Nathaniel

Darek ma na sobie grubą bluzę i szczęka zębami. Dopiero poczuł chłód, bo konsekwencje czynów nie istnieją dla niego, póki się nie pojawią.

– W taką pogodę naprawdę ostatnia rzecz, która powinna ci przyjść do głowy, to skok do wody – powiedział Leon, kiedy wręczał mu jedno ze swoich ubrań.

– Życie jest za krótkie, żeby przejmować się zimnem, najwyżej się przeziębię. – Uśmiech i wzruszenie ramion, jakby w istocie nic takiego.

A żeby chorować, nie jest zbyt krótkie? Jak porównać chwilę drżenia ciała swego w wodzie z długimi momentami drgawek z powodu gorączki?

Lekarz mówi, żeby nie skakać od razu chociaż, bo hipotermia.

– Przynajmniej nie skacz od razu, twój organizm gwałtownie traci wtedy na temperaturze i może dojść do wychłodzenia, o które w wodzie jest o wiele łatwiej.

– Tak jest – salutuje mu Darek, ale żaden z nas nie ma wątpliwości, że nie posłucha tej rady. Bo było to upomnienie, a to brzmi prawie jak rozkaz, którym nie jest posłuszny, dlatego nie pracuje już w policji.

Dlatego nie ma sensu się powtarzać i drążyć tematu, bo już się stało. Upomnienie, a teraz śmieją się razem.

Rozmawiają o pływaniu i wodzie, bo jakież to proste opierać rozmowę na czymś, co obecne. Wszyscy w tym mieszkaniu prócz mnie uczęszczali na dodatkowe zajęcia pływania, jakby były one oczywistym etapem w okresie dzieciństwa. Jak gdyby wcale nie odbywały się w innym mieście i nic nie kosztowały.

– Ale umiesz pływać, Nathan? – Słyszę.

Grześ zabrał mnie kiedyś nad morze, a fale rozbijały się tam same o siebie.

– Nie wejdziesz? – zapytał, gdy sam otoczony był przez mętną wodę, a ja pokręciłem głową. – Nie jest tak zimna, na jaką wygląda – zaśmiał się, a ja ponowiłem odmowę. – Nie utoniesz – zapewnił, jakby przekonany, że to właśnie obawa mnie powstrzymuje przed utonięciem. – Jest dość płytko. – Wstał na równe nogi, aby potwierdzić słowa swoje, a woda sięgała mu ledwo do pasa, bo był niedaleko brzegu.

– Nie da się tonąć, kiedy jest się już na dnie – rzuciłem, jakbym się… a on wyszedł z morza z gęsią skórką na ciele i usiadł tuż obok mnie. – Przepraszam, to samo ze mnie wyszło.

– W porządku – powiedział i przez moment nie było nic słychać poza żywiołami. – Ale przynajmniej nie jest się jeszcze martwym, prawda? Martwe ciała unoszą się na powierzchni.

– Że już nie toniesz to lepiej niż śmierć?

– Nie wiem – przyznał.

– Ja też nie.

– Dlaczego nie wejdziesz ze mną do wody?

– Po prostu nie wchodzę do wody i tyle – odpowiadam, a Dagmara nie ukrywa swojego zdziwienia (czy zastanawia się właśnie, dlaczego zna mnie tyle lat i nigdy o tym nie pomyślała?), Darek i Miriam zaś współczujących min, jakby coś się musiało wydarzyć, bym nie chciał.

Jedynie mężczyzna siedzący przy mnie nic. Zero reakcji, bo skoro nie chcę, to nie, a to sprawia, że się uśmiecham. Za ten brak reakcji jestem mu wdzięczny. Za to go kocham.

Kiedy wytłumaczyłem Leonowi, dlaczego wciąż słyszę szum i dlaczego pochylam się czasem, kiedy próbuje mnie objąć mimo że bardzo chcę, by to zrobił, była noc. Jego rodzice mieli nocną zmianę w szpitalu, a Natalia spędzała czas u Tomka. Jedyną osobą w domu prócz nas była Miriam. W pokoju była oświecona lampka nocna, bo jeszcze wtedy nie spałem z nim w jednym łóżku bez światła i nagle dotarło do mnie, że chcę mu powiedzieć. Że nie mogę dłużej spędzać z nim czasu, jeśli mu nie powiem.

Wiedziałem, że się domyślał, ale to mi nie wystarczyło. I tamtej nocy powiedziałem mu wszystko. Wydawało mi się, że trwało to godzinami, ale kiedy staram się przywołać mój monolog z pamięci, wiem, że tyle nie trwał. Że były to jedynie minuty. Kiedy skończyłem, patrzył na mnie tylko bez wyrazu.

Wpatrywaliśmy się w siebie, a ja błagałem go w głowie, żeby coś powiedział. W końcu wydusił z siebie:

– Okej.

I to było wszystko.

Kiwnął raz głową, powiedział „okej” i poszliśmy spać.

Następnego dnia w napięciu czekałem, aż poruszy ten temat, ale on nic nie mówił. Podał mi rano śniadanie i wtedy byłem już pewny, że mnie zostawi. Że tamto kiwnięcie głową to pożegnanie.

Więc kiedy odwrócił się ode mnie, sam kiwnąłem głową. Czasem to ulga, gdy ktoś odchodzi, bo już mnie nie zostawi. I chociaż nikt tego wtedy nie rozumiał i każdy wmawiał mi szok, czasem to ulga, gdy jakieś dziecko umiera w szpitalu, bo już jej nikt nie skrzywdzi. Nie trzeba się bać o kogoś, kto nie istnieje.

Leon odprowadził mnie tamtego dnia do domu i kiedy powiedział mi „do jutra”, pomyślałem, że on nie rozumie. Że nie dotarło do niego nic, co powiedziałem poprzedniej nocy. Że wyparł to z umysłu.

– Leon, ty nie rozumiesz – odezwałem się.

Leon spojrzał na mnie i odparł:

– Rozumiem – podszedł do mnie i chwycił mnie za ręce. – rozumiem – powtórzył. – Chcesz, żebym coś dla ciebie zrobił?

– Nie zostawiaj mnie – wyrwało mi się.

Grześ tłumaczył mi, żebym nie mówił w ten sposób, ale wtedy musiałem. Nie mogłem tego powstrzymać. Byłem gotów go błagać na kolanach.

– Nie zostawiam – zapewnił. – zobaczymy się jutro.

Po paru chwilach odszedł.

I wrócił. Zawsze wracał.

– Wybacz, nie wiedziałem, co powiedzieć – wyznał mi potem. – Nie wiedziałem, jak zareagować. Wiesz, ja, kiedy powiedziałeś mi, że byłeś molestowany, mówiąc szczerze byłem na to przygotowany. Domyślałem się tego, tylko czekałem, aż sam będziesz mi chciał o tym powiedzieć – przyznał. – Ale potem powiedziałeś o tej kamerze, a potem jeszcze o tym jak długo to trwało – przerwał. – Nathan, przepraszam, prawdopodobnie jestem ignorantem, ale naprawdę myślałem, byłem głupi, ale myślałem, że takie rzeczy zdarzają się raz. Byłem przekonany, że jeśli dziecku dzieje się jakaś krzywda to dzieje się raz. Nigdy nie myślałem o latach. Kiedy mówiłeś, zastanawiałem się, gdzie byli twoi rodzice, dlaczego nic nie zrobili, że przecież musieli coś zauważyć – kręcił głową. – Kiedy mówiłeś, byłem w ciągłym szoku, bo dałeś mi na raz tak wiele informacji, że zapomniałem, że powinienem jakkolwiek zareagować. Miałem kompletną pustkę w głowie, gdy skończyłeś. Przepraszam cię, może spodziewałeś się innej reakcji, ale ja byłem w stanie w tamtym momencie dać ci wyłącznie taką.

A ja uświadomiłem sobie, że takiej chciałem.

Na początku wydawało mi się, że Leon nic nie rozumie, ale prawda była taka, że jego „okej” było ulgą. Że kiedy powiedział „okej” to prawie się uśmiechnąłem.

Jego „okej” na najbardziej dramatyczne wydarzenia było bezpiecznymi ramionami. Leon nie krzyczał, nie płakał, nie patrzył z góry i nie próbował rozwiązywać problemu. Chwytał za rękę swoim „okej”. To było słowo, którym mówił, że jest gotowy być ze mną. Że razem sobie poradzimy. Że wystarczy zaakceptować problem i iść dalej.

Jego „okej” było wyrazem miłości. Za to słowo go pokochałem.

O tacie powiedziałem mu dużo później. O tym, co znalazłem na jego komputerze i o tym, że był w tamtym pokoju, kiedy człowiek pod sufitem przestał oddychać. Sprostowałem, że wcale nie wyszedłem stamtąd sam, że to tata wyniósł mnie na rękach.

Rozmawialiśmy przez telefon – nie pamiętam nawet o czym – a kiedy mu powiedziałem, przyjechał do naszego domu. Nie spojrzał nawet na mojego tatę, tylko wziął mnie za rękę, do drugiej wziął parę moich rzeczy i wyszliśmy.

Kiedy Leon ciągnął mnie na zewnątrz, przepraszałem tatę swoim wzrokiem. Wiedział, co się stało.

– Wynajmiemy sobie coś – powiedział Leon w samochodzie. – też powinienem się już wyprowadzić od rodziców.

Po resztę moich rzeczy wróciliśmy następnego dnia. Taty nie było już w domu.

Słońce zbladło, jakby mu się zrobiło słabo i miało opaść za chwilę. I kto je złapie? I czy będzie miał je kto opłakiwać, gdy głowa jego o rozgrzany beton? Jakby istniał wtedy jeszcze, jak gdyby nigdy i nic. A słońca by nie było.

Dagmara śmieje się i całuje Darka w policzek. Nie zauważyłem, kiedy wszedł pod koc. Pozostała dwójka też się śmieje, a ja nie słyszałem, o cóż chodzi, bo co za różnica, jeśli nam słońce spadnie.

A czy rozpromienić się może, jeśli go nikt z promieni nie okradł uprzednio?

Robi się cieplej. Może nam spali skórę, bo żadnego kremu i nieważne, że szkło, bo przetopić się może przecież.

Kiedy unoszę wzrok, widzę, że Miriam tańczy. Skąd znajduje na to siłę? Pozostali patrzą. Dagmara podziwia wręcz z dumnym uśmiechem, a w sercu jej zapewne choć iskra smutku lub zazdrości, bo sama od lat nie jest już w stanie zrobić nawet przewrotu.

– Gdy toniesz, to jeszcze…

– Nie – przerywam mu. – Nikt cię już nie uratuje. A martwego przynajmniej cię zauważą i znajdą.

– Dlaczego mieliby nie znaleźć człowieka, który tonie, a zauważyć martwe ciało? – zapytał.

– Bo je poniesie prąd. – Wzruszyłem ramionami. – Znaleźć ciało jest prościej, niż zauważyć, że ktoś tonie.

Szliśmy przez plażę równym tempem. Krok za krokiem, zostawiając za sobą ślady, jakbyśmy byli ludźmi wychodzącymi z wody, która nas nie zabiła.

Każde z nich co jakiś czas wstaje z kanapy bez celu i robi parę okrążeń po mieszkaniu, jak gdyby chcieli się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. Jak oni nie potrafią na nim pozostać.

Mieliśmy wyjść na powietrze, gdzie zwiedzać mogliby wszystko dookoła, ale spadłem donikąd za progiem. Bo zanim się tu zjawili, mgła obecna była w oczach moich i ciele całym i nie byłem nic w stanie. Teraz już nie ma jej we mnie.

– A może chciałbyś nauczyć się pływać, Nathan? – Dociera do moich uszu pytanie.

Spojrzenia nasze się łączą.

– Nie, raczej nie – mówię i wstaję jak oni. Bez celu.

– Zgubiłem kamień – zauważył Grześ, gdy otrzepywaliśmy piasek ze stóp, aby włożyć buty. – Pewnie wypadł mi w wodzie.

– Może wylądował na dnie.

– Prąd go kiedyś poniesie?

– Wszedł w nicość, nie ma go – mówię. – Ale nie tonie przynajmniej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *