To, że ludzie są inni w środku i na zewnątrz, wszyscy traktowali jako niezaprzeczalny fakt. Nie można było nigdy oceniać nieznajomych, bo się mogli nam wydawać inni, niż byli w rzeczywistości.
Nie rozumiałem tego, aż mi Grześ nie powiedział kiedyś, że byłem smutny, a ja nic nie czułem. Kiedy mi łzy spływały po twarzy, to się mu wydawałem bardziej szczęśliwy.
– Każdy się z czymś zmaga – powtarzał – dlatego powinniśmy być wszyscy nawzajem dla siebie wyrozumiali, bo choćbyśmy nie wiem jak się starali, nie jesteśmy w stanie czytać ludziom w myślach.
Za każdą ceglaną ścianą działo się coś złego. Każdy je wykruszał od środka.
Fakt, że ludzie są inni w środku i na zewnątrz, miałem wyryty w umyśle, ale dostrzec go mogłem tylko w nim. Udowodnić wyłącznie na jego przykładzie. Nigdy się nie maskował, a przynajmniej nie wydaje mi się, by kiedykolwiek próbował. Tylko jego widziałem z dwóch stron.
Siedzimy we czworo na tarasie przed domem mimo chłodu, bo nikomu to nie przeszkadza. Tomek otwiera karton soku pomarańczowego i nalewa do trzech szklanek, aż po ich czubek. Ostatnią napełnia wodą.
Piotrek rysuje z Tymonem na kartkach bloku. Mają inną fakturę niż zwykłe, widzę to, ale nie potrafię zrozumieć dlaczego. Tuż obok rozłożone są pędzle i farby, by móc potem nanieść kolory na szkice. Obaj wybrali kwiaty, starszy z nich postawił na słoneczniki, młodszy – na niezapominajki.
– Chcesz też malować z nami? – pyta mnie Tymon, a ja kręcę głową w odpowiedzi. Bo wolę patrzeć, jak oni to robią. Jak Piotrek delikatnie tworzy kolejne cienkie linie jedna przy drugiej, ledwo ściskając ołówek między swoimi palcami. Jak Tymon macza pędzel w wodzie i porusza nim na kartce, by za moment spojrzeć na niebieskie i różowe rośliny na swoim rysunku.
Tomek podaje nam napoje. Upijam łyk wody. Jej smak jest bardziej metaliczny niż zazwyczaj, ale nie komentuję tego. Muszę zostać z tym sam i wypić do końca. Zawsze należy dopijać do końca. Choćby była w niej rtęć.
Przynosi też suche ciastka, które wyciąga z opakowania i stawia obok farb. Siada naprzeciwko mnie. Bierze jedno ciastko do ust i popija sokiem. Po przełknięciu pyta, co słychać.
– Co u ciebie słychać?
Szuranie ołówków na kartkach i pękanie metalu. Gdzieś w oddali samotnego śpiewającego ptaka i uruchomioną kosiarkę.
– W porządku – odpowiadam. – A co u ciebie?
Uśmiecha się do mnie i wiem, że ma zamiar to ciągnąć. Widzę to już po jego uśmiechu. Że będzie dociekać. Póki co jednak decyduje się wziąć pod uwagę moje pytanie. Jak gdyby było w ogóle ważne w rozmowie. Dlaczego miałoby? To pytanie takie się tylko zadaje, bo trzeba. I odpowiada się, bo też.
– Ostatnio trwa okres, w którym nie kładziemy się spać, dopóki Tymon się porządnie nie wybiega – oznajmia, bo o czym innym mówią rodzice, jeśli nie o dzieciach? Chyba o pracy tylko. – Nie? – zwraca się do niego, a Tymon się śmieje. – Ma mnóstwo energii – dodaje. – Przed spaniem szczególnie.
Już samo, że o tym słyszę, sprawia, że ja swoją tracę zupełnie. Nie pamiętam, jak to było skakać do kosza.
– Wiesz, że mógłbyś po prostu obejść tę ławkę? – śmiał się Piotrek.
– Ale co w tym fajnego? – zapytałem i przeskoczyłem kolejną. Tomek zrobił to zaraz za mną.
Ćwiczenia to dobry nawyk i Tymon się go uczy od ojca. Czasem Tomek podnosi i napina swoje ramiona, a syn jego doskakuje do nich i podciąga się, jakby były drążkiem na siłowni. Może będzie wysportowany jak Tomek, kiedy podrośnie. A może straci zapał z wiekiem i trudno mu będzie wstać z łóżka, a kłaść będzie się do niego z przyjemnością o każdej porze dnia. Może będzie musiało się stać coś wyjątkowego, by znów zaczął się ruszać.
Ćwiczenia to dobry nawyk. A Tomek zaczął praktykować ten i wiele innych w jednym momencie swojego życia – kiedy postanowił odciąć się od używek.
Teraz pracuje w urzędzie, ma żonę i syna, a ja nie wiem, kiedy to się stało.
– Tymon, chyba powinniśmy to posprzątać, zanim zajmiesz się czymś innym, co? – Słyszę, jak pyta syna i zaczynają zbierać pędzle do czarnego futerału.
Graliśmy w koszykówkę na betonowym boisku tuż za blokiem, w którym mieszkał. I w którym mieszkali Piotrek i Dagmara. Obdzieraliśmy sobie kolana ze skóry, kiedy upadaliśmy w biegu, a Grześ polewał nam je wodą utlenioną.
– Moglibyście bardziej uważać – mówił.
I powtarzał, że nie będzie nas wiecznie niańczyć, ale brał nas zawsze do siebie i pilnował po tym, jak piliśmy razem z ojcem Tomka alkohol i jak zdarzało się, że zamiast niego na stole lądowały papierosy.
– Mogę włączyć sobie bajki w telewizorze? – prosi Tymon.
– Tak, jasne, ale nie na długo, okej?
– Tak – odpowiada i pędzi w stronę domu.
Tomek odprowadza go wzrokiem. Może zastanawia się, kiedy tak dorósł, a ja myślę o tym samym, patrząc na niego.
Przestał już nawet nosić krótko obcięte spodnie. Stać go na takie. Jakoby nożyczki zbędne były, kiedy ma się portfel pełen pieniędzy.
To trudne. Pozbyć się etykiety, o którą wzbogaca się jako dziecko i którą podlewają dorośli wokół za nastoletniego życia. Łatwiej jest zmienić swój cel.
Tomek był chuliganem i miał skończyć jak ojciec.
– Jeśli nie będziesz się dobrze uczyć, to skończysz jak twój tata, chcesz tego? – zwróciła się w jego stronę nauczycielka. A on, mimo że bardzo kochał swojego ojca, nie chciał tak skończyć. Wiedział, że nie powinien.
Nie mieli żadnych złudzeń czy wątpliwości, że się stoczy jak on. Jak gdyby to było takie łatwe – pójść w czyjeś ślady.
Potwierdzali sobie postawioną przez siebie tezę każdym kolejnym jego zachowaniem. Jak Grzesia zachowanie zawsze usprawiedliwiali, bo to taki dobry chłopak. A na moje wzdychali tylko i nic nie mówili przy tym. Jakby się pogodzili, że jestem, jaki jestem. Już się nic ze mną nie dało zrobić. Można było tylko patrzeć.
– On już tak ma – mówili. Nie byłem wart choćby ruchu głowy, wydech tylko.
Podczas rzutów do kosza, wybiliśmy okno sąsiadce z wyższego piętra. Nikt nie zapytał nawet, który z nas się bardziej do tego przyczynił, ale to potwierdzało nas obu – Tomek sprawia problemy, a ja jestem tylko i wystarczy.
Spisali nas na straty.
Błędne koło. Tak to działało, że on wciąż słuchał, że był taki i taki się stawał. Jego nazwisko pisano sprayem na murach opuszczonych budynków niedaleko jego miejsca zamieszkania, bo imponował osobom, które chciały być tak nieustraszone w łamaniu prawa jak on. Tylko dlatego, że się włamał do samochodu, którego nawet nie ukradł. I dlatego, że uciekł policji z paroma gramami narkotyków w plecaku, które nie były jego.
Fakt, że ludzie są inni w środku i na zewnątrz widziałem, tylko w nim. Bo Tomek zawsze był przede wszystkim niesamowicie oddanym przyjacielem. I zamiast pakować się w konflikty, zdecydowanie wolał im zapobiegać. Ale tego nikt nie widział. Że się nigdy nie pobił z nikim nawet. Że to tylko nastoletnia fantazja, by sprawdzić, czy kluczem wyłamie się klamkę. Że uzależniony rodzic to zły przykład dla dziecka. Że by się sam na murze nie podpisał.
Jakby celowo odwracali wzrok, kiedy się okazywało, że się stara żyć dobrze.
Grześ emocjonuje się tym bardziej, jeśli w sprawę zamieszany jest ktoś dla niego ważny. Wystarczyło więc, że pokłóciłem się z kimś w szkole; do klasy z nami chodził chłopak, z którym kłótnie w pewnym momencie stały się dla mnie codziennością. Sami nie wiedzieliśmy już potem dlaczego, ale tak już zostało, że się spieraliśmy o najmniejsze głupoty. Może to ja zacząłem, może on, nikt już tego nie wiedział. Było jak między mną a mamą. Tylko że ona nigdy nie była zła na mnie za to, że ignorowałem wzrok przyjaciela.
Grześ emocjonuje się tym bardziej, jeśli w sprawę zamieszany jest ktoś dla niego ważny. Wystarczyło więc, że pokłóciłem się z kimś w szkole i osoba ta powiedziała mi parę słów za dużo. Jedynym człowiekiem, który mógł go powstrzymać od bójek, był Tomek i właśnie to robił.
Powstrzymywał go.
Gdyby Maćka zamknięto bez wody za metalowymi drzwiami, to jego brat byłby w stanie staranować je ciałem swoim. Choćby miał tylko niejasne podejrzenie, że tam jest.
Nie wiem, jak to się stało. Tomek jest mężem i ojcem i nie pamiętam, kiedy ostatni raz spojrzał na alkohol. Może odciął się od tamtych lat tymi samymi nożyczkami, którymi obcinał spodnie, i zostawił je za sobą. Może to tylko ja nie miałem nigdy tak ostrego noża.
Kto by powiedział, że będzie dziś pracować w urzędzie, skoro nikt w niego nie wierzył? Może Grześ tylko, bo on zawsze wierzył w ludzi. Prawie jak gdyby był naiwny, a przecież nigdy bym tak nie stwierdził. Natalia zrobiłaby to bez zająknięcia.
– Zakochałem się – oznajmił nam. – Próbowałem się z nią umówić, ale chyba jest w stosunku do mnie sceptycznie nastawiona.
– Dlaczego? – zapytałem. A on odpowiedział wymijająco, choć wszyscy zorientowaliśmy się, o co chodzi.
– Nathan, chyba musimy sobie odpuścić – powiedział i wiedziałem, że chodzi mu o picie.
– To jest najlepszy pomysł, na jaki wpadłeś w swoim życiu – stwierdził Grześ.
– Już jeden się próbował zmienić dla dziewczyny – mruknąłem, zerkając kątem oka na Piotrka, ten zaś machnął ręką, nie chcąc, żebyśmy do tego wracali.
– Nie zmieniam się dla niej, tylko dla siebie – wyrecytował stanowczo Tomek. – Nawet jeśli i tak nie będzie chciała ze mną chodzić, to przynajmniej nie będę już wiódł takiego życia. Nie skończę jak ojciec. – Dagmara położyła mu rękę na ramieniu.
– Jak ma na imię? – zapytał Grześ.
– Natalia.
I miał szczęście, nie musieliśmy się bać o niego, jak baliśmy się o Piotrka.
Kiedy był w związku, Piotrek w pewnym momencie przestał się z nami spotykać. Grześ ćwiczył z nim pewność siebie, lecz przy niej ten znów ją tracił. I każda próba wytłumaczenia mu sytuacji kończyła się jednakowo.
– Nie możemy mu mówić wprost, że ta relacja jest niezdrowa. Jest inteligentny, na pewno sam do tego dojdzie, prędzej czy później.
Doszło później.
– Jak praca? – Słyszę jego głos nad uchem.
– Praca – mówię i przerywam. Oczywiście, że praca. Bo o czym innym rozmawiają dorośli ludzie? Zapytałby o dzieci, gdybym miał. – W porządku.