Na zewnątrz

Julian stał za płotem, a ja patrzałem na niego przez okno. Widziałem jak przekraczał furtkę i kroczył w stronę moich drzwi. Scena ta nie wydawała mi się prawdziwa, bardziej realny był dla mnie w nocy w środku lasu, niż w południe w ogrodzie mojego domu.

Podszedłem do drzwi i otworzyłem je, jeszcze zanim zapukał. Był w połowie drogi do mnie. Uśmiechnął się, a ja wiedziałem ten uśmiech tak wyraźnie jak nigdy. Nie był taki nawet o wschodzie słońca. To była najzwyklejsza rzecz jaką robiliśmy – odwiedzał mnie w domu, w środku dnia. Jakbyśmy byli zwykłymi znajomymi.

Objęliśmy się na powitanie, jakbyśmy robili to codziennie. Krótko.

– Twój brat jest w domu? – zapytał. To były jego pierwsze słowa wypowiedziane na tym terenie, który nagle wydał mi się całkowicie obcy. Pierwsze jego słowa, które usłyszałem w południe.

– Tak – to było moje.

– Może powinienem ubrać się trochę lepiej – zażartował. Pierwszy raz dokładnie widziałem, co miał na sobie. I nie zapamiętałem tego. Pamiętam, że przeanalizowałem go wtedy całego, ale nie zapamiętałem nic poza ustami.

– Nie myśl jak twój tata – skarciłem go, a on zaczął się śmiać.

Śmiał się, kiedy przekraczał próg domu i wtedy Grześ podszedł do nas i też się uśmiechnął.

Był bardzo szczęśliwy, nie potrafiłem do końca zrozumieć, dlaczego. Dopóki nie uświadomiłem sobie, że największe marzenie mojego brata zawsze było takie samo, żeby w tym domu wciąż się ktoś śmiał. To było coś, co najbardziej go uszczęśliwiało. A wtedy przyszedł ten chłopak i zaczął się śmiać wśród tych ścian, gdzie od dawna brakowało mu śmiejących się rodziców, więc śmiali się bardzo długo.

Potem, kiedy byliśmy już zamknięci w moim pokoju zrozumiałem, że obaj tego potrzebowali.

– Myślisz, że mógłby mnie adoptować? – zapytał ze śmiechem. – Zależy mi, żeby mnie polubił – dodał po chwili. – liczysz się z jego zdaniem.

Zastanawiałem się, co gdyby Grześ go nie polubił, czy zabroniłby nam kontaktu, przestałby mnie wypuszczać z domu? Co musiałoby się stać, żeby zrobił coś takiego? Co Julian musiałby zrobić?

– Uwielbia cię – odparłem. Wiedziałem to, widziałem w jego oczach, uwielbiał go. Zaczął go uwielbiać jeszcze zanim wszedł do naszego domu, jeszcze zanim wiedział w ogóle, że istnieje. Zaczął go uwielbiać, kiedy zacząłem wracać do domu nad ranem z rozmarzonymi oczami, kiedy rozmawiałem z nim i traciłem kontakt z rzeczywistością na dłużej niż zwykle i uśmiechałem się w przestrzeń.

Spędzaliśmy czas w bezruchu, co było niespotykane, bo nawet jeśli nie zawsze biegliśmy, zawsze się ruszaliśmy. Chodziliśmy w głąb lasu, pływaliśmy, wspinaliśmy się na drzewa. A tamtego dnia zwyczajnie trwaliśmy w bezruchu.

Czego moje ręce w pewnym momencie nie wytrzymały. A może to moje oczy wpatrujące się w twarz chłopaka siedzącego naprzeciwko mnie. Dłonie drżały mi od dłuższego czasu, aż w końcu wylądowały na jego policzkach. Uśmiechnął się szeroko patrząc na mnie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy sprawiłem, że się uśmiechnął. Wtedy było ciemno, a mimo to potrafiłem dostrzec jego uśmiech, teraz mnie oślepiał.

I tak jak poprzednio nie wiedziałem, kiedy puścić.

A potem on mnie złapał za nadgarstki i myślałem, że chce ściągnąć moje ręce z jego twarzy, ale on po prostu mnie trzymał. Nie wiem jak długo trwaliśmy w takiej pozycji, ale uśmiech nie słabł nawet na moment, a ja nie miałem takiej siły, by zmusić moje dłonie do opuszczenia się.

Jego twarz była szorstka w dotyku, a kiedy przejechałem kciukami po jego policzkach, poczułem swoje serce w gardle i dopiero łzy zmusiły mnie do odsunięcia się.

Próbowałem się odwrócić, a on wtedy zapytał:

– Ty, Maciek, wiesz, że w płaczu nie ma nic złego, tak? – i zrobił w to w taki sposób, który mi przypominał mojego brata, że uśmiechnąłem się pewnie równie szeroko, co on przed momentem.

– Wiem, po prostu nie jestem przyzwyczajony i nieco mnie to irytuje – wyjaśniłem.

– Irytuje? – uniósł brwi. – Dlaczego?

– Bo nic wtedy nie widzę.

Dźwięk jego śmiechu był najbardziej niespodziewanym dźwiękiem w tamtej chwili i najpiękniejszym, jaki kiedykolwiek usłyszałem.

– Dlaczego to się stało? – zapytał kiwając głową w moją stronę.

Myślałem, co mogę mu powiedzieć, bo przecież nie chciałem mówić, że pomyślałem o tym, że mógłbym kiedyś stracić ten uśmiech z mojego życia, że mimo że widziałem go tylko parę razy to nie wyobrażałem sobie, że kiedykolwiek mogłoby go nie być. Nie chciałem mu tego mówić. Nie mogłem, moje struny głosowe nie dałyby rady tego z siebie wydusić.

– Tak reaguję na piękno – wypaliłem.

I to też była prawda, bo chłopak siedzący na moim łóżku reprezentował wszystkie najzwyklejsze cechy w najbardziej niespotykany sposób, jaki mogłem pojąć.

– Tak reagujesz na wyjątkowość – sprostował, wciąż z tym samym uśmiechem. – ale teraz – dodał. – kiedy spotkaliśmy się w twoim pokoju, może przestaniesz mnie postrzegać, jako tajemniczy element swojego życia. Może w końcu do ciebie dotrze, że nie jestem wyłącznie twoim wyobrażeniem.

Nie wypowiedział tego z wyrzutem, nie poczułem od tych słów żadnego chłodu i może dlatego do mnie nie przemówiły. Bo wiedziałem, że zawsze będzie tajemniczym elementem mojego życia, moim najpiękniejszym wyobrażeniem, że spotkałem tego chłopaka w środku nocy, w środku lasu, gdzie biegliśmy prawie do nieprzytomności i błąkaliśmy się do wschodu słońca i nawet wtedy kiedy poznał mojego brata i siedział w moim pokoju na moim łóżku, nie będzie mi się wydawał bardziej prawdziwy. Choćbym go dotykał nie tylko po twarzy.

Potem myślałem, że to był mój mechanizm obronny, że wiedziałem, że umrze, a przecież łatwiej jest się pogodzić ze stratą osób, które nie istniały, z wyobrażeniami. I karciłem siebie za takie myślenie, bo może powinienem mu dać do zrozumienia, że jest prawdziwy, bo może sam w to nie wierzył. Może walczyłby bardziej.

Tamtego wieczora poznał drogę, którą zawsze do niego szedłem.

– Wychodzimy – poinformowałem Grzesia. Mój brat pożegnał się z Julianem, jakby byli najlepszymi przyjaciółmi. To jego dominująca umiejętność, rozmawianie z nowymi znajomymi, jakby nigdy nie istnieli osobno.

– Uważajcie na siebie – powiedział.

Wychowany zostałem w myśl brania odpowiedzialności za swoje decyzje. Grześ rzadko kiedykolwiek mi czegokolwiek zabraniał, ale to ja brałem odpowiedzialność za to, co robię. Podpisywał mi każdą zgodę, którą położyłem mu przed oczami, a kiedy pytałem go czy aż tak mi ufa, mówił, że tak.

Ufał mi w wielu rzeczach, jak w tym, że kiedy wychodzę do lasu wieczorem – wrócę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *