Tamtej nocy poruszał się niepewnie. Krążył dokoła i mało się odzywał, a kiedy w końcu to zrobił wyznał, że jest chory.
– Jestem chory – powiedział, odwracając się gwałtownie w moją stronę. Oparł się o drzewo i czekał na moją reakcję.
Wyjawił mi to nagle i nie potrafiłem się z tym pogodzić. Do tego stopnia, że w pierwszej chwili uśmiechnąłem się i wziąłem jeszcze łyka wody, która potem stanęła mi w gardle i może stoi tam do dzisiaj. Może już nigdy się jej nie pozbędę. Kiedy przełykam ślinę łzy napływają mi do oczu, może już zawsze tak będzie.
– Powinieneś powiedzieć, że to nic poważnego – odparłem po chwili. Chciałem się uśmiechnąć, ale skóra mojej twarzy została pokonana przez grawitację i serce, które nagle opadło.
– To jest coś poważnego – odparł bez mrugnięcia okiem. Nie był na mnie zły, że to powiedziałem. Może podobała mu się ta reakcja. A może jakakolwiek była mu obojętna. Może chciał tylko to powiedzieć.
Staliśmy tak długo, że zdążyłem wypić całą półtoralitrową butelkę wody, którą miałem ze sobą. To było jedyne, co robiłem – wpatrywałem się w niego z lekko otwartymi ustami i co jakiś czas brałem łyka wody, aż w końcu minęło tyle czasu, że wypiłem półtorej litra.
Julian czasem rozglądał się dookoła, jakby chciał uciec przede mną wzrokiem, by potem wpatrywać się we mnie bez ruchu.
Nie myślałem o niczym, a może było w mojej głowie tak wiele myśli, że nie byłem w stanie wyróżnić żadnej z nich, może wszystkie jedynie mi przez nią przelatywały. Nie pamiętam, o czym myślałem, ale pamiętam coraz mniejszy ciężar butelki trzymanej w ręku i chłopaka, który stał przede mną, oparty o drzewo.
– Okay – wykrztusiłem z siebie w końcu. – czy można… coś z tym zrobić? No wiesz, jakoś pomóc? – żadna woda mi nie pomogła, w moich ustach było sucho i słowa nie potrafiły przez nie płynąć.
– Nie – pokręcił głową. Poczułem złość, że mi o tym powiedział dopiero w tamtym momencie, że mógł to zrobić wcześniej. Starałem się myśleć racjonalnie, wiedziałem, że nie byłem lekarzem, że w niczym, bym nie pomógł. Może nic by to nie dało, gdyby powiedział mi o tym wcześniej, ale byłem wściekły, że tego nie zrobił. Mogłem być z nim dłużej z tą wiedzą. – Chciałem tylko, żebyś wiedział – dodał po chwili. – że jeśli kiedyś nie przyjdę to nie dlatego, że nie chciałem się z tobą spotkać – poinformował mnie. – bo póki mogę to chciałbym się z tobą spotykać.
– Możesz kiedyś nie przyjść? – zapytałem. Nie wiem, dlaczego akurat to wydało mi się w tym wszystkim najważniejsze, jakbym wcześniej nie dopuszczał do siebie w ogóle myśli, że jego choroba mogłaby spowodować, że pewnego razu mogę go nie zobaczyć. Że przyjdę do lasu, a jego tam nie będzie.
– No, kiedyś mogę nie – po tych słowach odchrząknął, jakby z nim coś chciało wyjść jeszcze.
– Gdzie wtedy będziesz?
– Dlaczego pytasz?
– Bo wtedy ja przyjdę do ciebie.
Chłopak uśmiechnął się do mnie szeroko, a potem któryś z nas zaproponował, żebyśmy się spotkali poza tym lasem. Poza ścieżkami i opuszczoną w nocy ulicą. Żebyśmy spotkali się w ciągu dnia. I nie pamiętam który z nas to zrobił, ale chciałbym wierzyć, że to był mój pomysł, bo jeśli tak to stanowił najlepszy, na jaki w życiu wpadłem, a jednocześnie żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej. Ale gdzieś w głębi duszy wydaje mi się, że wiem, że to on to powiedział, że dodał, że wreszcie będziemy mogli się dobrze widzieć. I jestem szczęśliwy, że to wtedy zrobił, ale bardzo chciałbym, żeby to był wtedy mój pomysł, żebym to ja mu dał do zrozumienia, że chcę na niego patrzeć.
Że mi się wydaje piękniejszy, niż wschód słońca.
Tamtej nocy po raz pierwszy się o niego bałem. Drżałem nad każdą rzeczą, którą robił. Kiedy wskakiwał do jeziora na linie, jak zwykle, serce stawało mi ze strachu. I może gdyby za którymś razem nie przeżyłby tego skoku, nie zaczęłoby bić ponownie. Może też bym nie przeżył.
– Boisz się? – zapytał nagle.
– Tak – odpowiedziałem.
Chłopak pokiwał głową w milczeniu. Nie wiedziałem na jego twarzy rozczarowania moim zachowaniem, może spodziewał się tego, że zacznę się bać. Nie widziałem złości, że to robię, ani smutku, jakby czuł, że coś zepsuł swoim wyznaniem. Nie widziałem na jego twarzy żadnej z tych emocji, tylko zrozumienie. Przytulił mnie mocno, a ja odwzajemniłem uścisk.
Spodziewał się, że zacznę się bać. Może sam też się bał.
– Będzie dobrze – powiedział mi do ucha.
– Ty się nie boisz? – zapytałem, a on się ode mnie odsunął.
– Człowiek jest się w stanie przyzwyczaić do wszystkiego – wzruszył ramionami. – nawet do tego, że może młodo umrzeć.
Tamtej nocy było między nami sporo pierwszych razy i to też było, bo po raz pierwszy wspomniał o swojej śmierci. Kiedy mi powiedział, że może nie przyjść do lasu, odruchowo odparłem, że ja przyjdę do niego, gdziekolwiek będzie, nie dotarło do mnie, że mogłoby go nie być w ogóle.
– Pomyślałeś o tym wcześniej, prawda? – zapytał, ale zobaczył niezrozumienie na mojej twarzy. – Że mogę umrzeć – doprecyzował. – to dlatego się bałeś.
Jego słowa miały sens, były logiczne, ale nie byłem w stanie stwierdzić, czy były zgodne z prawdą, bo nie wiem, czy dlatego się bałem. Myślałem o tym, że nie przeżyłby skoku na linie do jeziora, ale to dlatego, ze mógł być zbyt słaby, by utrzymać linę, lub stracić przytomność w trakcie skoku, albo nie być w stanie utrzymać się na powierzchni wody, ale nie przeszło mi przez myśl, że mógłby umrzeć tak po prostu, nie skacząc do wody z wysokości.
– Co to za choroba? – zapytałem, bo uświadomiłem sobie, że nie wiedziałem nawet na co uważać, czy faktycznie był zbyt słaby, by utrzymać linę, czy faktycznie mógł stracić przytomność. Może powinienem uważać, na coś innego.
– Serce – wypowiadając to słowo, złapał się ręką w jego miejscu na klatce piersiowej.
Chciałem powiedzieć, że jest mi przykro, ale przypomniałem sobie w tamtej chwili, jak ludzie składali mi kondolencję z powodu rodziców i zastanawiałem się, czy chciałby, żeby mi było przykro z tego powodu.
– Nie umrę w tym lesie, spokojnie – powiedział nagle.
– Więc gdzie umrzesz? – zapytałem.
– W szpitalu – wzruszył ramionami, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.