Grześ 2005

Nie pamiętam momentu w swoim życiu, w którym byłbym nieświadom obecności Nathana. Nasi rodzice przyjaźnili się, więc spotykaliśmy się nie tylko na placu zabaw czy w drodze na niego, ale także w naszych domach i na naszych podwórkach.

Jego rodzice nie pielęgnowali ogrodu, był jedynie skoszony. Wahałem się, czy to w ogóle prawdziwa trawa. Był tam za to garaż, którego moi rodzice nie posiadali.

– Pójdziemy się tam bawić? – zapytałem, bo byłem naprawdę ciekaw, jak jest w środku.

– Nie możemy – odparł. – Jest tam dużo niebezpiecznych narzędzi – dodał po chwili tonem, który zdradzał, że powtarzano mu to już wiele razy, a on był tym zmęczony.

– W porządku – powiedziałem. – Możemy robić coś innego. – I wspięliśmy się na drzewa, które były już poza granicami jego działki. Tam stawał się inny.

Od początku był kruchy, jak porcelana, którą jego mama trzymała w jadalni. I miał coś w oczach, kiedy zerkał na niebo – jakby znikał wtedy ze świata.

Czasem kładłem się obok niego i nic nie widziałem.

– Nie razi cię słońce od takiego patrzenia? – zapytałem, gwałtownie podnosząc się z wcześniejszej pozycji i przecierając oczy.

Nie przyswoiłem wtedy dokładnie jego słów, ale powiedział coś o nieistnieniu i o tym, że go nie ma, a skoro nie widzi, to tym bardziej.

Poza momentami, kiedy próbował zniknąć, wzrok miał skierowany jedynie w ziemię. A może wtedy tym bardziej próbował? Im bliżej był mamy, tym niżej były jego oczy. Przy jego tacie stawały się słonecznikami, kierującymi się w stronę słońca.

Kiedy przebywał w moim pokoju, często wzdrygał się, gdy któryś z moich rodziców otwierał drzwi, a gdy zapytałem, dlaczego to robi, powiedział, że nie wie, kto przekroczy próg.

– Co za różnica? – zadałem kolejne pytanie. – Na pewno mama albo tata – stwierdziłem, myśląc, że przyjaciel boi się włamywaczy.

Nie pamiętam, kiedy i w jaki sposób po raz pierwszy spotkałem się z Nathanem. Jak mógłbym to pamiętać? To tak, jakby zapytano mnie, kiedy dokładnie powstał świat, co było przed wielkim wybuchem i jak miał na imię pierwszy człowiek na ziemi.

Nathan po prostu był w moim życiu.

– Mamo, idę do Nathana – mówiłem i słyszałem, że dobrze. To dobrze, że idę do Nathana. Zastanawiałem się, czy też to słyszy, kiedy do mnie wychodzi: że to dobrze. Czy w ogóle informuje kogokolwiek, gdy wychodzi.

– To moja wina, przepraszam – powtarzał. Jego pierwsze niepotrzebne przeprosiny puściłem mimo uszu, ale z biegiem czasu słowo to wychodziło z jego ust coraz częściej.

– Nie – zaprotestowałem z zakłopotaniem, bo nie wiedziałem, dlaczego to mówi. – To nie twoja wina – dodałem pewniej.

Przepraszał za wszystko. Nawet za to, że przewróciłem go podczas zabawy.

– Przepraszam – mruknął, wstając z podłogi, a ja ze strachem spojrzałem na jego zdarte nogawki.

– Przepraszam, zahaczyłem o ciebie. Wszystko w porządku? Bolą cię te zadrapania? – pytałem, wskazując na jego nogi. – Proszę pani, Nathan się przewrócił! – zawołałem. – To ja go przewróciłem – przyznałem po chwili.

– Zaraz się tym zajmiemy – zapewniła przedszkolanka, prowadząc nas do środka budynku.

Wróciła z wodą utlenioną i gazikami. Przypatrywałem się, jak zmywa mu brud z przetartej skóry, aż usłyszałem jej pytanie:

– Przeprosiliście się? – Zmarszczyłem brwi, a Nathan powtórzył ze strachem w oczach, że mnie przeprasza.

– Nie – powiedziałem głośno i wychowawczyni już miała mnie upomnieć, ale nie zdążyła. – Nathan, to ja cię przewróciłem, dlatego to ja przepraszam. – Byłem zdenerwowany. – Dlaczego ty za wszystko przepraszasz? Przestań to robić.

Ale on nie przestał, a ja coraz bardziej się denerwowałem.

– Mamo. On wciąż przeprasza, co ja mam z tym zrobić? – poprosiłem ją o pomoc.

– Jeśli przeprasza za coś, co nie jest jego winą, po prostu zwróć mu na to uwagę. – Pokiwałem głową.

To nie działało, ale liczyła się cierpliwość.

– Grześ, nie jesteś odpowiedzialny za jego zachowanie – wtrącił tata zza moich pleców.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *