W przeciwieństwie do moich jego urodziny nie stanowiły kolejnej wiosny – od lat była to już jesień jego życia. Mijałem ojca w salonie. Fotel, na którym znikał, wydawał się coraz masywniejszy, ale to człowiek, który na nim siedział, wciąż kurczył się z każdą sekundą. Mogłem na przemian odwracać wzrok i na powrót go na nim lokować, a on byłby coraz drobniejszy.
– Potrzebujesz czegoś? – zapytałem go, lekko się przed nim pochylając. Nawet nie wiedziałem, gdzie patrzy, czy w ogóle na coś patrzył.
Może po śmierci mamy przestał, bo już widział.
– Wychodzę ze znajomymi – poinformowałem go, gdy nie odpowiedział na wcześniejsze pytanie. Cierpliwie czekałem tak przed nim jeszcze chwilę i dodałem: – Pewnie wrócę nad ranem.
Wciąż nic. Wyprostowałem się więc i ruszyłem do wyjścia.
– Ciągle tylko imprezujesz – wychrypiał. Spojrzał w górę i pokręcił powoli głową, jakby wznosił prośbę do nieba, abym zmądrzał, lub pytał mamy, dlaczego nie dała mu lepszego syna.
– Tak, tato, idę na imprezę – skłamałem, żeby nie czuł się źle z tym, że musiałem pracować, bo on nie mógł tego robić. – Czy mam poprosić Nathana, aby przyszedł popilnować Maćka? – zapytałem. – Mógłby z nim zostać do wieczora.
Odpowiadała mi cisza.
Po chwili usłyszałem, jak strzela mu kość w kręgosłupie, więc szybko do niego doskoczyłem, chwyciłem za ramię i pomogłem się oprzeć.
– Wybacz mi – powiedział. – Może po prostu źle cię wychowałem.
– Co ty mówisz, tato? – niedowierzałem. – Wychowaliście mnie z mamą najlepiej, jak mogliście.
I już się nie odezwał. Wiedziałem, że to koniec, więc wyszedłem.
Z tym, że tata umiera, powinienem był pogodzić się natychmiast – kiedy przyjechał taksówką w środku nocy, żeby mnie powiadomić o tym, że mam brata. Śmierć jednego rodzica to jednak wszystko, co byłem w stanie w tamtej chwili do siebie przyjąć.
Myślałem, że potrzebował czasu, i byłem w stanie dać mu go tyle, ile zechciał.
– Grześ, twój tata…
– Umarła mu żona, potrzebuje czasu – tłumaczyłem.
Ale czas nic nie daje. Może właśnie dlatego mi go nie dał – wiedział, że to na nic.
Czekałem, aż tata wróci ze szpitala, a on nie wracał. Czekałem, aż przestanie mnie ignorować, aż znowu zacznie mówić do mnie pełnymi ciepła zdaniami. Wierzyłem w to, że gdzieś tam w środku jest jeszcze ten silny i radosny człowiek, który śmiejąc się, woził mnie w taczce po podwórku, i który wróci, jeśli wystarczająco długo będę czekać.
Na własne oczy widziałem, jak mija czas – nie był już jedynie wskazówkami zegara. Codziennie wchodziłem do domu i widziałem, jak umiera w nim człowiek.
Z dnia na dzień nie można było dostrzec prawie żadnej różnicy, dopiero po czasie, kiedy przestał podlewać ogród, uświadomiłem sobie, że już tego nie robi; gdy przestał jeść, dotarło to do mnie po wielu dniach; to, że przestał żwawo wspinać się po schodach i nie oglądał już starych czarno-białych filmów – to wszystko docierało do mnie powoli.
Chciałem wierzyć, że to, że tata umarł, widziałem od razu. Już następnego dnia, kiedy wróciliśmy do domu. Jednego dnia rano śmiał się głośno, a następnego już go nie było, zostało mi tylko jego ciało.
Ale prawda jest taka, że dotarło to do mnie dopiero, kiedy przestał oddychać.
Z dnia na dzień nie było widać prawie żadnej różnicy oprócz tamtego razu, gdy wróciliśmy do domu ze szkoły, a tata był martwy.
– Tato, wszystko okej? – zapytałem i w tym samym momencie już wiedziałem. – Maciek, zostań na dworze – poleciłem, a on spojrzał na mnie wystraszony, bo też już wiedział.
Świadomość, że nie żyje, uderzyła mnie nagle. Widziałem, jak umierał, ale nawet tak długi czas nie pozwolił mi przyzwyczaić się do tego, że umrze.
Byłem bardzo cierpliwy w czekaniu, aż wróci do mnie człowiek, którym był, ale rodzice byli dla siebie stworzeni, dlatego w noc, w którą umarła mama, tata też przestał istnieć. Po jej śmierci odwróciliśmy się do siebie plecami i poszliśmy w dwie różne strony – potem już się nie spotkaliśmy.