Grześ

Nocne spacery są przejawem jego odwagi, ale nie spontaniczności – wybiera się na nie prawie każdej nocy. W dni wolne śpi przez to do południa, a w tygodniu – odsypia w ramach drzemki po zajęciach. Daruje sobie wędrówki tylko wtedy, gdy wieczorem oczy same mu się zamykają.

Nierzadko wraca nad ranem. Czasem wpada do domu jedynie po plecak i natychmiast kieruje się do szkoły.

Obiecał mi, że będzie ostrożny – co jakiś czas odnawia tę obietnicę.

– Nie jestem daleko, Grześ, błądzę po lasach dookoła domu – mawia, gdy jego zdaniem przesadnie się martwię.

– Te lasy są duże – oponuję wtedy.

– Znam je od dziecka. – Wzrusza ramionami.

– Maciek, chodzisz po dużych lasach w środku nocy, to nie ma znaczenia, czy znasz je od dziecka, czy nie.

– Będę ostrożny – kończy.

Nie zabiera ze sobą prawie niczego – i od niedawna także nikogo – prócz telefonu. Nie spierał się o to, może dlatego, że nie potrafi się z nim rozstać, a może dlatego, że mimo wszystko stara się podchodzić do całej sprawy odpowiedzialnie. Ważne, że ma przy sobie telefon.

Dzisiejszej nocy wyszedł sam. Minął mnie w salonie i zapytał, czemu jeszcze nie śpię.

– Czekam na kogoś – wyjaśniłem.

Brat kiwnął głową i nie dopytywał. Skoro nie wymówiłem niczyjego imienia, to znaczył, że nie był to nikt ważny. Gdyby było inaczej, powiedziałbym mu. To nie tak, że nie mamy przed sobą żadnych tajemnic – każdy jakieś ma – ale jesteśmy ze sobą wystarczająco blisko, żeby wiedział, kto mógłby przyjść do mnie w nocy, jeśli nie ktoś ważny.

Podszedł do mnie i objął jedną ręką, całując w czubek głowy.

– Bądź ostrożny – poprosiłem.

– Będę.

Wyszedł sam. Jeszcze jakiś czas temu wychodził z przyjaciółmi. Rzadko mi o nich mówił, ale bywali częstymi gośćmi w naszym domu, więc zdążyłem nieco ich poznać. Dziewczyna była w jego wieku, chłopak – dwa lata starszy. Oboje sprawiali wrażenie miłych i pozytywnie nastawionych do świata. Właśnie tę radość z życia zauważyłem w nich jako pierwszą. Maciek przy nich ożywał – stał się kreatywniejszy, pracowitszy. Bywało, że pukałem w drzwi jego pokoju, a kiedy po usłyszeniu pozwolenia przekraczałem próg, zastawałem ich nad ogromną kartką papieru z ołówkami. Siedzieli wokół niej i żywo dyskutowali.

– Przerwałem wam? – zapytałem, a siedzący do mnie plecami Maciek, odwrócił się i zobaczyłem iskierki w jego oczach.

– Trwa burza mózgów – oznajmił z uśmiechem.

Parę razy znaleźli trochę czasu w swoim napiętym grafiku i opowiadali mi o swoich projektach, o planach. Lubiłem ich słuchać i na nich patrzeć – młodzi ludzie z ambitnymi marzeniami. Byłem dumny z nich wszystkich i szczęśliwy, że mój brat znalazł takie osoby wokół siebie.

Ale już nie wychodzą razem i mimo że Maciek przestał wybuchać płaczem w losowych momentach, i że wychodzi spod kołdry, widzę, że wciąż cierpi. Gdzieś w głębi serca może wciąż siedzi na podłodze szpitalnego korytarza w moich objęciach i rozpacza.

Każdy chce mieć poczucie bycia wyjątkowym, oni też chcieli. Wydawało im się, że świat stoi przed nimi otworem i nic nie może zepsuć im ich planów, rozrysowanych na ogromnej kartce. Wychodzili na spacery w środku nocy bez obaw – może nawet śmiali się czasem pod nosem z mojej nadopiekuńczości – z myślą, że przecież nic nie może im się stać, bo są głównymi bohaterami swojego życia. Nie izolowali się od innych, ale każda grupa przyjaciół ma własny język – oni też go mieli. Wszystko, co robili, wydawało im się wyjątkowe.

Chłopak śmiał się z żartów najgłośniej i to on podnosił pozostałych na duchu w momentach zwątpienia. Może właśnie dlatego, kiedy odszedł, zrobiło się nagle tak cicho.

Dziewczyna też więcej się nie pojawiła.

– Wiedział, że jest chory dużo wcześniej, niż nam o tym powiedział – oznajmił mi brat. – Może gdyby zrobił to od razu, byłoby inaczej.

– Może nie chciał was…

– Martwić? –przerwał mi ze złością. – Super, teraz już w ogóle się nie martwię, bo nie mam o kogo.

W końcu przestał wybuchać płaczem i złością. Przeszedł wszystkie fazy żałoby – po kolei, wręcz książkowo. I przy tym wszystkim nie przestał wychodzić w środku nocy do lasu.

Słyszę grzmot i wzdrygam się. Mimowolnie odwracam się w stronę okna – zaczęło padać i już po sekundzie zwykły deszcz staje się ulewą. Wstaję i podchodzę do okna w kuchni, czekam, aż zobaczę Maćka przekraczającego bramkę.

Staram się nie myśleć o tym, że nie należy spędzać burzy pod drzewami, bo przyciągają one pioruny. Ani o tym, że przez pogodę może nie być zasięgu.

To nie pierwszy raz, kiedy złapała go burza – zawsze wracał – ale nie mogę pozbyć się wyobrażeń wszelkich możliwych i mniej możliwych wypadków, czekających go po drodze do domu.

– Maciek, dlaczego wychodzisz? – zapytałem, gdy zaczął. Bo Nathan też kiedyś wychodził z domu. Zarzekał się, że gdyby tylko zapytali – nie wyszedłby, ale ja wiedziałem, że pytali. Sam też to robiłem, a mimo to wciąż wychodził.

– Lubię spacerować po lesie – odpowiedział. – To takie oczyszczające umysł, świeże powietrze, rozumiesz – zaśmiał się.

– Nie uważam, żeby to był dobry pomysł, nie chcę cię straszyć, ale może się zdarzyć, że spotkasz tam kogoś niebezpiecznego.

Spodziewałem się wtedy, że uśmiechnie się z politowaniem albo zbanalizuje moją wypowiedź, ale tego nie zrobił. Żadnej z tych rzeczy. Podszedł do mnie i przytulił.

– Wiem, że się martwisz, Grześ – stwierdził, ściskając mnie mocniej. – Zdaję sobie sprawę, że wolałbyś, żebym spędzał czas bezpiecznie w łóżku, śpiąc, rozumiem, ale potrzebuję tego. Wiesz, że jestem odpowiedzialny, że możesz mi zaufać, że mam przy sobie telefon i w razie czego będę biegł tak szybko, jak tylko mogę.

– Maciek, nie chodzi o zaufanie – zaprotestowałem. – Po prostu gdyby coś ci się stało, to nie przeżyłbym z myślą, że ci na to pozwoliłem.

– Więc mi nie pozwalaj – powiedział. – Mogę iść na spacer do lasu?

– Nie, Maciek – zabroniłem najpoważniej, jak byłem tylko w stanie.

– Okej. – Uśmiechnął się, nie w szyderczy sposób, wręcz z szacunkiem. – A ja jestem zbuntowanym nastolatkiem i cię nie słucham – odparł i wyszedł, obiecując mi cicho pod nosem, że będzie ostrożny.

Dostrzegam, jak Maciek wbiega na podwórko, i zanim się orientuję, zatrzaskuje już za sobą drzwi wejściowe. Zrzuca z siebie buty i kurtkę, które – podobnie jak reszta jego ubrania – ociekają wodą.

– Zimno? – pytam.

Brat przytakuje mi szybko i pędem pokonuje odległość dzielącą go od jego pokoju. Słyszę, jak mokre ubrania lądują na podłodze, i odczekuję chwilę, nim kieruję się na górę po schodach.

Pozwala mi wejść, a kiedy to robię, zastaję go nakrytego pod samą szyję kołdrą. Przysiadam się na skraj łóżka i pocieram jego ramię, skryte pod materiałem.

Łóżko Maćka jest strasznie twarde i trudno jest mi na nim choć chwilę wysiedzieć, ale najważniejszy jest komfort jego kręgosłupa, a boli on go mniej, od kiedy ma kamień zamiast materaca.

– Nie czekałeś na kogoś? – pyta.

