Nigdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele, kiedy byliśmy sami. Później kiedy poznał Grzesia i Zuzę rozmawialiśmy więcej, wciąż go o coś pytali, o szkołę, o pasje, o rodziców, tylko nie o chorobę. Nie wiedzieli, że jest chory, dlatego temat ten nie wisiał między nimi, pojawiał się dopiero, kiedy byliśmy sami.
Nigdy nie rozmawialiśmy zbyt wiele, może powinniśmy to robić, ale nasza znajomość opierała się na teraźniejszości. Rzadko i na krótko wracaliśmy do tego, co było i prawie w ogóle nie mówiliśmy o tym, co będzie. Byliśmy tu i teraz.
Wtedy, w lesie.
Więcej czasu poświęciliśmy bieganiu, niż rozmawianiu, a ciężko było rozmawiać, gdy się biegnie, zwłaszcza, kiedy wiatr wdzierał nam się do ust. Po biegu też nie mogliśmy rozmawiać, uniemożliwiały nam to nasze przyśpieszone oddechy. Czasem Julian cicho się śmiał, leżąc na trawie, mając gałąź pod plecami, z zamkniętymi oczami oddychając tak ciężko, że nie było we mnie strachu, że przestanie. Gdyby nagle przestał, musiałoby to oznaczać, że cały świat zamilknie, a by zamilkł musiałby się zatrzymać, a to przecież niemożliwe, by się cały świat nagle zatrzymał.
Pływaliśmy w lodowatym jeziorze, wspinaliśmy się na drzewa i skakaliśmy z nich, wszystko to robiliśmy, jakbyśmy byli nieśmiertelni. Czasem wychodziliśmy z lasu i szliśmy środkiem ulicy, czasem biegliśmy, a potem leżeliśmy z zamkniętymi oczami na podwójnej ciągłej, nie przejmując się tym jak bardzo wtapiamy się w asfalt. Byliśmy tylko my.
Kiedy tylko zaczynał się śmiać, ja też się śmiałem. Zajęło mu to trochę czasu.
– To nic takiego – śmiał się, gdy wskazałem spadającą gwiazdę. – tak naprawdę to nawet nie gwiazdy, a… – zasłoniłem mu usta ręką.
– Pomyśl życzenie – powiedziałem.
Nie wiem, czy cokolwiek wtedy pomyślał, ale ja dałem sobie chwilę na kontemplację chwili, tego, że byliśmy tam pod spadającą gwiazdą, a powietrze wydostające się z jego ust wylądowało na mojej dłoni i zapomniałem zażyczyć sobie czegokolwiek zanim gwiazda nie zniknęła.
– Najzwyklejsza rzecz na świecie – dodał po chwili, uśmiechając się pod nosem. Mówił to, bo czuł przymus. Postanowił, że taki będzie i konsekwentnie się tego trzymał, a może chciał mnie opanować. Zawrócić mnie z powrotem w stronę ziemi, żebym nie odleciał za daleko, żebym się nie rozczarował.
To była tylko ulica, tylko niebo, tylko las, tylko dwójka ludzi, tylko pełnia księżyca, tylko bieg, tylko kąpiel w jeziorze, tylko noc. Wszystko było zwyczajne.
Siedzieliśmy w jego samochodzie i kartkowaliśmy jego notes, próbował tłumaczyć mi różne mechaniczne sformułowania, rysunki i działania. Z większości nic nie wyciągnąłem, ale nie o to nam chodziło, to nie były korepetycje, to było obserwowanie drugiego człowieka, gdy ten opowiada o swojej pasji.
Dookoła nas była cisza, a my bawiliśmy się tak, że słyszałem muzykę.
I nie rozmawialiśmy o jego nowych pomysłach, nic dalej poza to nad czym aktualnie pracował, a i przy tym postępował ostrożnie.
– Słuchaj… – miało się zrobić poważnie. To była ta chwila podczas której zamknięty w sobie człowiek w końcu się przed kimś otwiera, mówi mu o tym, czego się boi, czego pragnie. To miała być ta przełomowa chwila podczas której wyjdziemy z teraźniejszości. – …chciałem tylko… – mógł mi podziękować, poprosić o coś, wyznać mi miłość, mógł powiedzieć mi wszystko i wciąż udawać, że to normalne, bo przecież ludzie ze sobą rozmawiają, najzwyklejsza rzecz na świecie. – …to życzenie… – mógł mi powiedzieć, czego chciał, może chciał mi powiedzieć, że zażyczył sobie, żeby tak już było zawsze, żebyśmy byli przy sobie. Ale mógł zażyczyć sobie też szybkiej śmierci.
Czekałem, kiedy zagryzł dolną wargę. Przez moją głowę przebiegało mnóstwo scenariuszy, starałem się przygotować na wszystko, co powie, ale nie potrafiłem znaleźć słów na żadną z możliwości. Grześ powiedział mi kiedyś, że nie ma złych odpowiedzi, ale może się tak wydarzyć, że słowa, których się używa nie powinny być użyte w danym kontekście. Nie ma więc złych odpowiedzi, są tylko złe słowa.
Za chwilę usłyszeliśmy fajerwerki, a ja zacząłem się śmiać. No jasne, to takie typowe, oczywiście, że nie mógł dokończyć, że coś musiało nam przerwać, że do końca życia miałem zastanawiać się, co takiego chciał mi powiedzieć, że miało mi to wywiercać dziurę w głowie.
Julian widząc mój śmiech też uśmiechnął się niewyraźnie, a potem przybliżył do mnie i powiedział mi coś do ucha, ale ja nie usłyszałem. Wybuchy na dworze nie były głośne, te w mojej głowie było słuchać zapewne wszędzie.
Po chwili zobaczyłem, jak wyciąga ze schowka zimne ognie i zapalniczkę. Kiwnął głową na drzwi i wyszliśmy na zewnątrz. Nie mieliśmy na sobie kurtek. Wciąż było słychać wybuchające w oddali fajerwerki. Chłopak podał mi jeden patyczek i osłaniając końcówkę próbował zapalić. W końcu się udało. To samo zrobił ze swoją, zacząłem rysować w powietrzu różne kształty, Julian robił to samo.
– Co chciałeś powiedzieć mi w samochodzie? – zapytałem.
Julian osunął się na ziemię i usiadł ze skrzyżowanymi nogami, usiadłem tuż obok niego, a on oparł głowę na moim ramieniu.
– Chciałem ci powiedzieć dużo rzeczy, dlatego tak ciężko było mi powiedzieć cokolwiek – przyznał. – Chcę, żebyś wiedział, że to wszystko faktycznie jest niesamowite, masz stuprocentową rację, cieszę się, że taki jesteś, że widzisz to wszystko.
Chciałem go zapytać, dlaczego w takim razie nie pozwala sobie tego zobaczyć, dlatego też nie spojrzy na to w ten sposób, czy broni się przed tym, czy zmusza się, żeby poczuć to co ja.
– Ja miałem nie dożyć do takiego wieku – wyznał. Wtedy już wiedziałem, będziemy rozmawiać o śmierci, o jego śmierci. Środek nocy i nowy rok nastrajają do rozmowy o śmierci. – tata powtarzał, że wszystko, co robię powinienem robić dla tego dziecka, które nie myślało nawet, że dorośnie do takiego wieku – wzdrygam się, przez co jego głowa podskakuje mi na ramieniu. – ale to wszystko, co robiłem z tobą, robiłem dla siebie samego, nie siebie z przeszłości, z przyszłości, dla rodziców, czy kogokolwiek innego, robiłem to dla siebie z każdej tej obecnej chwili.
Potem się objęliśmy i czułem się w tym uścisku bezpiecznie, miałem nadzieję, że on też.
– Robiłeś kiedyś postanowienia? – zapytał i był to pierwszy raz kiedy poruszył temat przyszłości tak bardzo odległej. Bo przecież postanowień należy dotrzymać przez cały rok.
– Nie – pokręciłem głową.
I na tym się skończyło. Nie zaproponował, żebyśmy je sobie zrobili. Po co mielibyśmy? Żyliśmy chwilą.