczy.
Byłem zmęczony, ale kiedy uświadomiłem sobie, że cię tam nie ma, znalazłem w sobie jeszcze na tyle siły, żeby uderzyć z całej siły w drzewo i krzyknąć.