Posiadanie pasji jest jednocześnie całkiem zabawne i paraliżująco beznadziejne.
Nie istnieję, kiedy nie piszę.
Wiem, że to nieprawda, bo egzystuję z godziny na godzinę i jakoś to jest. Bo pisanie nie jest oddychaniem i nie umrę jeśli tego nie robię.
Jakoś to jest. Uczę się do egzaminów i dostaję stypendia za dobre wyniki, mój pokój zwykle jest wysprzątany, rośliny w nim nie więdną (mój skrzydłokwiat po raz pierwszy od kiedy go mam wypuścił skrzydło-kwiatki), a ja uśmiecham się, bo jakoś to jest. Ale między wykonywaniem jednej czynności a drugiej nieustannie towarzyszy mi myśl o tym, że mnie nie ma. Bo nie piszę.
Moje media społecznościowe wypełnione są treściami o pisaniu, przeglądam je i nie piszę. Słuchając muzyki tworzę w głowie pomysły na rozwijanie swoich historii, ale nie piszę.
Posiadanie pasji jest całkiem zabawne, bo śmiech jest jedynym, co możesz z siebie wydusić, kiedy wiesz, że poczujesz się lepiej robiąc coś, czego czasem nie jesteś w stanie. Kiedy mimo że dzieli cię od biurka pół kroku, a na nocnej szafce masz sterty notatników to wciąż jest za daleko.
Ale posiadanie pasji to też największe szczęście na świecie. Nie wiem, kim byłbym, gdyby nie ona. Co gdybym czuł, że nie istnieję i nie mógł nic z tym zrobić?
Może łatwiej jest myśleć o pisaniu niż pisać, ale to paraliżuje, a wystarczy stworzyć jedno zdanie, by zniknąć na godzinę lub więcej i wtedy już nie jest jakoś. Wtedy jestem.