Byli dla siebie stworzeni – oboje stanowili wystarczający dowód na istnienie przeznaczenia – dlatego tata bez niej nie istniał. Nie uśmiechał się i miał puste oczy – kolejny człowiek z mojego otoczenia, który stracił duszę.
Przechodziłem obok niego i widziałem, że od śmierci mamy postarzał się bardziej niż w ciągu wszystkich ostatnich lat i coraz mniej w nim było człowieka, którego znałem.
– Mogę ci jakoś pomóc? – pytałem, a on za każdym razem powtarzał, że daje sobie radę. – Wiem, tato, my zawsze dajemy sobie ze wszystkim radę, ale jeśli będziesz potrzebował pomocy, to jestem – oferowałem się.
Mimo tego, co mówił, ledwo się ruszał i nie zajmował się już naszym dużym ogrodem.
– Dzięki, że mi z nim pomagasz, lepiej znasz się na roślinach – powiedziałem, kiedy Piotrek podlewał róże, a ja wyrywałem chwasty.
– Szkoda by go było – odparł. – Niedługo zrobi się zimniej, trzeba będzie je jakoś zabezpieczyć.
Pokiwałem głową, a on obiecał, że przy tym również będzie mi towarzyszył.
Spędzałem mnóstwo czasu z bratem, który wypowiadał już coraz więcej słów.
– Tato, słyszałeś, co powiedział? – cieszyłem się, ale on nic. – Jesteś bardzo zdolny, Maciek – chwaliłem brata, a on się śmiał wesoło, czym wypełniał pustkę po śmiechu mamy.
Przytulaliśmy się i tarzaliśmy po kanapie, bawiliśmy się razem i oglądaliśmy bajki. Później zacząłem też przygotowywać mu jedzenie i czytać na dobranoc.
– Śpij dobrze, Maciek – mówiłem, całując go w czoło.
Odgrzałem obiad tacie, który tego dnia późno wracał z pracy. Musiał dogadać się z szefem, aby brać drugie zmiany, żebyśmy mogli się dzielić opieką nad małym człowiekiem w naszym domu.
– Jak się czujesz? – zapytałem, kiedy, zgarbiony, przekroczył próg domu i ściągał kurtkę.
– Jestem zmęczony – odparł i skierował się schodami do swojej sypialni.
– Zjedz coś ciepłego – zatrzymałem go, a on odwrócił się i spojrzał na mnie, jakby wcale mnie nie widział, i nic nie mówiąc, poszedł dalej. Zamknął drzwi sypialni i zostawił mnie w kuchni, zagubionego, z talerzem w ręce i ze łzami na twarzy.
Zamknąłem oczy i zrobiłem parę oddechów, a potem posprzątałem i również położyłem się spać.
– Co robisz po szkole? – zapytał Tomek następnego dnia. – Idziemy na boisko?
– Możemy – zgodziłem się, podobnie jak reszta. – Wezmę Maćka – poinformowałem.
– No pewnie! Nie mogę się doczekać, aż podrośnie i będzie grał z nami w kosza – powiedział z entuzjazmem, który podzielałem.
– Tak, ja też.
– Jak się czuje twój tata? – zapytał mnie Piotrek.
– Radzi sobie – kiedy to mówiłem, czułem, że kłamię, ale powtarzałem tylko jego słowa. – Nie potrzebuje mojej pomocy.
– Ale to ty cały czas się zajmujesz bratem – wtrąciła Dagmara.
– Teraz jest z nim tata – zaoponowałem. – Zresztą on potrzebuje przestrzeni – wytłumaczyłem. – Nie przeszkadza mi zajmowanie się Maćkiem.
– Wiemy, jest super dzieciakiem – odparł Tomek i spojrzał na Nathana. – Będziesz zabierał z nami Nikolę na boisko, jak już wyjdzie ze szpitala, nie?
– Skąd wiemy, że w ogóle wyjdzie? – rzucił Nathan i widziałem, że nie chciał powiedzieć tego na głos.
Ostatni raz widziałem tatę jak płaczącego w noc śmierci mamy – nigdy potem. Wciąż miałem w głowie jego czerwone oczy i drżące ręce – płakał mimo braku łez – i miałem nadzieję, że ma w sobie jeszcze ten smutek, który w końcu wyjdzie z niego, odsłaniając całą wcześniejszą radość.
– Kiedyś było tu weselej, wiesz? – powiedziałem, zawiązując bratu buty. – I jeszcze będzie, obiecuję, ten dom został zbudowany na szczęściu, więc ono musi wrócić. – Pocałowałem go w czoło i wyszliśmy na dwór.
Siedziałem przy Nathanie, obserwując Maćka, który wskakiwał w każdą kałużę, brudząc sobie nogawki.
– Oboje zgaśliście – zwróciłem się do przyjaciela. – Wolałem wasze uśmiechy, a nawet wasz płacz. Teraz już wiem, że póki płaczesz, jest dobrze.
Nie odezwał się. Słychać było tylko śmiech mojego brata, wskakującego w kolejną kałużę.
– To moja wina – rzucił nagle.
– Nathan, nie wiem, o co chodzi, ale myślę, że nie, wcale nie twoja – westchnąłem i chociaż bardzo nie chciałem do tego dopuścić, czułem, że gasnę razem z nimi.