Na zewnątrz

Zaczęliśmy coraz częściej rozmawiać o śmierci. Okazało się, że kiedy przekroczyliśmy granicę tego tematu, już w ogóle się nie hamował, jakby wcześniej nie chciał okazywać radości tylko dlatego, że wiedział, że wraz z nią wyjdzie też śmierć z jego ust.

Śmierć była wokoło mnie od zawsze, urodziłem się i już słyszałem o śmierci. Mój dzień urodzin, był dniem śmierci mojej mamy. Mój tata umierał. Nathan i Grześ rozmawiali o śmierci. Wszędzie wokoło mnie była śmierć, a wtedy przyszła też za mną do lasu, gdzie zwykle od niej uciekałem. Przyszła tam ze mną i została. Krążyła ze mną między drzewami. Śmierć.

– Nie masz problemu, kiedy o tym mówię – stwierdził.

– Dlaczego miałbym mieć? – zapytałem. Przecież to nie ja umierałem. Nie chciałem go pozbawiać możliwości lepszego samopoczucia dla mojej wygody. Bo myślę, że ludzie właśnie dlatego mówią o śmierci, żeby się lepiej poczuć. Chciałem, żeby czuł się dobrze, więc mógł przy mnie mówić tyle ile chciał.

– Tata nie chce o tym słyszeć – zwierzył się. – jest zdania, że jeśli będę o tym myślał to podświadomie sprowadzę ją na siebie – zaśmiał się. – ale, cholera, ona i tak przyjdzie, czemu więc jej nie przywitać?

– Co na to twoja mama? – zapytałem, bo Julian nigdy nie opowiadał o niej bezpośrednio, a z jego opowieści byłem w stanie wywnioskować, że istnieje, żyje i mieszkają razem, że jego rodzice są małżeństwem.

– Chyba już się ze mną pożegnała – wzruszył ramionami. – nie obwiniam jej, skoro jej jedyne dziecko ma umrzeć to może faktycznie lepiej, że już teraz jest tego świadoma, może to jej pomoże sobie z tym poradzić. Może już sobie z tym poradziła. Nie wiem, jak ja bym zareagował, gdybym miał przeżyć taką stratę jako rodzic.

– Nie rozmawiacie ze sobą? – coraz częściej zadawałem mu pytania, bo prawie zawsze mi odpowiadał, a kiedy się człowiek spodziewa odpowiedzi to widzi większy sens w zadawaniu pytań.

– Rozmawiamy – zaoponował. – tylko czasem kiedy rozmowa schodzi na temat mojej choroby, szpitala, nie mówiąc o śmierci to ona się zamyka w sobie i wygląda trochę, jakby nagle straciła wzrok. Patrzy na mnie, ale wygląda, jakby jej wzrok przenikał przez moje ciało, jakby mnie nie widziała. I już się nie odzywa, czasem kiedy wspomnę przy niej o mojej chorobie to przez parę dni mnie unika, nie patrzy na mnie, nie mówi do mnie. A potem odzywa się jak gdyby nigdy nic i znowu jest normalnie, aż do czasu, kiedy jej się nie przypomni, że czasem ciężko mi się oddycha.

– Nie jeździ z tobą do lekarzy?

– Nie, jeżdżę z tatą. Wiesz, tak mi się wydaje, że ktoś jej kiedyś umarł na jakąś straszną chorobę, tak to sobie tłumaczę, tę jej alergię na lekarzy, szpitale i wszystko co związane z chorobami.

Szliśmy w kierunku mojej szkoły.

– Nie miałem z kim rozmawiać o śmierci, dopóki się nie pojawiłeś – przyznał, a ja uświadomiłem sobie, że ja też nie. Nie w ten sposób. Bo Grześ rozmawiał ze mną o niej w najbardziej łagodny sposób, w jaki potrafił, a Nathan kiedy poruszał przy mnie ten temat to odnosiłem wrażenie, że w nią nie wierzy.

– Wiesz, wydaje mi się, że od lat jestem tak blisko śmierci, że nie wierzę, że może się wydarzyć – zażartował pewnego razu Julian, a ja mogłem przysiąc, że to Nathan.

Ale tylko w środku nocy rozwiałem z kimś o śmierci w tak ludzki sposób, pełen wszystkich emocji. Tylko przy nim wierzyłem, że ona istnieje i chociaż nie chciałem wierzyć, że kiedykolwiek go dosięgnie, tylko o niego się bałem, bo tylko przy nim wydawała mi się prawdziwa.

Bo Grześ nie umierał, Nathan nie potrafił. A Julian był na krawędzi i czasem, kiedy przebiegliśmy zbyt wiele, choć on sam sądził, że mógłby przebiec tak cały świat, miałem wrażenie, że właśnie umierał, że to tak wygląda, że ten proces trwa, kiedy jego twarz stawała się sina, a powietrze gwałtownie wchodziło i wychodziło spomiędzy uśmiechniętych warg jego suchych ust. Bałem się, że w końcu spadnie.

Nathan powiedział mi kiedyś, że miłość to strach. Że boisz się o niego, o to, że cię zostawi, że pewnego dnia obudzisz się, a jego nie będzie. Masz ochotę przytulić go tak mocno, że go pochłoniesz, ale boisz się też, że faktycznie tak się stanie i, że kiedy go puścisz to jego nie będzie. Boisz się, że nie wróci i masz gigantyczną nadzieję, że umrzesz pierwszy, bo nie potrafisz sobie wyobrazić, co będzie jeśli go stracisz. Że cały czas się boisz.

Bałem się, że pewnego dnia przyjdę do tego lasu, a Juliana tam nie będzie, bo bałem się o niego. Bo może nie miałem nadziei umrzeć przed nim, ale chciałem, żebyśmy chociaż dożyli nieco więcej, niż wieku, w którym byliśmy.

– Chciałbym umrzeć w zimie – powiedział mi kiedyś. Była jesień.

– Dlaczego?

– Bez powodu.

I wtedy przyszło mi do głowy, że człowiek, który ma dość czekania na swoją śmierć może ją przecież sam przyśpieszyć, a zima się zbliżała. I chyba wyczytał te myśli z mojej twarzy, bo powiedział:

– Nie, spokojnie, musimy dokończyć ten projekt – uśmiechnął się i pochylił na swoim notesem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *