Wiedziałem, że emocje są w porządku – każde – ale myślałem, że byłoby o wiele lepiej, gdyby nie paraliżowały tak ludzi – gdyby tata był wciąż w stanie chodzić, a nie sunąć jedynie stopami z żalu; gdyby oczy Nathana wyrażały cokolwiek innego niż zmęczenie.
Nie chciałem godzić się z tym, że zapadają się coraz głębiej – przyjaciel sam w sobie, a tata w fotelu, który stał w salonie i w którym do tamtej pory nikt nie ginął.
W momencie, w którym po raz trzeci w przeciągu paru minut złamał mu się ołówek, uświadomiłem sobie, że czekam, aż na jego twarzy zobaczę w końcu złość czy frustrację.
Wspominałem jego krzyk – o którym wcześniej nie wiedziałem, że istnieje – wręcz z utęsknieniem, ale w jego oczach było tylko zmęczenie. Nie chciałem się poddać, nie oczekiwałem już radości – choć miałem nadzieję, że jeszcze wróci – chciałem czegokolwiek.
Miał trudną relację z matematyką – czasem ją uwielbiał, czasem jej nienawidził. Miał tak z wieloma rzeczami i z ludźmi. Liczby doprowadzały go do płaczu, denerwował się i łamał przy nich ołówki.
– Tak to jest, jak komuś bardzo na czymś zależy – słyszałem od Dagmary. – Chciałby być w tym mistrzem.
– Jak ty w sporcie – mówiłem i widziałem szeroki uśmiech na jej twarzy.
Ale bywały momenty, że towarzyszyła mu przy nich wręcz niezdrowa euforia. Lubiłem przy nim być, gdy się nimi zajmował, bo zanim zacząłem oczekiwać złości na jego twarzy, cierpliwie wypatrywałem na niej szczęścia. Nie chciałem przegapić szczerego uśmiechu i zmarszczek pojawiających się przy jego oczach, kiedy przepełniała go duma z tego, co zrobił. Nieważne, jak bardzo były niewspółmierne do sytuacji.
– Wyszło mi – mówił z zadowoleniem, a ja wyobrażałem sobie wtedy, że mówi do mnie coś zupełnie innego. Wkładałem w jego usta rozmaite sentencje, o których marzyłem, by wypowiedział je z taką radością.
Te momenty uniesienia nie trwały długo – gasł, zaczynając kolejne zadanie, które jeszcze mu nie wyszło.
Wpatrywał się w rysik zrezygnowanym wzrokiem, ten zaś powoli sturlał się na podłogę – nikt z nas nie zareagował, żeby go złapać, i żaden nie schylił się potem, by go podnieść. Kiedy jednak zatemperował ołówek, znów tak samo mocno dociskał go do kartki i w głębi duszy chciałem, żeby użył jeszcze więcej siły, żebym nabrał pewności, że ją ma.
Nie mrużył oczu, krople potu nie spływały z jego czoła, nie sprawiał wrażenia spiętego, a jego ton nie brzmiał ani odrobinę płaczliwie, kiedy oznajmił, że nigdy mu nie wychodzi – tak jakby był to fakt, z którym trzeba się pogodzić.
– Nathan, poprzednie zadania wyszły ci bezbłędnie – przypomniałem mu, lecz on tylko pokręcił głową i przeniósł na mnie to spojrzenie, które wywoływało we mnie skrajne emocje, jakby pytał, dlaczego jestem na tyle naiwny, żeby myśleć, że cokolwiek mu się udaje.
– Nigdy mi nie wychodzi – powtórzył, jakby za wszelką cenę chciał doprowadzić do tego, że ja również w to uwierzę. Ale nie wierzyłem i nie miałem zamiaru się mu poddawać.
– Tamte zadania ci wyszły – zaznaczyłem ponownie.
On nie drążył już tematu, tylko zapadł się głębiej na krześle, jak mój tata w fotelu w salonie.
Napełniłem przyjacielowi szklankę z wodą, kiedy on wciąż pochylał się nad książką.
Odebrał ode mnie szklankę, nawet na mnie nie zerkając. Wziął niewielki łyk, nie poświęcając tej czynności najmniejszej uwagi, i wrócił do zadań.
Usiadłem na powrót przy nim i czekałem.
– Mam – powiedział nagle. – Wyszły mi – wpatrywał się w zeszyt, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie się wydarzyło, jakby odkrył własne równanie, które mógłby nazwać swoim nazwiskiem.
Miał zmarszczki wokół oczu, podniesione uszy i kąciki ust.
– Gratulacje! – wykrzyknąłem. Nie miałem nic przeciwko, kiedy nie ruszał się ze szczęścia.
I kiedy tak siedziałem przy stole, ciesząc się jego miną, która dawno już zniknęła, bo zaczął kolejny podpunkt, usłyszałem jego wesoły głos:
– Jestem szczęśliwy. – Łza pociekła mi po policzku, choć wcale tego nie powiedział.