Grześ 2006

Rodzice od zawsze uczyli mnie cierpliwości, wciąż powtarzali to jedno słowo, jakby była to najważniejsza lekcja, jaką miałem wyciągnąć z życia, ale czasem nie potrafiłem być cierpliwy.

Kiedy wezwali taksówkę, by pojechać do szpitala, byłem na tyle pozbawiony samokontroli, że nie mogłem się powstrzymać od radości, mimo że jeszcze nie nadszedł ten czas.

Nie czas na szczęście – po raz pierwszy spotkało mnie to przy rodzicach – nie czas na śmiech.

– Pójdź do Nathana, dobrze? – polecił mi tata, trzymając mamę pod ręką, żeby pomóc jej wsiąść do samochodu, a ja nie protestowałem, chociaż najbardziej na świecie chciałem pojechać z nimi. – Przyjadę po ciebie, kiedy będzie po wszystkim.

– Obiecujesz, że przyjedziesz od razu? – zapytałem.

– Jak najszybciej będę mógł – zapewnił.

Tamtej nocy czułem się nierealny, jakbym unosił się w powietrzu i nie mógł zapanować nad swoim ciałem. Wiatr szarpał mną na wszystkie strony.

Wszedłem do pokoju Nathana z nogami nad ziemią.

– Tata z mamą pojechali do szpitala – powiedziałem, a on przytaknął, jak gdyby już o tym wiedział.

– Cieszysz się? – zauważył.

– Chyba już bardzo niedługo będę miał brata – oznajmiłem z uśmiechem, przyjaciel zaś zrobił zmartwioną minę i miałem wrażenie, że gryzł się w język, żeby mi tylko czegoś nie powiedzieć, ale nie dopytywałem. Byłem zbyt szczęśliwy, żeby to zrobić.

Przez pozostałą część wieczoru chwytaliśmy się różnych aktywności, lecz on wciąż gryzł się od środka, a ja nie potrafiłem na niczym skupić uwagi.

W końcu zgasiliśmy światło.

– Przepraszam, nie jestem najlepszym przyjacielem, jakiego mogłeś mieć – powiedział nagle.

– Ale jesteś jedynym, którego chcę – odparłem tak szybko, że nawet nie poczułem tego, że mówię, tak jak nie czułem moich kończyn.

– Nie, Grześ – zaprotestował. – Gdybym ja miał wybór, nie chciałbym się nawet znać.

Jego wyznanie wbiło mi coś w serce.

– Co ty mówisz, Nathan? – wyszeptałem i nie byłem pewien, czy w ogóle to usłyszał. Łzy zebrały się w moich oczach, a do rąk i nóg wracało krążenie. Wiatr przestał wiać.

Chciałem nim potrząsnąć i krzyczeć na niego, żeby tak nie myślał. Przytulić mocno do siebie i przekonywać, że jest doskonały. Błagać, żeby zobaczył w sobie to, co ja w nim widzę. Leżałem jednak tylko tuż obok niego w ciemności, z otwartymi ustami i patrzałem na niego, jakby właśnie się tak pojawił, jakbym go widział po raz pierwszy w życiu. Jakbym bardziej niż on sam był zszokowany, że istnieje.

Ta chwila trwała, a ja nie wiedziałem, czy chcę, żeby się już skończyła, abym odzyskał zdolność rozumowania, czy żeby tego nie robiła, bym mógł z nim tak zostać już na zawsze.

Długo nie mogliśmy zasnąć.

– Grześ, zejdź na moment. – Usłyszałem cichy głos taty Nathana, więc wyszedłem spod kołdry, nawet tego nie rejestrując, i po chwili byłem już na parterze.

Za progiem zobaczyłem mojego tatę, wyszedłem z nim na dwór w piżamie.

– Obiecałem, że będę jak najszybciej – powiedział i pochylił się w moją stronę. – Masz brata, Grześ – oznajmił, trzymając mnie za ramiona – ale twoja mama odeszła – szeptem wystrzelił te słowa z karabinu. – Nie będzie jej już z nami.

Miał czerwone oczy, dłonie mu drżały, a jego wypowiedź nie trwała – przemknęła tylko, jakby się nauczył tych słów na pamięć i chciał je mieć jak najszybciej za sobą.

– Co? – zapytałem, mrugając oczami. Zdawało mi się, że ta scena się nie wydarzyła. I że jeśli zamknę oczy wystarczająco wiele razy, tata sprzed nich zniknie.

Nie dał mi nawet odrobiny czasu na uśmiech z powodu brata.

Czekałem, aż powie coś więcej. Potrzebowałem prostych słów – i czasu, którego mi nie dał – ale on nie miał już nic do dodania.

– Muszę wracać do szpitala – oznajmił i zdałem sobie wtedy sprawę, że jego świadomość jeszcze niczego nie rozumie.

Poczułem, że to ja muszę wziąć za tę wiedzę odpowiedzialność.

– Tato, ona umarła? – Może potrzebował równie prostych słów co ja.

I czasu. Trzymał mnie za ramiona, żeby to on nie upadł.

Był jak najszybciej, żeby ktoś cierpiał razem z nim, nie mógł zostać z tym sam choćby na moment.

Pokiwałem głową, uświadamiając sobie, że mam otwarte usta. Zdrętwiałem, moje ciało wciąż było w szoku.

– Zostanę u Nathana – wykrztusiłem z siebie, a on nie zareagował.

Odwróciliśmy się do siebie plecami i udaliśmy w dwie różne strony świata.

Kiedy wróciłem do środka, mój przyjaciel był blady i wspierany przez swojego tatę, który powoli prowadził go w stronę salonu.

– Jak się czujesz? – zapytałem, kiedy się otrząsnął, a on gwałtownie pokręcił głową.

– Nie – zaprotestował. – Jak ty się czujesz? – I wtedy spadłem, wyczułem grunt pod nogami.

Spojrzałem na Nathana i poczułem ciepło oblewające moje ciało. Byłem dokładnie tam, gdzie powinienem być w tamtej chwili.

Powiedziałem mu o mamie szeptem, przez ściśnięte gardło, powoli, ze smutkiem, z przerwami i płaczem – zasługiwała na pochylenie się nad tym, co się stało.

Przyjaciel przytulił mnie mocno i zaczął płakać razem ze mną. Nasze policzki przylgnęły do siebie, czułem jego łzy na swojej twarzy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *