Nathaniel

Może lekarze tak właśnie wolą umierać – na wskutek zarażenia się od pacjenta – wypadek przy pracy, zdarza się. Może on też tak woli. Może czeka na swój pogrzeb, kaszląc w zgięcie łokcia.

– Czy to prawda, że boli cię, kiedy ją, i na odwrót?

– Co masz na myśli? – zapytał w pierwszym odruchu, a później do niego dotarło. – Aha, no tak, bliźniacy – zaśmiał się. – Czy ja wiem? – wzruszył ramionami. – Kiedyś bolały mnie kości, gdy złamała rękę, ale to mógł być tylko przypadek – odparł z uśmiechem.

– Co, jeśli jedno z was umrze? Czy nic można podobnie współodczuwać, co ból?

– Nie mam pojęcia – stwierdził lekko, jak gdyby nie było to w ogóle ważne.

Czy nic można podobnie współodczuwać, co ból? Czy to właśnie czeka wtedy Natalię? Odejdzie ona wraz z nim? Czy jeśli rodzili się razem, to razem też umrą? Co wtedy z dzieckiem?

Słyszę rozdzierający płacz jego mamy, choć nigdy nie słyszałem, by tak płakała, bo jej córka nie leżała na szpitalnym łóżku. To dobrze. Pogrzeb jest właśnie po to, by płakać, zaciskać usta i ocierać łzy z twarzy. Jak długo jej zajmie pozbycie się łez żałoby? Czy lata później wciąż po jej twarzy będą ciekły te same?

– Dlaczego rodzic nie powinien chować dziecka, ale dziecko rodziców tak? – oburzył się.

– Grześ, myślę, że ludzie, mówiąc to, mają na myśli tylko śmierć ze starości.

– To strasznie ograniczone myślenie – oznajmił, a ja zgodziłem się mechanicznie, bo nie wiedziałem, czy tak.

Usprawiedliwia swoją nieobecność w pracy – musi to robić. Początkowo miał zamiar zignorować objawy, które pojawiły się wczorajszego wieczora.

– To nic takiego – mówił. – Prześpię się z tym i będzie lepiej – dodał, łykając witaminy.

Ostatecznie dopiero przypomnienie mu o odpowiedzialności, jaka na nim ciąży, przekonało go do podjęcia decyzji, by zostać w domu.

– Leon, zarazisz pacjentów.

Nie pomyślałem o tym wcześniej, zanim zniekształcony przez głośnik telefonu głos jego ojca o tym nie wspomniał. W ogóle nie miałem w głowie jego pacjentów. Dlaczego miałbym? Narażony jest o wiele częściej na zarażenie się od nich. Dlaczego nikt nigdy nie powiedział któremuś z chorych ludzi, przychodzących do lekarza, żeby nie przychodził, bo może go zarazić? Jakoby ich życie było mniej ważne.

Wiem, że mogę z łatwością się zainfekować, siedząc tak blisko niego, ale nie mam w sobie odwagi, by odejść. Żadnej we mnie nie ma. Mam fatalną odporność i wiem, że jeśli organizm mój złapie choć parę wydostających się z jego ciała zarazków – spędzę w łóżku o wiele dłużej niż on. Wiem, że nie narażam więc swojego zdrowia w tak wielkim stopniu jak jego, bo ja nie wstanę, a on będzie musiał być przy tym. Jak zwykle.

– Znowu tylko leżymy w łóżku, bo nie mam siły wstać – stwierdziłem.

– Co w tym złego? – zapytał, jak gdyby naprawdę nie wiedział. – Spędzamy razem czas.

– W pracy zajmujesz się pacjentami, a w domu, zamiast odpocząć, spotykasz kolejnego, ledwie żywego.

– Nathan – spoważniał, a ja poczułem strach, że krzyknie. – Nie jesteś moim pacjentem. Nigdy cię w ten sposób nie traktowałem i jeśli kiedyś odniosłeś takie wrażenie, to bardzo cię za to przepraszam – mówił powoli, ale nie wahał się. – Nasze drogi nie rozejdą się wtedy, gdy choroba ustąpi – dodał, a mnie uśmiech wpłynął na usta, bo to zabrzmiało tak, jakby mogła.

Pyta, czy mógłbym przynieść mu leki przeciwbólowe i wodę. Oczywiście, że mógłbym, ale schody przez moment wydają mi się tak strome i nierówne, że boję się postawić na nich nogę. Nie trafię.

– Przynieś razem z opakowaniem, dobrze?

Nie ufa mi na tyle, aby wziąć leki z mojej ręki. Musi się upewnić, czy nie podam mu czegoś, co mogłoby mu zaszkodzić. Może jeszcze dziś w naszym mieszkaniu zjawi się policja i zamkną go w plastikowym worku, a ja będę głównym podejrzanym.

Jego ojciec będzie stał nad trumną z kamienną twarzą. Nie potrafię wyobrazić sobie, co czuł będzie w środku. Może nic kompletnie.

I tylko mnie by nie było.

– Rozumiem – odzywam się i mój głos brzmi, jakbym był zły i rozczarowany jego słowami, ale to nieprawda. Naprawdę to rozumiem. Zdaję sobie sprawę, że bezpieczniej jest to sprawdzić. Nie dlatego, że jestem złym człowiekiem i chcę celowo skrzywdzić kogoś, kto jest dla mnie dobry, ale dlatego, że jestem sobą. Wiem, że zbyt często mylą mi się różne rzeczy, zapominam, do czego służą, tabletki też mógłbym pomylić. Przyniosę mu całe opakowanie, bo tak jest bezpieczniej. Naprawdę to rozumiem.

Sam mnie o to poprosił, ale czuję wyrzuty sumienia związane z tym, że w ogóle biorę pod uwagę, by się oddalić od niego. Jak gdybym nie miał powodu, by odejść.

– Dlaczego wciąż jesteśmy razem?

– A dlaczego mielibyśmy się rozstać? – zdziwił się.

– Co nas trzyma przy sobie, Leon?

– A co nas od siebie oddala? – zaśmiał się.

– Nie rozumiesz – westchnąłem.

– Czy brak powodów do rozstania to nie wystarczający powód, żeby zostać razem? – zapytał i tym razem to ja nie zrozumiałem. – Lata temu poczuliśmy, że coś nas do siebie zbliża, więc dlaczego mielibyśmy się wciąż nad tym zastanawiać?

Tnę się szkłem i nie wiem, co mam z tym zrobić, więc musi wstać i samemu zaopatrzyć się w tabletki. Unieruchomiony jestem, jakoby to był mój pierwszy raz, gdy szkło w ręce.

– Przepraszam – mówię, gdy owija mi poraniony palec plastrem. Dlaczego sam nie odciąłem źródła krwawienia od reszty świata?

Gdy mi się coś dzieje, on zawsze jest i reaguje w odpowiedni sposób, a ja mimo obecności swojej jestem bezużyteczny.

– I tak miałem zejść do łazienki. – Nieprawda. Wiem, że jest tak osłabiony, że nawet przez myśl mu nie przeszło, aby wstawać z łóżka, a co dopiero pokonać tyle schodów.

Kiedy sam je pokonałem? Czy w ogóle to zrobiłem, czy to one pokonały mnie? Może z nich spadłem.

– Przepraszam – powtarzam, gdy odchodzi ode mnie. Może nie ma wyrzutów sumienia.

Wspólnie wracamy do łóżka. Leon nakrywa się kocem i podkłada sobie poduszki pod głowę. Ma zamknięte oczy, a ja siedzę po drugiej stronie tak, że stykamy się nogami.

Mimo argumentów, które przychodzą mi do głowy i które przemawiają za tym, bym odszedł od niego na odległość o choćby metr większą niż obecnie, nie daję rady nawet napiąć mięśni. Czy w ogóle je mam jeszcze, czy ciało moje się rozleje za moment po podłodze?

Pyta mnie, jak chciałbym spędzić dzień. Nie chce, żebym był dziś w kuchni, to zły dzień – podpaliłbym ją i spowodował znaczne szkody w naszym mieszkaniu i na ciele swoim. Odpowiadam, że chcę być dziś przy nim, choć to nieprawda.

Chciałbym być przy nim już zawsze.

– Za każdym razem gdy wychodzisz z domu, mam wrażenie, że już do mnie nie wrócisz, dlatego wolę, kiedy tu jesteś – powtórzyłem po raz setny, gdy zbierał się do wyjścia.

– Ja zawsze wracam do domu – odpowiedział.

W jednej ręce trzyma kubek z herbatą. Jest jej tam mniej niż wtedy, kiedy sobie ją zaparzał. Pewnie popił już tabletki. W drugiej ręce trzyma moją dłoń, co dostrzegam tylko jednym zmysłem i nie jest to zmysł dotyku.

– Wiesz, że to dość nieodpowiedzialne z naszej strony? – Chwilę zajmuje mi zrozumienie, o czym mówi. Z naszej strony, nie z mojej, z naszej. Dlaczego zawsze bierze wspólnie ze mną odpowiedzialność za moje zachowanie?

– Nie obchodzi mnie to – odpieram, jakbym znów miał piętnaście lat i tata właśnie oznajmił mi, że jeśli dalej będę wagarował, to nie zdam do następnej klasy.

Obserwuję go, ma rozluźnioną twarz – robi to celowo. Ciekawe, czy czuje, że patrzę.

– Nie marszcz brwi, jeśli boli cię głowa, spróbuj rozluźnić czoło – powiedział Grzesiowi, gdy tego zaatakowała migrena. Nie mogę uwierzyć, że sam się do tego stosuje. Czy lekarze, nakazujący rzucić pacjentowi palenie, sami nie kosztują tytoniu po pracy?

Kubek ma owinięty rękami, daje mu ciepło, ale co, jeśli zapomni o jego trzymaniu? Spadnie i gorący napój poparzy mu nadgarstki albo rozpryśnie się na podłodze i herbata poparzy mu oczy, a co, jeśli resztki kubka też się tam dostaną i straci wzrok?

Nieważne, co się stanie. Naczynie spadnie, rozbije się i Leon po raz kolejny dzisiejszego dnia będzie musiał zbierać szkło.

W moim życiu niesamowicie często zbiera się szkło.

To dlatego zawsze kupuje więcej szklanek i kubków. Nie myśli o gościach, myśli o tym, że znowu zapomnę napiąć mięśnie, mając coś między dłońmi. Czy on też wątpi, że jeszcze je mam?

Ugina lekko nogi w kolanach. Nie zapytałem, czy boli go również brzuch, choć powinienem.

– Leon? – zaczynam cicho, chociaż czuję wyrzuty sumienia, bo mam wrażenie, że i tak odezwałem się zbyt głośnio. A co, jeśli był na granicy snu, a ja właśnie go obudziłem? Co, jeśli mój głos był na tyle donośny, że rozbudził się i teraz nie będzie już w stanie odpocząć?

Lekko otwiera oczy.

– Boli cię brzuch?

– Nie – odpowiada krótko i dopija herbatę, po czym odstawia kubek na szafkę. Dźwięk zetknięcia się naczynia ze szklaną szybą niemal wywierca mi dziurę w głowie. Napinam ręce, zaciskam zęby i zamykam oczy.

– Co się dzieje? – słyszę, ale nie odpowiadam, bo nie mam pojęcia, kto w istocie o to zapytał. Co, jeśli to nie on?

Niepewnie otwieram oczy i widzę, jak Leon rusza ustami. Nie umiem czytać z ruchu warg i nie słyszę, co do mnie mówi. Przez moment ogarnia mnie panika – czy ja ogłuchłem? Słyszę tylko szum i dźwięk odstawianej szklanki, choć ona już od dawna leży w bezruchu. Może umieram.

– Nathan, w porządku? – słyszę. Jednak słyszę. Jasne, że tak. Dlaczego choć przez chwilę myślałem, że jest inaczej? Czy jestem na tyle naiwny, by myśleć, że straciłem słuch, bo przez moment w moim umyśle był tylko szum? Czy nie wolałbym go utracić?

– Przepraszam – mówię, bo może umieram.

– Już jest okej? – Ciało moje wzdryga się, gdy czuję powiew wiatru. – Otworzyłem okno, ciężko oddychałeś – mówi, domyślając się moich myśli, i wstaje, aby je zamknąć. Wciąż tak samo blady i osłabiony, wraca do mnie i zaczyna ocierać łzy, które ciekną mi po policzkach. Nic specjalnego. Po to właśnie jest pogrzeb.

– To ja powinienem wspierać cię w tym momencie.

– Nie płacz z tego powodu, proszę. – Kręci głową. – To tylko przeziębienie – mówi.

Będzie mu gorzej, bo przeze mnie musiał otworzyć okno. Czy nie wolałbym się udusić?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *