Stopniowo przechodziłem przez wszystkie stany, po kolei, cierpliwie. Na początku potrzebowałem świateł w całym domu, od wieczora do rana, dłużej, gdy spadł śnieg, potem światła tylko u mnie w pokoju – dzięki czemu tata mniej się denerwował podczas otwierania rachunków. W późniejszym okresie zamiast lampy wystarczyła mi już tylko lampka nocna, fluorescencyjne naklejki na ścianę, aż w końcu potrafiłem zasnąć w ciemności – jakbym nauczył się tego od nowa.
– Grześ, potwory nie istnieją – wzdychał tata, bez cienia uśmiechu.
– Wiem, nie boję się potworów – tłumaczyłem, bo dzieci często boją się tego, co czai się w mroku, ale nie ja. Sam jego fakt przyprawiał mnie o szybsze bicie serca.
Nie obchodziło mnie, czy coś czai się za drzwiami w ciemności – przerażała mnie nawet możliwość jej wystąpienia.
Na nowo nauczyłem się spać bez światła, wciąż jednak musiałem mieć pewność, że gdy będę je potrzebował – dostanę je.
– Nie ma prądu, Grześ, jest burza – powiedział tata, stojąc w pokoju Maćka.
Mały człowiek leżał na jego ramieniu, pijąc mleko z podsuwanej mu butelki.
– Potrzebuję światła – uparłem się.
– Skąd ja ci je wezmę? – zapytał zirytowany. – Nie ma prądu – powtórzył. – Masz świecące naklejki na ścianie.
– To nie wystarczy – szepnąłem z bezsilnością, kiedy tata wkładał mojego śpiącego brata do łóżeczka.
Wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi, i ruchem ręki przywołał mnie do siebie.
– Nigdy nie bałeś się ciemności – powiedział.
Zająłem miejsce przy stole.
Tata postawił przede mną kubek z kakao i usiadł naprzeciwko mnie.
– Mama umarła, gdy było ciemno – powiedziałem, a w jego oczach pojawił się ból, jakbym zranił go prawdą. – Będzie lepiej – uspokoiłem go natychmiast. – Już umiem spać bez światła i niedługo nie będę się już bać jego braku, ale muszę do tego dochodzić powoli, małymi kroczkami. – Uśmiechnąłem się. – Musimy być cierpliwi – dodałem.
Chciałem przywołać w nim przyjemne wspomnienia naszej wspólnej przeszłości, uświadomić, że nie wszystko zostało mu odebrane, że ma mamę we mnie, ale on nic nie mówił i się nie uśmiechał.
– Jesteś już duży – odparł tylko po chwili. – W tym wieku nie powinieneś się bać ciemności.
Wstał i odszedł. Poczułem ból w klatce piersiowej i łzy spłynęły mi po policzkach. Nie wiem, czy z powodu smutku, czy z szoku, jakiego doznałem w tamtej chwili. Tata wstał bez uśmiechu i odszedł ode mnie, nie mówiąc nic więcej.
Zawsze odprowadzałem Nathana do domu po szkole, nawet jeśli wychodziliśmy z niej późno.
– Nie do wiary, że nie boisz się iść sam teraz do domu. – Spojrzał na mnie wręcz z podziwem, a ja poczułem się przez to niczym bohater. – Jest ciemno – dodał, jakby zwątpił, że w ogóle zdaję sobie sprawę z tego, co mam zamiar zrobić.
– Nie mieszkam daleko – odparłem, choć oboje wiedzieliśmy, że będzie to dla mnie wyzwaniem. – Mam latarkę. – Uśmiechnąłem się i pokazałem ją przyjacielowi, na co ten, miałem wrażenie, odetchnął z ulgą, jakby pewien problem spadł mu z serca.
Staliśmy chwilę, a Nathan spuścił wzrok i nie trzymał już klamki swojego domu.
– Chciałbyś przenocować u mnie? – Odpowiedziała mi cisza. – Chodź – zdecydowałem za niego, wyciągając rękę. – Twoi rodzice w ogóle są w domu?
– Nie wiem – wzruszył ramionami. – Co za różnica?
– Nie boisz się być sam? – zapytałem, on zaś pokręcił głową.
– Żadna różnica, Grześ. Z tobą u ciebie, z tobą u mnie, samotnie, z rodzicami – zamilkł, choć byłem pewien, że chciał powiedzieć coś jeszcze.
– Ostatnio często nie ma cię w domu. Gdzie wtedy jesteś?
Nathan spiął się, zatrzymując wzrok na mojej wyciągniętej dłoni. Jego ciało było gotowe do ucieczki, choć miałem wrażenie, że on jeszcze tego nie wiedział.
– Mówiłem ci, że chodzę na spacery – oznajmił, ale nie wzruszył ramionami, był zbyt spięty. Jego ciało chciało biec.