Mieszkanie się kurczy. Przez moment wydawało mi się, że dzieje się to wyłącznie w moim umyśle, ale teraz widzę to już wyraźnie mimo łez, które tworzą mi mgłę przed oczami. Może nie chcą, bym na to patrzył. Ściany zwężają się i mnie zmiażdżą niedługo. To nic takiego. Z niektórymi sytuacjami w życiu należy się godzić. Nic innego nie można.
Jestem sparaliżowany i nie ma przy mnie nikogo, kto mógłby mi jakkolwiek pomóc, więc ledwo istnieję. Tak jak czuję moje ciało. Ledwo.
Nawet wzrok nie chce ze mną współpracować – kiedy staram się ulokować go w konkretnym punkcie, gałki oczne biegną na wszystkie strony. Gdy chcę spojrzeć w inną stronę – stoją w miejscu. Jak na złość stają się kamieniem.
To pewne, że jestem sparaliżowany, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Nie przychodzi mi do głowy żadne inne rozwiązanie, bo go nie ma. Jak ciała mojego. Może mi z niego spuszczono krew całą, że go nie czuję. A może już go nie ma po prostu. Może nie istnieję.
To, że nie potrafię się ruszyć, nie ma żadnego znaczenia, najmniejszego nawet. Gdzie miałbym uciec przed ścieśniającymi się ścianami?
Nie widzę drzwi. Wiem, że kiedyś tu były i że czekałem, aż się otworzą. Może też na to, aż wejdzie ktoś przez nie, by się móc przekonać, kim jest, ale już ich nie ma. Może mi je zamurowano przed oczami, a ja nie zauważyłem. Nieważne. Po prostu nie ma tu drzwi, którymi dałoby się przejść.
Ciało moje leży bezwładnie i czeka. Może mnie sufit zmiażdży, zaś mieszkanie to będzie moim grobem.
– Kiedy umrzesz, to chciałbyś być pochowany?
– Dlaczego o to pytasz, Grześ?
– Nie wiem, po prostu ostatnio zastanawiam się nad tym, co się dzieje z nami po śmierci i w ogóle – odparł.
Siedzieliśmy na schodach prowadzących do wejścia do jego domu. Pytał i rzucał kamieniami w przestrzeń.
– Ludzie wierzą w różne rzeczy.
– Nie, Nathan, nie o to mi chodzi, ja też wierzę w różne rzeczy, ale chciałbym wiedzieć. Tak na sto procent – dodał. Zastanawiałem się, dlaczego mnie o to pyta, skoro chce mieć pewność, której nie byłem w stanie mu zapewnić. – Nie chcę wierzyć w to, że moja mama gdzieś jest, chciałbym to wiedzieć – mówił. – No więc?
– Nie chcę być pochowany.
– A zastanawiałeś się, co się z nami dzieje po śmierci?
– Nie istniejemy – odparłem bezrefleksyjnie.
– Tak po prostu? – dopytał. – Chyba nie można tak po prostu nie istnieć.
– Dlaczego?
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Myślisz, że to możliwe?
– Nie wiem.
– To co byś chciał, żeby się stało z twoim ciałem, kiedy umrzesz?
– Jest mi to obojętne, Grześ, nie będę istniał.
– Twoje ciało będzie istnieć.
– Co za różnica?
Czuję, że dookoła jest coraz mniej miejsca dla mnie i tlenu. Zamyka się mnie w ciasnym kartonowym pudełku bez dziurek, którymi mogłoby się dostać powietrze. Może to dobrze – nie potrzebuję go, bo ten obecny w żyłach boli najbardziej, a ja jestem już tylko ich pulsowaniem.
Ktoś niesie karton, chcąc się pozbyć zawartości, ale nie można się pozbyć czegoś, co nie istnieje.
Może jestem kartką jedynie, którą ktoś rzucił w kąt, i spłonę niedługo, stając się prochem, z którego powstałem. Może cień mój zostanie odbity na panelach i je zerwać trzeba będzie, by nie straszył.
– Przestraszyłeś się? – zapytał.
– Nieważne.
– Ważne, Nathan. Przestraszyłeś się mojego cienia na ścianie, kiedy wchodziłem do pokoju? – Czekał na odpowiedź, ale żadnej nie dostał. – Byłeś zwrócony twarzą do niej, plecami do wejścia, więc…
– Grześ, przestań.
– Ale…
– Przestań.
I przez chwilę była cisza, lecz potem dodał:
– Odżyło to w tobie, tak?
Zdenerwowany podniosłem się gwałtownie i spojrzałem mu w oczy.
– Grześ, kurwa – krzyczałem szeptem, bo była już noc, a rodzice spali. – Nie może odżyć nic, co nie umarło.
– Czy to znaczy, że…
– Masz przestać – syknąłem.
I przestał.
Zbieram teraz kurz z podłogi resztkami ciała swojego. Nie wiem, ile mi go jeszcze zostało. Co jakiś czas przypływ zmywa ze mnie skórę i odchodzi. A może dotarł już do kości. Może się rozpuszczę z tym kurzem do reszty. Może to proch mój wciągać będzie następnym razem.
– Nathan, wszystko w porządku? – Leon wszedł do mieszkania, kiedy stałem z odkurzaczem w rękach. – Halo? – Stanął przede mną i pochylił się, by mi spojrzeć w oczy. – Jest tam kto? – Uśmiechnął się.
Ciało moje podskoczyło w reakcji na jego słowa, a on myślał, że mi za mocno pstryknął palcami przed twarzą.
– Daj, pomogę ci. – Chciał wziąć ode mnie urządzenie, ale zbyt mocno ściskałem je w ręce.
– Umyję podłogę – powiedziałem, odłączając kabel z prądu. Krew wróciła mi do uszu.
– Odkurzaczem będzie szybciej – stwierdził.
– Leon, choćbym miał pastować te panele szczoteczką do zębów, nie chcę korzystać z tego odkurzacza ani z żadnego innego
– Dlaczego? – Może nie słyszał szumu. Może myślał, że jest w jego głowie.
Może już stracił słuch.
Czuję, że część twarzy, którą przylegam do podłogi, jest mokra. Może już się rozpuszcza. Może to przypływ, który przychodzi. Może to właśnie jego prąd poniesie ściany na ciało moje i mi runie tynk na głowę, pozbawiając mnie jej zupełnie. Po co mi ona w ogóle? Tylko że kiedy Leon wejdzie, to mnie zastanie mniej jeszcze niż zwykle. Może jest w tej wodzie żrący kwas. A może to łzy spływają mi po twarzy, bo już nie wystarczy sama mgła, przez którą nie widzę. Wydaje mi się, że nie ma we mnie smutku, ale jakkolwiek bym chciał, nie potrafiłbym ich powstrzymać. Może nic we mnie nie ma. A może to moja ślina? Jak zamknąć usta, jeśli nie można?
– Otwórz usta, Nathan – odezwał się, a ja tylko patrzyłem mu w oczy i zacisnąłem wargi mocniej, jak gdybym miał je zamknięte na kłódkę. – Hej, pani dentystka musi zobaczyć twoje zęby, żeby ci pomóc – mówił, a ona stała nade mną z niecierpliwością, dzierżąc w swoich dłoniach narzędzie z lusterkiem.
Czerpałem z tego satysfakcję, że mnie musieli zmuszać siłą do otworzenia ust.
– Znowu cię bolą? – zapytał Grześ, a ja mruknąłem potwierdzająco. – Nie myjesz ich dokładnie, prawda?
– Staram się.
– Dlaczego tego nie robisz?
– Powiedziałem przecież, że się staram.
– Okej, przepraszam – skruszył się. – A dlaczego ci nie wychodzi?
– Mam odruchy wymiotne – oznajmiłem możliwie lekko i wzruszyłem ramionami.
Nie widzę drzwi. Może mi je zamurowano przed oczami, a ja nie zauważyłem. Nieważne. Dlaczego miałoby być ważne? Po prostu nie ma tu drzwi, którymi dałoby się uciec. Przez jakie można w ogóle?
Kiedy byłem dzieckiem, przekraczałem kolejne portale raz za razem. To było proste. Prawie tak proste jak linia pojawiająca się na szpitalnym ekranie, kiedy śmierć. I tak proste jak pisk w uszach. Drzwi były wszędzie, a każdy próg oznaczał granicę, za którą coś czekało. Nieważne, czy bieg, czy odpoczynek.
Drzwi były wszędzie, a przekraczanie ich jedynym doświadczeniem, którego w życiu doznawałem, dopóki się jedne z nich nie zamknęły na klucz, zaś ja przestałem podnosić głos. Dopóki nie zostałem sam za tymi drzwiami, a okulary nie wylądowały u stóp moich. Dopóki mnie nie wyniesiono stamtąd na rękach.
Przestałem się wieszać na klamce, nie czułem już nic, gdy się kołysały na przemian to w jedną, to w drugą stronę. Po co przechodzić przez nie, gdy się już nic nie zmieniało? Nie było już nic dobrze w gabinecie taty, a zamiast stawiania kroków sunąłem się już tylko po gruncie.
Portale wydawały mi się łatwe do przekraczania, aż się nie zamknął jeden z nich na klucz, a ja zostałem w środku.
Wszystko jest zabawne, póki się nie umiera.
– Ja już stamtąd nie wyjdę.
– Skąd, Nathan? – zapytał Grześ. Chyba się zastanawiał, czy powiedziałem to celowo, czy samo wyszło z ust moich. Czy warto ciągnąć temat i czy chciałem, by został pociągnięty. – Kiedyś wyjdziesz z tego pokoju – powiedział. Drgnąłem, ale uświadomiłem sobie po chwili, że nie wie, co mówi. Spojrzałem na niego, a on mnie nie analizował wzrokiem, bo myślał, że do niego dotarło. Cieszył się może nawet. Może był dumny, że wie, że chodzi o pokój, chociaż nie odgadł o który. Albo nie chciał pomyśleć inaczej. – Wyjdziesz, a dokądkolwiek pójdziesz, ja pójdę z tobą. Nie będę ci już musiał przynosić codziennie zapasów wody i wlewać je w ciebie ani zaciągać cię pod prysznic. Wrócisz do szkoły i wytłumaczysz mi, co robimy na matematyce, bo od kiedy cię tam ze mną nie ma, mam wrażenie, że nic nie rozumiem. – Uśmiechnął się ciepło. – Wyjdziesz stąd i nawet nie będziesz myślał o tym, żeby wracać do tego łóżka, a ja będę przy tobie, ale nie będę musiał już pilnować, czy oddychasz.
– Nie musisz tego robić, Grześ – zaprotestowałem cicho.
– Wiem – odparł. – Kiedyś stąd wyjdziesz – powtórzył.
– Ale po co?
Mieszkanie kurczy się i będzie moją trumną, bo jeśli ono mnie nie zabije, to utonę w kałuży, która się tworzy pode mną. I zostawię cień swój na panelach, z których zbieram kurz, i już stąd nie wyjdę. Nie ma drzwi, którymi mógłbym.
Kiedy byłem dzieckiem, przekraczałem kolejne portale raz za razem. Do wielu z nich porywałem się biegiem, a wielu nie chciałem nawet widzieć na oczy, ale to było proste, bo były one wszędzie, dopóki się jedne z nich nie zamknęły na klucz.
Przekręcił nim dwa razy i nacisnął klamkę, by sprawdzić, czy na pewno się zamknęły. Nigdy nie kazał mi tego robić, ale wiedziałem, że powinienem tak samo.
Nie wyszedłem z tamtego pokoju, gdy się sufit kruszył na oczach moich, przysłaniając mi to, co przed nimi. Teraz sypie mi się na głowę, a ja trwam w bezruchu jak wtedy. Może znów straciłem oddech. Może zostanę stąd wyniesiony na rękach. Z niektórymi sprawami pozostaje się jedynie pogodzić.
– Ja już stamtąd nie wyjdę – powiedziałem.
I nie wyszedłem.