– Odwołane – stwierdzam natychmiast, ale prawda jest taka, że cały ten czas czekałem na niego. Jeszcze zanim wyszedł.

W końcu przestaje drżeć pod kołdrą.

– Co się stało ze zdjęciami na ścianach? – pyta nagle, ale nie czuję się zbity z tropu. Nathan często zadaje pytania taki sposób. – Twoimi i rodziców – precyzuje.

– Nie sądziłem, że je pamiętasz – przyznaję. – Byłeś dzieckiem, kiedy tata je zdjął.

– Och – wzdycha, jakby wyobraził sobie tatę, który to robi. – Pamiętam je. I to, jak się na nich uśmiechali, tak jak mówiłeś.

– Przepraszam – odzywam się. To czas. I nic on nie daje, wcale nie jest mi lżej, ale wiem, że w końcu muszę to zrobić.

– Za co?

– Maciek – zaczynam ze skruchą. – Przepraszam, że nieustannie ci o tym przypominałem. Nie dziwi go to, może czekał na te słowa tak długo, jak długo ja nie potrafiłem się na nie zdobyć. – Nie powinienem tak usilnie zaznaczać, jacy byli pogodni i szczęśliwi, zanim się pojawiłeś – przyznaję. – Byłeś dzieckiem i znałeś tylko ojca zapadającego się w fotelu, a to w twoim umyśle zapewne czyniło sprawę prostą, ale… – przerywam – wybacz, po prostu nie potrafiłem pogodzić się z myślą, że nie widziałeś ich takich jak ja, że dla ciebie byli puści.

– Chciałeś dobrze – mówi, ale widzę w jego oczach, że czekał. Naprawdę czekał na to, co teraz robię.

– Chciałem – potwierdzam. – Ale krzywdziłem cię tym i przepraszam. Mam nadzieję, że wiesz, że to nigdy nie była twoja wina. Zamiast tego mogłem zadbać, żeby twoje zdjęcia też wisiały na ścianie, a nie przyszło mi to wtedy nawet do głowy.

Maciek wyciąga jedną rękę spod kołdry i chwyta mnie za dłoń.

– W porządku – mówi spokojnie. – Robiłeś wiele innych ważnych rzeczy. Naprawdę to doceniam.

– Dziękuję, chociaż mogłem…

– Posłuchaj – przerywa mi. – Chcę, żebyś wiedział, że cię kocham. – Mam ochotę odpowiedzieć, że to wiem i że ja też czuję miłość, ale nic nie mówię. – Jesteś moim starszym bratem, więc mimowolnie stałeś się też moim bohaterem, idolem i wzorem do naśladowania. – Uświadamiam sobie, że to moje słowa. Maciek widział mnie tak jak ja tatę. – Ale kiedy byłem coraz starszy, stopniowo docierało do mnie, że nieważne, jak szalenie chciałbym, żebyś był nadludzką, niezniszczalną istotą, byłeś dzieckiem. Myślałem sobie: „ale on sobie ze wszystkim radzi, też bym tak chciał”, a potem widziałem, jak zacząłeś brać leki na ból głowy i jak płakałeś Nathanowi na kolanach. Kiedyś powiedział ci, że się o ciebie martwi, a ty zaśmiałeś się i powiedziałeś mu, że to ty jesteś od martwienia się o innych. Wciąż powtarzałeś, że po to jesteś, a wiesz kim byłeś? Dzieckiem.

– Maciek, wystarczy, nie musimy o tym mówić. Rozumiem to – oznajmiam. – Teraz już to rozumiem.

Brat kręci głową, jakbym kłamał.

– Grześ, chciałem ci tylko powiedzieć, że jestem ci wdzięczny, sam nie zrobiłbym tego lepiej i to, że powtarzałeś mi o rodzicach… nie przejmuj się tym. – Wciąż kręci powoli głową. – Chcę, żebyś wiedział, że w moich wyobrażeniach mama zawsze się uśmiechała, dokładnie tak jak na zdjęciach – dodał.

Ale to bez znaczenia, bo jej uśmiech nic dla niego nie znaczy, wiem o tym – już mi to tłumaczył. Widzę to też teraz w jego oczach i aż ciśnie mi się na usta, by mu powiedzieć, że to dlatego, że jej nigdy nie słyszał. Nie słyszał, jak się śmiała. Jak się kiedyś tu wszyscy śmialiśmy. Jacy wszyscy byliśmy szczęśliwi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *