Grześ

Wyścig się kończy, gdy jestem przy nim, jak gdyby był metą, do której od samego początku miałem dotrzeć. W moich myślach nie panuje idealny porządek, gdy jest obok – chaos w nich, jak na moim biurku w gabinecie, gdzie spędzam godziny, których nie pamiętam – i nie panuję nad nimi, ale czuję, że nie mieć kontroli w zasięgu jego oczu jest lepiej, niż gdziekolwiek indziej.

Kiedy rozstaję się z Nathanem – upadam, ale póki jestem przy nim, ziemia jest daleko ode mnie i ponoszę wszelkie tego konsekwencje.

Jest odpowiedzią na wszystkie pytania, książki na moich regałach mogłyby nie istnieć – szkoda drzew.

Mimo popołudniowej pory mieszkanie spowija ciemność – czerń zgromadziła się na niebie i obaj oczekujemy deszczu, który spływać będzie po ogromnych oknach, otaczających nas zewsząd. Nie czuję żadnego napięcia – po prostu wiem, że się pojawi.

– Przepraszam – odzywa się, nie patrząc na mnie.

Jego palce są już blisko mojej dłoni, wstrzymuję oddech i czekam, ale on się cofa, a ja dopiero teraz słyszę, co powiedział. Teraz, kiedy powtarza.

– Przepraszam, Grześ, tak bardzo mi przykro. – Głowę ma skierowaną w dół, jakby zwracał się do ręki, którą przed chwilą miał zamiar dotknąć.

– Nie rób tego, Nathan, nawet tak nie myśl – proszę. Obaj wiemy, że to formułka z katalogu, że nie może tak nie myśleć. – Nie masz na nie wpływu – prostuję – ale nie wierz tym myślom, okej? Uwierz mi, że to nie twoja wina.

Przyjaciel podnosi głowę i patrzymy sobie w oczy – nie oddycham, a on, jakby wiedział, że pozbawia mnie powietrza, wraca do poprzedniej pozycji i dotyka palcem wskazującym kostek moich rąk. Krąży wokół nich i mam wrażenie, że to nie opuszki, a piórka.

Łóżko, na którym leżymy, robi się miększe – czuję, jak się w nie zapadamy. I spadam po zobaczeniu jego łez. Jest mi wstyd, że nie ma tylko mnie, kiedy on jest – powinniśmy nie być we dwoje.

– Nathan, to – zaczynam i z bólem serca odsuwam swoją rękę spod jego opuszków. Ocieram mu policzki z łez przypominających drogocenne kryształy. – Przepraszam – mówię w końcu i chciałbym zerwać się na równe nogi, ale jestem magnesem pokonanym przez metalowy stelaż chmury, na której się unosiłem. – Powinienem powiedzieć coś więcej niż tylko to, żebyś mi uwierzył – przyznaję się do winy i mam nadzieję, że mi wybaczy albo przynajmniej pomyśli o tym, aby to zrobić.

– Nie, to ja… – odzywa się.

– Przestań, nawet tego nie mów. To ja nawaliłem – przerywam mu.

Pot spływa mi z czoła, nie denerwuję się, choć nagle temperatura powietrza osiąga niesamowicie wysoką wartość, jakby zabrała ją mi jako przyjacielowi, bo zawiodłem.

I nie wiem, co dalej, a zawsze staram się wiedzieć. Co spada prędzej – kamień czy serce?

Wytężam słuch, żeby słyszeć jego słowa, lecz kiedy to robię, widzę ocean w oczach, jakby jego twarz była zbyt dekoncentrująca, by móc utrzymać na sobie uwagę.

Mówi do mnie – widzę to przez łzy, które nie wypływają na powierzchnię.

– Nie wiem, czy jestem w stanie być z siebie na tyle dumny, aby to ciągnąć. – Dźga mnie nożem. Czekam, aż powie coś, co sprawi, że się wykrwawię, ale on milczy, więc cierpię powoli.

Dostrzegam, że on też czeka, chyba myśli, że się zlituję i wyszarpię jego niebijące serce z klatki piersiowej.

– Nathan, ja ci nie pozwolę – informuję go.

– Nie myślałem, że muszę mieć twoje pozwolenie, by umrzeć.

– Nie potrzebujesz – potwierdzam. – Ale jeśli kiedykolwiek zechcesz…

– Ale, Grześ, ja już chcę.

Drugi cios wymierza mi pod żebra, a ja mu w brzuch i ranimy się nawzajem, jakbyśmy się nie kochali, a przecież to tylko on mnie nie kocha. Zawróciłbym czas i powiedział coś innego, ale nie zgadzam się z żadnym stwierdzeniem powstałym w mojej głowie. Przez myśl przebiega mi, że powinienem mu pozwolić i pomóc – wyjąć pistolet i spojrzeć w jego oczy po raz ostatni, jakbym to nie ja go zabijał.

Dlaczego nikt nigdy nie nauczył mnie, co robić, kiedy osoba, której serce traktuję jak własne, już mojego nie chce?

– Pamiętaj, że nie jesteś w stanie nikomu pomóc na siłę – pouczył mnie tata. – Jeśli ktoś nie chce wzywać karetki, to jej nie wzywaj – wyjaśnił. Byłem rozczarowany, bo chciałem czegoś innego. Zadając pytanie, już wiedziałem, czego chcę, a on wymówił na głos słowa, które wyrażały bezsilność.

– Sens w tym – powiedziałem mu, kiedy już opadł ze mnie kamień niemożności – że gdyby to zależało od niego, to nie chciałby wzywać karetki, nawet gdyby miał zatrzymanie krążenia, szczególnie wtedy.

I teraz ma, a ja nigdy nie zdałem lekcji z reanimacji, więc nie wiem, w co ubrać słowa, aby je przyjął i aby nie były one z trucizną.

Przeprasza mnie ponownie, najwidoczniej dotarło do niego, jaki zamęt spowodował nagle w moim umyśle, że już nie jestem spokojny, jak kiedy leżeliśmy bez słowa. Nie zamyka jednak oczu, zniżając twarz, nie czeka na cios. To sprawia, że czuję radość, jakby ten przejaw zaufania rozwiązał wszystkie problemy.

– Nathan, ja po prostu nie wiem, co powiedzieć – wyznaję, a on kiwa nieznacznie głową.

– Wiem, Grześ, ja też bym nie wiedział.

Przytula mnie, nasze czoła się stykają.

Więc dlaczego mi o tym mówisz, Nathan? – mam ochotę krzyczeć. – Dlaczego pozwalasz mi się czuć tak beznadziejnie, bo nie mogę ci pomóc, bo nie wiem jak? Po prostu przestań mi o tym mówić, udawajmy, że to nie istnieje. Uśmiechajmy się do siebie aż do wschodu słońca, jakbyśmy byli najszczęśliwszymi ludźmi na ziemi, którym księżyc oświetla skórę, czyniąc ją przezroczystą, żebym mógł widzieć, że twoje serce wciąż bije, ale w ogóle się tym nie martwić.

– Po prostu prosiłeś, żebym był z tobą szczery. – Docierają do mnie jego słowa. – Żebym nie musiał być z tym sam.

Kładę dłoń na jego klatce piersiowej; on się nie kuli ani nie odsuwa, więc doświadczam jego zimnej skóry przez kawałek materiału, który ma na sobie.

Nie nosi już białych ubrań, choć w nich zawsze było mu najbardziej do twarzy – ale nie tylko ja tak myślałem.

Mam do siebie żal, że prosiłem Nathana o zaufanie, które depczę za każdym razem, kiedy mówi mi o swoim stanie; wydaje się, że od początku chciałem go tylko sukcesywnie pozbawiać nadziei, a niczego bardziej nie pragnę, niż mu ją dać.

W porządku, już nie jest z tym sam – i co teraz? To pytanie obezwładnia mnie od lat, jakby wciąż było owe teraz. Wypowiadam wspierające formułki i nic się nie dzieje – to boli najbardziej. To, że zdania się kończą i mówię dalej, a kiedy milknę, wciąż nic. Prawie jakbym nawet nie otworzył ust. Po każdym jego wyznaniu czuję się jeszcze bardziej daleki od tego, co on czuje, jeszcze bardziej nierozumiejący.

Nie rozumiem i nie wiem, co teraz. Czy w ogóle musi być jakieś teraz?

Po poznaniu jego myśli chciałbym, żeby teraz nie istniało, żeby świat zatrzymał się w tej sekundzie, w której moje usta się otwierają, i zawrócił. Zrobił tak, żebym nigdy nie musiał już nic mówić, żebyśmy już zawsze leżeli bez cienia słowa między nami, bo nie byłoby potrzebne.

Zastanawiam się, dlaczego nic się nie dzieje. Dlaczego księżyc nie gaśnie i wciąż jest jakieś teraz. I nie rozumiem, choć wiem – i to też boli.

Wstaję, bo wiem, że nie myślę i nie będę myśleć logicznie, gdy leżę, stykając się z jego czołem i trzymając rękę na jego piersi.

Siadam skrzyżnie i biorę parę głębokich wdechów – ląduję, już nie jestem nierzeczywisty, a to nie jest niebo, tylko jego sypialnia, w której właśnie wyznał mi, że męczy się funkcjonowaniem.

– Wiem, że nie powinienem cię o to prosić – zaczynam – ale powiedz mi to jeszcze raz, dokładnie to zdanie, którym zacząłeś.

Przyjaciel też się podnosi – robi to dynamicznie i wolno zarazem, jakby każde moje oko rejestrowało inny obraz tej sceny i nałożyły się one na siebie wzajemnie.

– Na pewno? – dopytuje. – Nie chcę cię…

– Tak, Nathan, na pewno – przerywam. – Przepraszam za to wcześniej, odpłynąłem, ale już jestem.

– To tylko moja obserwacja, w zasadzie żaden większy problem, którym trzeba byłoby się zająć – mówi nieśmiało, jakby chciał zapobiec dalszemu rozwojowi sytuacji.

Zachęcam go ruchem ręki, a on patrzy na mnie i jego mina mówi mi to, co powiedziałby mój tata. Chyba chce, żebym był rozczarowany już teraz.

– Ja po prostu. – Wzrusza ramionami i widzę, że jego wyraz twarzy zmienia się na bardziej obojętny, jest mu już wszystko jedno, co mi powie. – Nie chce mi się żyć i to się nie zmieni, bo nie zmieniło się i nie zmienia. Wiemy, że najlepsze, co jestem w stanie zrobić, to z tą niechęcią funkcjonować, ciągnąć to jakoś dalej. Tylko że już mi się nie chce. – Uśmiecha się, jakby chciał w ten sposób wynagrodzić mi to, co mówi. – Nie chciało mi się żyć, więc zacząłem wyłącznie funkcjonować. Ale co teraz, jeśli tego też nie chcę?

Co teraz? Nie znam odpowiedzi.

– Nathan, czy w ogóle musi być jakieś teraz? – dzielę się z nim moimi myślami.

– Nie musi – przytakuje, a jego oczy wywiercają mi dziurę w głowie, jakbym był pustą przestrzenią, przez którą nie widzi nic, a w tej nicości się topi.

Kiwam głową.

– Tak – mówię. – Rozumiem, co masz na myśli.

Znowu mnie zauważa.

Od zawsze nic nie wiedziałem – byłem nieświadomy, on zaś cierpiał w samotności. Współczuł mi naiwności i zazdrościł lekkości, z jaką żyłem dzięki niej. Od kiedy się dowiedziałem, już nigdy nie spojrzał na mnie z litością, bo już nie było się nad czym litować – stałem się kolejną osobą, która wie i nic nie może.

– Nie tęsknisz za niewiedzą? – zapytał kiedyś. – Za niezastanawianiem się, co powiedzieć, i wypominaniem sobie, że nie ma takich słów?

A ja odparłem, że nie, bo pamiętałem złość, która mnie wypełniała, gdy patrzył na mnie, jakbym to ja cierpiał we własnym domu.

Niszczyło to nas oboje, a płakaliśmy i cierpieliśmy osobno – ja na kolanach mamy, on – na kolanach.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *