Nie jest mi beznadziejnie, a mimo to nie potrafię wyjść spod kołdry. Może mnie przygniotła swoim ciężarem. Ciężko jest mi obrócić się pod nią na drugi bok, bo czuję, że mnie pozbawia tchu. Ale nie panikuję, bo wiem, że to tylko myśli. Fikcja wytworzona przez nie na potrzeby paniki. Nic innego.
Wstałem dziś wcześnie, jeszcze zanim zostałem sam w łóżku i w mieszkaniu. Wziąłem prysznic zaraz po Leonie i przebrałem się w świeże ubrania. Te, w których się obudziłem, miałem na sobie już zbyt długo, jednak nie znalazłem w sobie do tej pory siły, by je zmienić.
Udało mi się wstawić pranie nawet, co odwlekałem przez ostatnie dni. To nie jest pracochłonna czynność, ale jest czynnością. Jakąkolwiek.
To był spokojny poranek. Szykowaliśmy się do rozpoczęcia dnia równocześnie ze słońcem. Zjadłem z Leonem śniadanie, zanim jeszcze wyszedł do pracy. Na stole między nami stały dwa niebieskie kubki z parującą herbatą ziołową. Mamy w szafkach wyłącznie taką. Każdy z naszych przyjaciół ma w domu herbatę ziołową, od kiedy Grześ zaczął je pić, jakoby były lekiem na ból głowy.
Smak herbaty jest mi obojętny jak nic prawie.
Prócz kubków na stole znajdował się też talerz z kanapkami. Zrobiliśmy je wspólnie: staliśmy przy blacie, ja smarowałem kromki masłem, on – kroił warzywa, które potem ze sobą komponowaliśmy.
Trzymanie noży jednocześnie przez dwie osoby ocierające się o siebie raz po raz ramionami – czym jest?
W trakcie jedzenia rozmawialiśmy ściszonym tonem, choć już nikt nie spał w tym domu. Zaczęliśmy mówić głośniej, gdy pierwszy ptak zagwizdał za oknem.
Gorący napój ogrzewał dłonie moje, a Leon serce. Siedział naprzeciwko mnie i uśmiechał się – był to piękny widok, który chciałem sobie zatrzymać. Który pozostanie ze mną do końca, jeśli się postaram tylko.
– Chciałbym tak już zawsze – powiedziałem.
– Okej – przytaknął z uśmiechem. I udawaliśmy przez moment, że to możliwe. I że właśnie podjęliśmy decyzję, która ma prawo się spełnić.
Obietnica wspólnego życia nie jest dana na zawsze. Ale czy nie wolałbym, by tak właśnie było? Kiedy otworzyłem oczy, ciało moje znajdowało się kilkanaście centymetrów od niego, a potem ocieraliśmy się ramionami w kuchni i odprowadziłem go do drzwi. Gdy mnie pocałował na pożegnanie i zostawił w domu, dotarło do mnie, że znów to zrobiłem. Zdecydowałem się spędzić z nim życie. Może to najważniejsze nawet. To, które się dzieje właśnie.
Każda sekunda przy jego boku to decyzja, którą podejmuję. Z jakiegoś powodu jest prostsza niż wybranie pomarańczy w sklepie.
Zmywanie naczyń we dwoje jest o wiele szybsze. Zwłaszcza jeśli naczyń tych jest niewiele. I kiedy jedna osoba nie ma problemu z zebraniem się do pracy. Wstawanie z nim od stołu nie wymagało ode mnie siły. Jak gdybym był niesiony za jego ciałem na skrzydłach.
Schował talerz do szafki i zamknął jej drzwiczki. Pozbawił mnie dowodu, że zjadłem śniadanie, ale to nie było ważne, bo obaj o tym wiedzieliśmy. Kanapka nie była duża i pełna składników, ale była.
Kiedy wyszedł z domu, zmieniłem pościel. Zrobiłem to, żyjąc jeszcze myślą naszego wspólnego poranka, żeby mi to dało siłę. Jak wtedy, gdy wstałem z pustym kubkiem w ręce i poszedłem w kierunku zlewu. Stanąłem nad łóżkiem i sięgnąłem po róg kołdry. Kusiło mnie, by wejść pod nią z powrotem, przykryć twarz i zniknąć. Nie musieć czekać na jego powrót z pracy. Bo zrobiłem już wiele tego dnia i może stanowiłoby to nagrodę, ale się powstrzymałem.
Pozbyłem się pościeli i przepoconego prześcieradła, w którym wiłem się przez ostatnie dni. Wyrzuciłem wszystkie brudne rzeczy poza barierkę, by je potem zanieść do pralki. Może nastawię dzisiaj dwa prania.
Nie zszedłbym z nimi po schodach. I bez nich ledwo mi się to udaje. Ale to nic.
Zwykle robimy to razem – zakładamy nową pościel. Bo Leon bardzo tego nie lubi, a ja sam nie daję sobie z tym rady, więc wspieramy się, robiąc to razem. Myślałem jednak o tym, jak zareaguje, gdy wieczorem uświadomi sobie, co zrobiłem, i chciałem nie wyobrażać sobie tego wyłącznie.
Założenie nowego prześcieradła na duże łóżko było bardzo trudne, ale nie poddałem się. Przy którejś próbie z kolei miałem ochotę rozpłakać się jedynie, gdy mi róg zsuwał się z materaca, ale tego nie zrobiłem. Stawałem co jakiś czas i zbierałem się w sobie na nowo, aż w końcu mi się udało.
Usiadłem na skraju ramy ze zmęczenia. Oddychałem szybko i głęboko, a delikatny zapach płynu do płukania unosił się w powietrzu i dostawał do płuc moich.
Wróciłem do łóżka w świeżych ubraniach i zawinąłem się w kołdrę. Umyłem wcześniej włosy. Poduszka pode mną jest już mokra.
Położyłem się i już nie potrafię wstać, choć nie jest mi beznadziejnie.
Mam na sobie luźne ubrania, których prawie nie czuję na ciele swoim, ale nie przeszkadza mi to. Mam świadomość, że istnieją na nim, i to mi wystarczy. Ufam sobie i swojej wiedzy.
Pamiętam, jak wyszedłem spod prysznica i naciągnąłem jedynie spodnie na nogi, i założyłem koszulkę. Nic innego.
Jest mi wygodnie. To nie leżenie w łóżku bez chęci do wstania, a z chęcią do bycia w nim dalej.
Odwracam się na bok i nikt mnie nie łapie za ramię. Prawie się rozluźniam. Rozluźnienie mięśni jest na tyle przyjemne, że mnie wzrusza.
To niezrozumiałe, by płakać ze szczęścia, ale co innego można z niego robić? Jak trzeba być rozemocjonowanym, by płakać ze spokojem w duszy? Ale co innego można z nim robić?
Czy winno się szczęście przeżywać w samotności? A skoro je każdy rozumie inaczej, to czy dwie osoby przy sobie być mogą szczęśliwe? Czy tylko ja się tak czułem, gdy go odprowadzałem do drzwi?
Istnieję w galaktyce i otacza mnie ciemna materia. Może beztroskę należy przeżywać tylko wśród gwiazd innych, a ja wylądowałem zbyt daleko. Może gdybym był bliżej któregoś z nich – wiedziałbym, co robić.
Nie jest mi przykro, gdy sięgam jedną ręką po telefon, po czym wyjmuję go spod poduszki. Z pamięci wpisuję na klawiaturze numer przyjaciela. Umysł mój próbuje mnie okłamać, dać do zrozumienia, że nie mam żadnej gwarancji tego, że Grześ ode mnie odbierze, ale ja wiem, że jest dokładnie na odwrót. Niczego w życiu swoim nie mogę być bardziej pewien.
Ledwo minął sygnał i słyszę drukarkę.
Pytam go, co robi, a on odpowiada, że wypełnia dokumenty, dodając, że to nic ważnego.
– Nic ważnego. – Jak gdyby naprawdę nic. – A ty?
Uśmiecham się pod nosem. Może też powinienem wypełniać dokumenty. Wyrzucałbym to sobie zapewne, gdyby nie było mi tak błogo bez tej myśli.
– Leżę w łóżku i nic się nie dzieje. – Może lepiej, gdybym mu tego nie mówił, ale nie mogę się powstrzymać. – Nic kompletnie – dodaję. – I nie wiem, co z tym zrobić – przyznaję.
Szeleści kartkami.
– A co chciałbyś z tym zrobić? – pyta.
Nie zastanawiam się nawet nad odpowiedzią. Jak mogłaby istnieć w ogóle?
– Właśnie o to chodzi, Grześ – mówię. – Jest mi dobrze, nie chciałbym nic z tym robić.
– Więc nie rób. – Słyszę wręcz jego uśmiech na twarzy. Nie znalazł się tam dlatego, że zadaję głupie pytania i żądam niemożliwych odpowiedzi – cieszy go to, co wydostaje się z moich ust.
Patrzę na sufit. Nie wisi nic na nim.
– Jestem spokojny – odzywam się.
– To dobrze.
Nie czuję strachu za plecami ani ostrza na nich.
– Co się robi, kiedy się człowiek cieszy, że istnieje? Czy się tylko cieszy po prostu?
To niepojęte.
– Różnie bywa – mówi. – Ale uważam, że bycie zadowolonym tak po prostu też jest jak najbardziej w porządku.
Wpatruję się w sufit ze szczęściem. To dziwne. Prawie jakbym niczego nie pamiętał.
Może to są właśnie chwile radości. Gdy człowiek zapomina, że istniał kiedykolwiek wcześniej. Kiedy cała moja historia wciąż miejsce swoje ma w sercu – gdzieś na jego granicach – tylko w milczeniu i bezruchu.
Jakoby nerwem była, który się poruszy gwałtownie, czasem wysyłając impuls do umysłu. Przez ułamek chwili szarpnie za kawałek serca, przypominając o swoim istnieniu. I czasem przygniata ciężarem, ale nie daje słów żadnych ani łez, które mogłyby w końcu sprawić, że się wydostanie ona na zewnątrz. Słów, dzięki którym można by się jej pozbyć.
Jest jej tam dobrze – siedzi ukryta i czasem tylko wyrwie kawałek serca, przypominając o swoim istnieniu. Co, gdy nie będzie miała już czego rwać?
Może to właśnie jest radość – te chwile milczenia, kiedy nie daje o sobie znaku. Wiem, że czuwa. Może czeka na moment, w którym zacznę się uśmiechać, mając zmarszczki wokół oczu, i wtedy odżyje, a ja spadnę natychmiast.
Co się robi ze szczęściem?
– Jesteś tam? – Słyszę.
Nie wzdrygam się nawet, jakbym pamiętał, że rozmawiam z przyjacielem przez telefon, choć już zapomniałem. I nie wypominam sobie tego nawet. Bo może tym właśnie jest szczęście – zapomnieniem.
– Jestem – mówię i dociera do mnie, że faktycznie jestem. – Jestem – powtarzam głośniej.
Wzrusza mnie mój miarowy oddech i lekkość, z jaką unoszę telefon. Klatka piersiowa unosi się i opada się tak powoli, że mogłaby się zatrzymać za moment, a ja nic bym nie zauważył.
Jak patrzeć, kiedy się nie porusza?
Łza wycieka mi z oka, jak gdyby to ono wypłynęło. Uśmiecham się znów pod nosem i nie ścieram jej. Ciekawe, czy już spłynie po zwężonej skórze przy skroni.
– Znasz powód swojego dzisiejszego szczęścia? – pyta Grześ.
– Wzruszyłbym ramionami – mówię – ale tego nie widzisz.
Zaczynamy się śmiać, bo to tak, jakby po tylu latach dotarło do mnie w końcu, że nie widzi. Udawać możemy, że już to pojmę na zawsze.
– Grześ, ja naprawdę nie mam pojęcia, co się robi ze szczęściem – śmieję się.
– A co byś chciał z nim zrobić? – ponawia pytanie i słyszę w jego głosie, że cieszy go to, co mówię. A mnie jego reakcja.
Co chciałbym z nim zrobić? Kiedy jestem wśród ludzi, nie zastanawiam się nawet, bo ich głos zagłusza umysł. Ale samotność. To w niej dociera do mnie dopiero, że nie wiem, co robić.
– Wzruszam ramionami – odpowiadam i płaczę.
Spokój mnie obezwładnia. Nie martwią mnie żadne pytania.
Spoglądam na sufit.
Martwi się nie przejmują.