Na zewnątrz

Wcale nie znaliśmy się długo, ale zacząłem umieć rozpoznawać go z daleka. Jego twarz nawet w ciemności wydawała mi się pełna koloru. To w jaki sposób się poruszał i kiedy słyszałem ton jego głosu, rozpoznawałem go natychmiast.

– Po prostu nikt inny nie chodzi w nocy po lesie – odparł, gdy mu o tym powiedziałem.

– Kiedyś myślałem, że nie chodzi po nim nikt oprócz mnie – zareagowałem. – a potem okazało się, że jesteś tu też ty.

– Wcześniej nie chodziłem po lesie – doprecyzował. – siedziałem w jakiejś starej ruderze.

– Boisz się tam wrócić ze względu na ochroniarza? – zapytałem.

– Po co mam tam wracać? Lubię chodzić z tobą po lesie.

Nie odwróciłem głowy jego stronę, po prostu szliśmy dalej jakby nic nie powiedział i zmieniło się tylko to, że szedłem wpatrzony w drzewa przed sobą z tak szerokim uśmiechem, że po chwili rozbolały mnie policzki i musiałem się roześmiać.

– Co jest? – zapytał.

– Dlaczego powstrzymujesz się od uśmiechu? – zapytałem. – I od mówienia takich miłych rzeczy?

– To normalna rzecz, można lubić rzeczy i tyle.

– Dlaczego powstrzymujesz się od uśmiechu? – powtórzyłem swoje pytanie, ale on milczał. – Nie wmówisz mi, że się w środku się nie uśmiechasz, że nie jesteś szczęśliwy, że się tu widzimy co noc.

– Nie powiedziałem, że nie jestem szczęśliwy z tego powodu – zaprzeczył i zaraz zacisnął usta, jakby je upominał, by się nie uśmiechnęły.

Znałem ludzi, którzy się nie uśmiechali lub robili to rzadko. Nathan często się nie uśmiechał, ale czasem przecież robił to z takim przejęciem i mocą, jakby radość pochłaniała go całego. Kuba się nie uśmiechał, czasem wypuszczał tylko powietrze nosem, ale jego oczy też się nie śmiały. A Juliana oczy się śmieją.

– Dlaczego nie pozwalasz im się uśmiechnąć? – zapytałem, choć może tak naprawdę chciałem zapytać, czy jest szczęśliwy, że tu jesteśmy. Że przychodzimy tu w nocy i się na siebie celowo natykamy, a udajemy, jakby był to największy przypadek na świecie, jakbyśmy mieli powiedzieć: „o, nie myślałem, że spotkam cię o północy w środku lasu”, chociaż gdybyśmy mieli spotkać tu jakąkolwiek osobę, bylibyśmy to właśnie my.

Julian nie odpowiadał, więc podszedłem do niego, co oznaczało zrobienie tylko jednego, małego kroku. Nie pamiętam, żebyśmy stali kiedykolwiek dalej od siebie, niż krok. Wyciągałem dłonie w jego stronę, nie do końca zdając sobie sprawę, co robię. Moje ręce miały jakiś plan, ale moja głowa o nim nie wiedziała, dopóki nie objąłem jego twarzy i kciukami uniosłem kąciki jego ust. Chłopak się spiął, patrzył na mnie zszokowanym wzrokiem, a ja połknąłem ślinę i nie wiedziałem, co dalej. Bo powinienem się odsunąć, zabrać ręce jak najszybciej, popatrzeć może w ziemię i zaśmiać się niezręcznie. Rzucić jakiś autoironiczny komentarz i może nawet spalić się ze wstydu, ale nie potrafiłem cofnąć rąk, jakby mi przymarzły do jego policzków i wcale nie było mi wstyd, po prostu nie wiedziałem, co zrobić.

– Lepiej? – zapytał z uśmiechem. Uśmiechały się jego oczy, policzki, uszy i usta. Nie tylko kąciki. Zaśmiał się widząc moje zakłopotanie tak szeroko, że zobaczyłem jego zęby.

– Tak – wykrztusiłem i część mnie chciała go przeprosić za to, że naruszyłem jego przestrzeń osobistą, ale jeśli to go rozśmieszyło to wcale nie było mi przykro.

Nie wydawał się w ogóle zakłopotany, kiedy puściłem w końcu jego twarz. Zrobiłem to bardzo powoli i nie zażartowałem z tego, nie wpatrywałem się w ziemię. Po prostu poszliśmy dalej, a ja wciąż patrzałem na drzewa.

Skręciliśmy w pewnym momencie w inną stronę, niż zwykle. Nawet nie wiem, kiedy to się stało. Nigdy nie szliśmy po żadnej ścieżce, zawsze po prostu krążyliśmy bez celu. I zawsze znajdowaliśmy drogę do domu, ale wtedy skręciliśmy gdzieś, gdzie nigdy wcześniej tego nie robiliśmy i znaleźliśmy jezioro i plażę.

Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to, czy ktoś jeszcze wiedział o jej istnieniu, czy ktokolwiek przychodził na nią się opalić, czy ktokolwiek nurkował w tym jeziorze. Plaża rozciągała się przy jeziorze na kilka metrów, nie więcej, ale między wodą, a lasem piasku było sporo. Dookoła były porozrzucane gałęzie i liście z drzew, które tu przywiało, mimo to zdjąłem buty, zanim postawiłem stopy na piasku. Przeszedłem parę kroków i wpatrywałem się w horyzont.

Za jeziorem też były drzewa, ale zmrużyłem oczy i granica wody zlała mi się z ciemnym niebem tak, że wyobrażałem sobie, że stoję nad oceanem, które się nie kończy.

Spojrzałem przez ramię na Juliana i zobaczyłem, że nie wszedł na plażę. Stał na granicy lasu i wpatrywał się w taflę wody z lękiem.

– Boisz się wody? – zapytałem.

– Nie – odparł natychmiast, ale nie przeszło mi przez głowę, że może kłamać, bo obiecał, że tego nie zrobi. Był zwyczajnie pewny swojej odpowiedzi, tego, że nie boi się wody.

Czekałem, aż powie coś więcej. Nie chciałem na niego naciskać. Nauczyłem się, że to nie pomaga, ale jednocześnie tak bardzo pragnąłem wiedzieć, co chodzi mu po głowie, dlaczego nie zdejmie butów i do mnie nie dołączy.

Wpatrywałem się z niego, aż w końcu przestał obserwować wodę. Odwrócił się i odszedł parę kroków w głąb lasu, aż zniknął mi z oczu. Wciąż za nim biegałem, ale nie wtedy. Wtedy podszedłem do wody i zamoczyłem najpierw dłoń, a potem stopy.

Woda była zimna, ale nie mogłem się oprzeć i po chwili byłem w niej zanurzony po kolana. Podejmowałem decyzję o zdjęciu ubrań i zanurzeniu się w niej w całości, kiedy usłyszałem za sobą kroki. Kroki Juliana. Szedł ostrożnie i pewnie.

Z daleka obserwowałem, jak wiąże linę na drzewie, chwyta ją i podskakuje opierając się na jej ciężarze. W końcu stwierdził, że się trzyma się wystarczająco mocno. Zdjął z siebie ubrania i trzymając sznur rozpędził się, a potem go puścił i wylądował w wodzie, niedaleko mnie.

Nie mogłem powstrzymać się od śmiechu, kiedy cały mokry wynurzył się spod wody.

– Nie wierzę, że to zrobiłeś – powiedziałem. – cieszę się, ale nie mogę w to uwierzyć – a ponieważ on nie miał zamiaru nic odpowiedzieć, zapytałem: – skąd wziąłeś sznur?

– Leżał niedaleko – odparł.

Chwilę staliśmy w ciszy w wodzie, aż usłyszałem jego głos, którego ton był pełen bólu:

– Już nie mogę udawać, że to nic wyjątkowego, prawda? – spojrzał na mnie niepewnie.

– Myślę, że nie każdy to robi – potwierdziłem, a z jego ust wyrwało się przekleństwo. – Julian, możesz już to sobie odpuścić, daj sobie cieszyć się wspaniałymi rzeczami. Dlaczego się powstrzymujesz?

Nie odpowiedział na moje pytanie tamtej nocy, ale po moich słowach się uśmiechnął, jeszcze szerzej, niż wtedy, kiedy ująłem go za twarz.

– Okay, masz rację, to jest niesamowite. Chcesz skoczyć? Wydaje mi się, że dobrze go zawiązałem i nie puści.

Skoczyłem do wody, mając w głowie głos brata, żeby tego nie robić, bo to niebezpieczne.

– Wschód – zauważyłem.

– Pora się zbierać – pokręcił głową.

– Spójrz, jaki jest piękny – poprosiłem.

Spojrzał, uśmiechając się.

– Jutro też będzie – powiedział, jakby dla zasady, nie spuszczając z niego zakochanego wzroku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *