Grześ

W połowie sztuki Darek się potyka. Nie upada na scenie i dzięki improwizacji – w której jest nadzwyczaj dobry – udaje mu się wykorzystać to na swoją korzyść, ale przez resztę spektaklu dostrzegam w jego oczach, że jest rozczarowany tym co się stało.

– Nie sądziłem, że decyzje podjęte w wieku dwunastu lat odbiją się na całym moim życiu, a zwłaszcza takie – śmiał się. Zawsze się śmiał, szczególnie kiedy opowiadał o swoim dzieciństwie.

Był tamtego dnia w szpitalu na konsultacji w sprawie operacji. Przyszedł do mojego domu, gdzie przebywali prawie wszyscy nasi znajomi, żeby nie musieć być sam.

– Darek – zaczął Maciek niepewnie. – mogę cię zapytać?

Darek oczywiście się zgodził, bo nigdy nie miał problemu z osobistymi pytaniami. Z zadawaniem ich i odpowiadaniem na nie. Nie istniały dla niego zbyt osobiste pytania.

– Co się tak właściwie stało z twoimi nogami?

– Miałem kiedyś psa, bardzo fajnego psa swoją drogą, przez długi czas był moim najlepszym przyjacielem. Był ze mną jeszcze kiedy nie było mojego ojca, ale potem on postanowił się pojawić i stwierdzić, że ma świetne metody wychowawcze – znowu się śmiał. To nie był nerwowy śmiech, brzmiał jakby naprawdę go to bawiło. Jakby nam opowiadał najwspanialszy żart na świecie. – Ja wiem, że na froncie dzieją się straszne rzeczy – oznajmił poważniej. – i pewnie przeżywał albo i przeżywa to wciąż na nowo. Nie wątpię, że miał prawo nabawić się tam jakiś traum, ale ja nigdy nie chciałem być żołnierzem – stwierdził. – a tym bardziej zostawiać moją żonę w ciąży, żeby wyjechać na drugi koniec świata na dziesięć lat, zamieniając rodzinę na broń. A przez niego i jego zachowanie, jakie widziałem w dzieciństwie, czuję się jakbym współdzielił jego zespół stresu pourazowego – znów usłyszeliśmy śmiech, ale każde z nas dostrzegło też zaszklone oczy. – No więc, bawiłem się z moim psem na dworze, był piątek, to ważne w tej historii – zaznaczył z palcem w górze. – wróciłem ze szkoły i pierwsze co, wybiegłem na dwór. Tata kazał mi odrobić zadania domowe, ja powiedziałem mu, że zrobię to w weekend – przyśpieszył swoją opowieść, jakby nie mógł jej już dłużej trzymać w sobie, jakby tylko czekał, aż ktoś ją usłyszy i nie będzie musiał być z tym sam. – że przecież nie muszę tego robić już teraz, bo teraz chcę się bawić z moim psem. Po chwili wyszedł z domu z pistoletem – Nathan się spiął. Wszyscy się spięliśmy. – Nie wiem, może gdyby mnie ostrzegł, że jeśli nie zrobię zadania to zastrzeli mojego psa to… – westchnął. – chciałbym wierzyć, że dwunastoletni ja wziąłby to na poważnie i je odrobił, ale on nic nie powiedział, po prostu strzelił.

Już się nie śmiał. Nie płakał, wciąż mówił szybko, ale już się nie śmiał, jak zawsze, gdy mówił o swoim dzieciństwie.

– Tego samego dnia mama pocieszała mnie, mówiła, że jedenastoletni pies to stary pies, że prawdopodobnie i tak nie pożyłby już długo, ale ja byłem smutny i wściekły, że jakiś facet, który nagle pojawia się po tylu latach w naszym domu zabija mi przyjaciela – Nathan płakał. Wiem, że starał się tego nie robić, bo to nie był jego moment na płacz. To nie on powinienem płakać w tamtym momencie, ale Darek tego nie robił, a Nathan nie mógł się powstrzymać. Łzy ciekły mu po twarzy, ale nie wydawał żadnego dźwięku. – Wtedy zacząłem krzyczeć na ojca i okładać go pięściami najmocniej, jak umiałem. Nie poznaliście go, ale myślę, że wystarczy powiedzieć, że mnie bolało bardzie, gdy starałem się go uderzyć. Stał jak ściana, w ogóle go to nie ruszało. Ale wkurzył się i zaczął bić mnie – wzruszył ramionami. – No, połamał mi nogi, musiałem mieć je nastawiane operacyjne. Potem powinienem przejść rehabilitację, ale mój ojciec stwierdził, że doskonałą karą będzie mnie na nią nie posyłać – starałem się nie wybuchnąć, tak jak Nathan starał się nie płakać, ale wszyscy mieliśmy czerwone twarze. Natalia była na skraju krzyku. – Gdyby nie moja mama i potajemne wożenie mnie na rehabilitację pewnie chodziłbym o wiele gorzej, o ile w ogóle – znowu wybuchnął śmiechem.

– Tylko dziecko ma prawo osądzać czyny swoich rodziców – powiedział mi wcześniej Nathan.

– Naprawdę tak myślisz? – zapytałem, bo nie byłem pewien, czy to zdanie nie wyszło z jego ust przypadkiem, ale on zgodził się z nim stanowczo, jak nigdy.

Zastanawiałem się, czy faktycznie tak jest, a jeśli nie to czy powinno. Czy obiektywne spojrzenie kogoś z zewnątrz nie ma prawa być zestawiane ze zdaniem dziecka, którego uczucia do rodziców są wypełnione emocjami?

– No więc tak, wszystko przez to, że nie odrobiłem zadania domowego – zakończył głośno z uśmiechem.

Maciek też słabo się uśmiechnął, to jedyne co mógł mu dać w zamian za tę historię.

Leon powiedział, że mu przykro, ale Darek zbył to machnięciem ręki.

– Nie, spoko. Ale raczej nie poddam się tej operacji.

– Dlaczego? – zareagowało na raz tyle osób, na czele z Dagmarą, że Darkowi trudno było stwierdzić, w którą stronę odwrócić się, żeby odpowiedzieć.

– Ryzyko jest takie, że nie będę chodzić – mówiąc to, patrzył w oczy Dagmarze. – A ja lubię chodzić – uśmiechnął się szeroko. – krzywo, ale…

– Ryzyko jest zawsze, to nie znaczy, że musi się wydarzyć – zaprotestowała, zwracając się w stronę Leona.

– Nie wiem, Dagmara, to chirurg powinien określić jakie są szanse – odpowiedział.

– A co z mamą? – zapytał nagle Maciek. – Dlaczego z nią też urwałeś kontakt?

– Subtelna zmiana tematu – śmiał się Tomek.

– Och, mój ojciec był agresywny, powiedziałbym nawet, że sadystyczny, dlatego nie wiem, jakim cudem dostał się do wojska – znów się roześmiał. – ani czy był taki zanim wrócił do domu, ale jakkolwiek bym go nienawidził, naprawdę potrafię dostrzec przyczyny jego zachowania. Nigdy nie zrozumiem natomiast, dlaczego moja matka po prostu na to patrzyła i nie reagowała. Myślę, że jej nienawidzę nawet bardziej, wiesz?

Milczeliśmy, parę osób pokiwało głowami, a ja spojrzałem w stronę Nathana i widziałem, że nie rozumiał.

Do tematu operacji nie wróciliśmy do końca tamtego dnia, a Darek nigdy się na nią nie zdecydował. Dlatego teraz mimo, że jest stworzony, żeby stać na scenie i grać główne role, jego oczy są zgaszone.

– To tylko potknięcie – szepce Dagmara, siedząca obok mnie. Tak jakby chciała go wesprzeć telepatycznie.

– Da sobie radę – odpowiadam.

Na sali zaczyna robić się duszno i mimo że cieszy mnie widok Darka na scenie, zamykam oczy, a głowa zaczyna mi opadać.

– Masz wodę? – pyta Kuba.

– Mam, nie pije się podczas spektaklu.

– Nie umiera się podczas spektaklu – z trudnemu powstrzymuję się śmiech.

Ktoś za mną upomina mnie, że podczas spektaklu się także nie rozmawia.

W końcu poddaję się i najsubtelniej jak umiem wyciągam z plecaka butelkę wody. Piję tak łapczywie, jakbym myślał, że natychmiast złagodzi to wszystkie moje objawy. W końcu chowam ją, zapinając zamek. Dźwięk ten wydaje się o wiele głośniejszy niż zwykle.

Kuba przygląda mi się badawczo.

– Wyjdźmy na zewnątrz – zarządza i chwyta mnie silnie za ramię, pomagając mi wstać.

Dagmara szybko odnotowuje fakt, że wychodzimy i wraca do oglądania. Parę osób na naszej drodze kręci karcąco głowami.

Kładę się na ławce przed teatrem. Słońce świeci mi prosto w twarz, ale Kuba widząc, że zasłaniam sobie oczy rękami, stara się stanąć w taki sposób, aby zapewnić mi choć trochę cienia.

– Masz przy sobie tabletki? – pyta.

– Wziąłem rano.

– Powinieneś je brać, kiedy zaczyna boleć cię głowa, nie codziennie rano na zapas – karci mnie, ale bez cienia złości czy rozczarowania. Jego głos jest zimny i zadaniowy. – Miałeś mieć jakieś dodatkowe badania, nie?

– Tak, zapisałem się. Jeśli dożyję do tych wizyt to będzie dobrze – próbuję rozładować atmosferę, mimo że skronie chcą mi wybuchnąć. – Zaraz mi przejdzie – zapewniam. – nie chcę przegapić ostatniej sceny.

Spektakl mija jednak bez naszej obecności.

– Żaden problem, serio, rozumiem – stwierdza Darek, kiedy przepraszam go za swoją nieobecność. – Lepiej się już czujesz?

– Jasne.

Wszyscy widzą, że kłamię. Moje ręce są wręcz białe, mogę się tylko domyślać jak blada jest moja twarz.

– Chodźmy świętować – mówię mimo to i nikt nie protestuje.

– Zresztą i tak nie było zbyt idealnie – wzdycha. Dagmara, która obejmuje jego ramię chce zaprotestować, ale Darek ją uprzedza: – nogi odmówiły mi posłuszeństwa, kiedy wchodziłem i nie zaprzeczaj. Cokolwiek bym potem nie zrobił, trudno było odczarować fatalne pierwsze wrażenie.

– Ja nic nie zauważyłam – upiera się Dagmara, a jej ukochany całuje ją z wdzięcznością.

– Bo się przyzwyczailiście – oznajmia, uznając temat za zakończony.

– Następnym razem na pewno będę kibicować ci z widowni do samego końca, obiecuję – odzywam się, a Darek się rozpromienia.

– Tak – cieszy się i przyśpiesza, a my staramy się dorównać mu kroku.

Po szybkim spacerze docieramy do kawiarni, gdzie zamawiamy wszyscy zamawiamy to samo ciasto czekoladowe.

– A co u twojej mamy, Kuba? – pyta Dagmara, wbijając po raz kolejny widelczyk w ciasto.

To bezpieczne pytanie, bo nie jest bezpośrednio o niego.

– W porządku – oznajmia, ale widzi, że czekamy na coś więcej. – stale o was pyta – dodaje. – i o to czy nie jestem samotny, w takim dużym domu, czyli jak zwykle, te same aluzje na temat założenia rodziny – wzrusza ramionami i marszczy przy tym nieznacznie nos, jakby samo wspomnienie o tym było dla niego dość odpychające.

– Pewnie chciałaby mieć wnuki – zauważa Darek.

Twarz Dagmary traci na moment życie, gdy to słyszy.

– Znowu się nie udało – powiedziała mi szeptem w drodze do kawiarni, kiedy Darek i Kuba nas wyprzedzili. – dowiedzieliśmy się dzisiaj rano, myślę, że to przez to gorzej mu poszło. Bardzo się przejął.

– A jak ty się czujesz? – zapytałem, na co z policzka pociekła jej jedna łza. Objąłem ją w pasie.

– Jest mi przykro – powiedziała i były to jedyne słowa, które była w stanie z siebie wydusić.

Po słowach Darka zapadła cisza, którą postanawiam przerwać.

– Albo – zwracam na siebie ich uwagę. – nie może się pogodzić z tym, że traktujesz ludzi wokół siebie jako słabość. Czasem myślę, że to cud, że się z nami w ogóle zadajesz.

– Przyjaźń jest w porządku – oznajmia zimno, prostując się. – po prostu nie lubię dzielić się moim łóżkiem.

– Och, czyżby? – pytam i patrzymy sobie głęboko w oczy.

Słyszę cichy śmiech Darka i dostrzegam, jak Dagmara szturcha go ramieniem.

Kuba odkłada swój widelczyk na prawie pusty już talerzyk z ozdobnymi wzorami i splata ze sobą palce obu dłoni.

– Grześ – odzywa się. – wiem, że trudno ci to zrozumieć, ale nie każdy chce poświęcić całe swoje życie komuś innemu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *