Nathaniel

Szczypanie się nic nie daje, próbowałem mnóstwo razy. Liczenie swoich palców i próba przeczytania czegokolwiek zawsze kończy się identycznie – niepewnością. Pewne jest tylko tyle, że nic. Gdy śnię, również czuję uszczypnięcia i słyszę głos zapewniający, że wszystko jest prawdziwe. Jak gdyby ktokolwiek wiedział, czymże jest prawda. Dlatego kiedy się budzę po raz piąty jednej nocy – choć twierdzą, że po raz pierwszy – nie potrafię ufać żadnym zapewnieniom. Ani zmysłowi dotyku.

– Nathan, to był tylko sen – powtarza. – Już jest w porządku, obudziłeś się – słyszę, a wzrok mój w rogu pokoju napotyka znajomego mężczyznę, którego nie powinno tam być. Ale to nic takiego przecież – uważać należy tylko na nieznajomych.

Budzę się zalany potem, a do uszu moich dociera tylko tyle, że to nie sen. Jak zdarta płyta. To nie sen. Nie sen. Nie on. Już nie. Jakoby kiedykolwiek nim był.

– Już to mówiłeś.

– Śniło ci się, ale teraz to już naprawdę nie jest sen, wiesz? – Ktoś się dusił piętro niżej zaraz po jego słowach, choć nikt pod nami nie mieszka.

Zapewnia o bezpieczeństwie, kiedy ciężko oddycham.

– Jesteś bezpieczny. – Ale to nigdy nie ma znaczenia, bo wiem, że za chwilę wydarzy się coś strasznego i się kolejny raz zbudzę ze snu, który nim nie był.

Kiedy tak naprawdę ufać można rzeczywistości? Skąd wziąć mam pewność, że się już obudziłem naprawdę? Gdy nie dzieje się nic złego przez dwa okrążenia dużej wskazówki zegara czy więcej? Nie opuszczają mnie te pytania na krok. Wszystko może być snem. Każdy widok zza okna. Może jedyne, co pozostało, to się z tym pogodzić.

Może śnię w tym momencie, ale nie szczypię się. Próbuję przygotować się na wszystko. Ktoś może się za moment powiesić, pociąć sobie ręce starym scyzorykiem. Może pojawi się tuż obok mnie ktoś, komu ufam, i zrobi mi krzywdę. A ja mimo tej świadomości nigdy nie będę przygotowany. Ale może to nieważne, bo to sen.

– Grześ, śniło mi się, że zrobiłeś coś złego – powiedziałem.

– To był sen.

Głowę moją atakują wszystkie – możliwe i mniej – scenariusze, kiedy Natalia potrząsa mną i zza oceanu, jaki panuje w uszach moich, udaje mi się wychwycić słowa:

– Co się dzieje?

Kiwam powoli głową, zdając sobie sprawę, że nie jest to dobra odpowiedź. Że to żadna wręcz odpowiedź. Nieważne. Może mnie tu nie ma.

Może to nie niebo wcale, a sufit. Może się poruszamy między ludźmi z tworzyw sztucznych i nie widzimy w ogóle różnicy. A może niedługo zabraknie nam tlenu, bo w akwarium, w którym nas zamknięto, nie ma otworu, którym mógłby się dostawać.

Może to piwnica pełna osób o wyobraźni tak dużej, że powstały drzewa i ulica.

– Lewo, prawo, lewo czy prawo, lewo, prawo? – słyszę.

– Chyba lewo, prawo, lewo, ale nie jestem pewna – odpowiada mu mama. – Nathan, pamiętasz, jak to było? – pyta mnie, próbując powstrzymać się od śmiechu.

Co za różnica? Ile by się razy nie obejrzało na boki, można umrzeć na środku ulicy. Lub na samym jej skraju nawet. Się wydarzyć ma prawo tyle rzeczy przecież, że nie jestem w stanie tego rozumem pojąć.

– Najpierw w lewo – odpowiadam. – To dlatego, że jak wchodzisz na pasy, to najpierw przechodzisz przez teren, który zarezerwowany jest dla samochodów nadjeżdżających z twojej lewej.

– Nie wiedziałam, że ktoś jest w stanie wytłumaczyć to w tak pokręcony sposób – stwierdza Natalia. – Ale przynajmniej masz odpowiedź – zwraca się do małego człowieka, stojącego u jej boku.

Tymon porusza się szybko, chociaż nie biegnie i męczy mnie samo patrzenie na niego.

– Nie musisz jej nosić – odzywa się Natalia, patrząc na torbę w mojej ręce. – To w końcu moje zakupy.

– Skoro już tu jestem, to się na coś przydam – mówię.

– Nie zaprosiłam cię na spacer po to, żebyś niósł za mnie torby – stwierdza ze śmiechem, jakby nie dowierzała, że mogłem wpaść na taki pomysł. – Oddawaj ją w tej chwili. – Wyciąga stanowczo rękę w moją stronę.

Może wszystkie budynki, jakie mijamy na swojej drodze, są zupełnie puste. Może to atrapy – postawione ściany jedynie, które runą niedługo. Może jeśli okrążymy je dookoła, zobaczymy sznury, które je podtrzymują. A może w środku jest coś i lepiej nie wiedzieć, że tak. Co mogłoby?

Nie chcę tu być. Nie chciałem od samego początku dnia, ale samo stwierdzenie tego przed sobą boli już wystarczająco, ażeby i jej to powiedzieć.

– Nathan, musisz nauczyć się mówić „nie” – stwierdził Grześ.

– Nie – odparłem i po chwili konsternacji wybuchł głośnym śmiechem, a ja zaraz za nim.

– Mówię poważnie – dodał.

– Okej, postaram się.

Leon był w domu i nie spał już, gdy ja starałem się otworzyć oczy, ale to nic nie znaczyło. Nie mówiło nic o tym, czy był ranek, bo on zawsze wstaje wcześnie. Nawet w wolne dni. A może nawet szczególnie w nie, by mieć więcej czasu na życie poza pracą. A może go nie chce i odlicza tylko minuty do ich końca, a organizm śmieje mu się w twarz?

Staramy się nie kłaść spać pokłóceni, ale wieczorem byliśmy już zbyt zmęczeni, by kończyć. Zasnęliśmy wręcz w połowie zdania. Może to ja wyszedłem, jak zwykle.

Obiecaliśmy to sobie nie raz już – żeby się pogodzić przed pójściem do łóżka, ale robiliśmy to w lepszym humorze. Umowa ta nie obowiązywała przy gorszym.

Wstaliśmy rano w stanie pokłócenia. Żaden z nas nie chciał ciągnąć tego dalej. Może stwierdziliśmy nawet, że sprzeczka była bezsensowna i już nam przeszło, ale nie przeprosiliśmy się wcześniej, więc zaczęliśmy dzień właśnie od nich. On był pierwszy.

– Przepraszam – powiedział.

– Przepraszam.

– Chcemy o tym porozmawiać? – zapytał.

– Chcę o tym zapomnieć – powiedziałem, jak gdybym już może tego nie zrobił.

– Okej – stwierdził, ale wiedziałem, że nie. To nie było okej, powinniśmy o tym pogadać. Grześ by stwierdził, że tak.

Nie wiedziałem, czy był ranek, bo to nic nie znaczyło, że nie spał. I jego rozbudzone oczy – zwykle są właśnie takie. Jak gdyby wcale nie przestał pić kawy lata temu.

– Wszystko w porządku? – zapytał, kiedy odsunąłem się od niego, gdy chciał mnie pocałować. To nie był pierwszy raz, gdy to zrobiłem.

Kiedy zrobiłem to po raz pierwszy, widziałem zaskoczenie na twarzy jego i niepewny uśmiech, bo nie wiedział, co się stało.

– Coś nie tak? – pytał, a ja kręciłem głową, chociaż podczas naszego pierwszego pocałunku wszystko było nie tak.

Później w jego oczach pojawiał się ból, gdy to robiłem, ale wtedy, kiedy poczułem gorzki zapach na jego ustach, nie reagował już tak emocjonalnie.

– Pijesz kawę?

– Zdarza mi się podczas nocnych maratonów nauki – powiedział i chociaż był wtedy na studiach, co wielu osobom wydawało się całkiem normalne, bardzo zmartwił mnie ten fakt. Bo maratony nauki kojarzyłem wyłącznie z przyjacielem, który nie był w stanie funkcjonować zaraz po nich.

– Czy to uzależnienie?

– Nie, panuję nad tym. – Uśmiechnął się.

– Leon. – Spojrzałem na niego z powątpiewaniem. – Każdy uzależniony tak mówi.

– Mogę przestać pić kawę, jeśli ci to przeszkadza – powiedział, choć coś, czego pragnąłem bardziej, to by się przestał męczyć nocami.

– Okej. – Odwzajemniłem jego uśmiech. – Po prostu nie lubię jej smaku – dodałem.

– W porządku. – Wzruszył ramionami.

Tymon zwraca uwagę Natalii na przyuliczną budkę z koktajlami i mimo jej początkowego sceptycyzmu, oboje kierują się teraz w tamtą stronę, zostawiając mnie samego na ławce.

Po chwili przed moimi oczami pojawia się plastikowy kubek wypełniony różowym koktajlem. Wyjmuje z niego słomkę i jestem jej za to wdzięczny, chociaż napój jest tak gęsty, że gdy tylko dotyka ust moich, mam odruchy wymiotne. Nie odpuszczają po paru kolejnych łykach, aż w końcu wyrzucam kubek z koktajlem do kosza za ławką, na której siedzimy.

– Przepraszam – mówię. – Strasznie przepraszam, tak bardzo mi przykro.

– Nic się nie stało – odpowiada i naprawdę wygląda, jakby nic.

– Bardzo przepraszam – powtarzam i słyszę płacz w swoich słowach, choć go nie czuję jeszcze.

– W porządku – odzywa się ponownie.

Może chciałbym, żeby mi to wypomniała, i może widzi to w oczach moich.

– Nathan, naprawdę nic się nie stało – słyszę, że w głosie Natalii pojawia się irytacja, ale nie potrafię przestać.

– Tak strasznie przepraszam.

– Już przeprosiłeś – przypomina.

– Tak bardzo…

– Nathan, dość – przerywa mi stanowczo. – Ty bardzo chcesz, żebym ci przytaknęła? Powiedziała, że to twoja wina, że nie potrafisz napić się za gęstego koktajlu? Może mam jeszcze wymagać, żebyś mnie przepraszał na kolanach za wyrzucenie do kosza tej niesamowicie dużej ilości pieniędzy? To ja nie pomyślałam, żeby cię zapytać o to, czy w ogóle masz ochotę.

– Nie powinienem…

– Ja mam wrażenie, że by ci ulżyło, gdybyś się miał dzisiaj za co obwiniać.

Robi mi się słabo. I czuję czyjś oddech za plecami, a może to wiatr tylko.

Może ma rację, może mi brakowało przepraszania. A może potrzebuję się w końcu obudzić, a budzę się zawsze, gdy się coś złego dzieje. Czy to niedobrze?

W końcu żegnamy się. Przekraczam próg mieszkania, gdzie czeka na mnie Leon z uśmiechem na twarzy. Widząc mnie, natychmiast porzuca wszystkie czynności, jakimi się do tej pory zajmował.

– I jak było? – pyta, odbierając ode mnie kurtkę. – Pewnie jesteś zmęczony, co?

Nie odpowiadam. Kieruję się w stronę sofy i padam na twarzy. Leon podchodzi do mnie i podnosi ciało moje do wygodniejszej pozycji.

– Mało pamiętam – rzucam w końcu. – Czasem traciłem świadomość. W domu zdarza mi się to rzadziej niż na zewnątrz – zauważam, a on to potwierdza, jak gdyby moje słowa były zbyt mało warte, by mogły być prawdą.

– To prawda, poza domem częściej się wyłączasz.

Nogi położone mam na jego kolanach. Masuje mi kostki przez materiał spodni.

– Czuję się fatalnie – mówię po chwili. – Od rana niczego nie jestem pewien. – Moja dusza się wylewa, a Leon próbuje ją uspokoić.

Wydaje mi się, że biegnę w maratonie, zasypiam ze zmęczenia, mając łzy na policzkach. Ale może tak naprawdę w ogóle się nie obudziłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *