Uderzam się w brzuch pięściami, a Grześ siedzi tuż przy mnie i stara się przytrzymać mi ręce, ale nie ma takiej mocy. Jestem bardziej zmotywowany, by poczuć ból, niż on, by mnie powstrzymać od tego.
– Nathan – odzywa się. – Dlaczego to robisz?
– W porządku, Grześ – uspokajam go. – W porządku, nie czuję tego.
Patrzy na mnie zmartwiony jeszcze bardziej niż przed momentem.
Próbuję wyrwać ręce swoje z jego uścisku, ale używa coraz więcej siły i już nie sięgam do swojej klatki piersiowej i brzucha. Pochylam więc plecy swoje, by dosięgnąć, a on jeszcze dalej odciąga mi pięści.
– W porządku, Grześ – powtarzam, a on kręci głową, ale nic nie mówi jeszcze. – To nie boli – mówię.
– Nie, Nathan – protestuje. – To nie jest w porządku.
Przez chwilę daję za wygraną i rozluźniam ciało swoje, by pociągnąć je w swoją stronę w niespodziewanym momencie. By się nie spodziewał tego i mnie puścił.
– W porządku – uśmiecham się i może chcę, by to odwzajemnił, ale tego nie robi.
– Nie – mówi tylko.
Kiedy stwierdzam, że minął już wystarczająco długi moment, szarpię ciałem moim, ale on się tego spodziewał najwidoczniej, bo wciąż trzyma nadgarstki moje.
Zsuwam się na podłogę, przez cienkie spodnie czuję twarde panele i naraz dociera do mnie, że klęczę.
– Przepraszam, Nathan, ale nie mogę pozwolić, żebyś się bił – słyszę, ale jego słowa usprawiedliwienia przemykają przeze mnie tylko.
Unoszę wzrok. Patrzę na niego z podłogi i łzy docierają do oczu moich, bo nigdy nie klęczałem w inny sposób.
Wyciąga do mnie ręce, puszczając mnie w końcu, a ja odchylam głowę jeszcze dalej niż wcześniej.
– Chcę ci pomóc wstać, Nathan – mówi. I mimo że czeka w miejscu, nie przesuwa się bliżej – ciało moje oddala się bez przerwy. Aż upadam.
Leżę na podłodze, a Grześ pochyla się nade mną.
– Nie wstanę – wyrzucam te słowa wraz z resztkami tlenu, jakie były w płucach moich.
Nie ma już w oczach jego determinacji, którą miał w moim pokoju, kiedy codziennie siedział tuż przy mnie i zbierał mnie z podłogi.
– Wstaniesz, Nathan, pomogę ci – zapewniał i chwytał mnie pod ramię. – Ułożysz się na łóżku, dobra? Na trzy? – I zaczynał liczyć, a na trzy próbował podciągnąć mnie do góry. – Nathan, współpracuj, proszę, nie chcę zostawiać cię na ziemi.
Został na niej razem ze mną. Oboje zbieraliśmy kurz.
Nie ma już determinacji ani siły, więc nie próbuje nawet. Może się już zmęczył trzymaniem rąk moich.
Nie próbuje nawet pomóc mi wstać – kładzie się przy mnie od razu.
– Jestem? – pytam.
– Tak, Nathan, jesteś – odpowiada. – Obaj jesteśmy – dodaje.
– Chciałbym nie słyszeć.
Grześ chwyta mnie za rękę, splata nasze palce i pociera kciukiem skórę moją.
– Chciałbyś słyszeć ciszę – prostuje, ale ja nie dostrzegam żadnej różnicy między naszymi słowami.
– Co za różnica, Grześ? Chciałbym tylko nie mieć w sobie tego szumu.
Nie wie, co powiedzieć, więc milczy. To dobra strategia.
– Nathan, wybacz, ale nie wiem, co…
– W porządku, Grześ, to w porządku, też bym nie wiedział.
Zastanawiam się, co słyszy w tym momencie; czy to nie tak, że każdy słyszy dźwięk, który jest dla niego ciszą. Może każdy ma własną i nikt nie wie, czy to, co słyszy, to ona w istocie, czy dźwięk. Może szum, który mam w sobie, to właśnie ona, może wszyscy słyszą właśnie szum. Może Grześ teraz też go słyszy, tylko się tym nie martwi.
– Czasami jestem mgłą, Grześ, i wypełnia mnie tylko szum – zwierzyłem mu się kiedyś. – I gdy czuję ból, to ona schodzi. I jestem wtedy kimś więcej niż nim właśnie. – Nie widziałem go, bo stał odwrócony tyłem do mnie i już odchodził w zasadzie. Nie widziałem go, ale wiedziałem, że otwiera usta, żeby coś powiedzieć. – Czym ja jestem w ogóle? – zapytałem, kiedy odwracał się na powrót w moją stronę. – Skoro szum we mnie jest nieprzerwany, to czym ja byłem bez niego?
– Kim, Nathan, nie czym – upomniał mnie w pierwszej kolejności, jak gdyby to było najważniejsze, bym się traktował jak osobę.
Czuję ból w sercu, kiedy informuje mnie, że drżę.
– Drżysz – mówi i zrywa się razem ze mną do pozycji siedzącej.
Chwytam za klatkę piersiową z wystawionymi paznokciami. Może jeśli wcisnę je wystarczająco głęboko – uda mi się je wyrwać.
– Oddychaj – słyszę i zaczynam robić to zbyt gwałtownie. – Wolniej – instruuje, ale nie potrafię zwolnić. Boję się, że jeśli to zrobię, nie zdążę nabrać powietrza i się uduszę.
Wszystkie organy moje kurczą się, więc skurczyć się muszę w sobie. Kończyny zastygają w nienaturalnej pozycji i ciało moje jest nienaturalnie powykręcane, a Grześ oddycha. Jakoby to naprawdę działało – że wystarczy oddychać tylko.
Próbuję mu powiedzieć, że ma przestać, bo to nic nie daje, ale nie potrafię wydusić z siebie słów żadnych.
Zawsze podejrzewałem, że umrę na podłodze. To było oczywiste. Zbyt wiele czasu na niej spędziłem, by móc być w ostatnich chwilach gdziekolwiek indziej.
Może powinienem uderzyć się mocniej, bo znów otacza mnie zewsząd mgła. Może jestem już tylko nią. A może w ogóle mnie nie ma już, choć drżę.
Kiedy gryzę sobie język, widzę coś więcej niż szarą plamę przed oczami. Grześ wciąż mówi i oddycha. Robi to w taki sposób, jak gdyby sam musiał się uspokajać.
Chcę mu powiedzieć, że to w porządku, żeby się nie bał, bo wystarczy, że ja się boję.
Pisk atakuje mnie z opóźnieniem. Wiem, że to śmierć, a teraz, kiedy i on się zjawił, wiem to już na pewno. Jak długo się umiera?
Nic mnie nie boli już, ale chciałbym, by było po wszystkim, bo to straszne – umierać, nieważne, czy tego chciał.
Czekam na to, jak gdybym miał jakiś wybór, czy umrzeć, czy nie. Wiem, że to się dzieje, więc czekam. Z wieloma rzeczami w życiu trzeba się pogodzić – może w śmierci też. Może fakt, że trwa tak długo, pomaga. A może tylko wydłuża strach.
Otwieram oczy i widzę sufit, dlatego mógłbym już nigdy ich nie otwierać, żeby na niego nie patrzeć.
– Jak się czujesz? – pyta siedzący przy mnie Grześ. Zawsze przy mnie jest, kiedy umieram.
– W porządku – mówię, bo co innego? Widzę już na oczy i nie ma ciała mojego na podłodze.
– Długo spałeś.
– Nie czuję się wypoczęty – stwierdzam, a on kiwa głową, jak gdyby było to oczywiste i właśnie tego się spodziewał. – Ale chce mi się pić – dodaję.
Grześ natychmiast wstaje i kieruje się w stronę kuchni, a kiedy widzi, że idę za nim, zwalnia i czeka.
Piję wodę prosto z kranu. Nie chcę trzymać szklanki.
– Spałem bardzo długo? – dopytuję, chociaż wcześniej nie wydawało mi się to ważne.
– Jest już wieczór. – Uśmiecha się.
Może właśnie to od początku starał się mi przekazać, że spędził przy mnie cały dzień. Czuję się winny i chcę mu to jakoś wynagrodzić. Może właśnie dlatego zwrócił uwagę na to, jak długo spałem. Chciał, żebym wiedział, jak bardzo się poświęca. Jak robił to całe życie.
– Przepraszam, Grześ – mówię, ale wiem, że to za mało. – Ja… – zaczynam, ale nie wiem, co mógłbym powiedzieć dalej. Jak mógłbym mu to wynagrodzić. – Nie jadłeś nic przez ten cały czas, prawda? – pytam i zanim zdąży się odezwać, dodaję: – Siadaj, coś ci naszykuję. Masz ochotę na coś konkretnego?
Przyjaciel wciąż stoi w miejscu i wpatruje się we mnie milcząco.
– Nathan – odzywa się w końcu – jestem głodny i chętnie coś zjem, ale nie sądź, że musisz mi się jakkolwiek odwdzięczyć za to, że przy tobie byłem. To była moja decyzja, nikt mnie do tego przecież nie zmusił – tłumaczy i siada dopiero, kiedy kiwam głową. – Sobie też coś przygotuj, okej? Zjem tylko, jeśli zrobisz to ze mną.
Chcę mu wyjaśnić, że nie mam ochoty, ale patrzy na mnie nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. Bo i kim ja jestem, by to zrobić?
Zajmuje się swoim telefonem, kiedy staram się przygotować cokolwiek drżącymi dłońmi.
– Pomóc ci jakoś? – pyta, wstając z krzesła.
– Nie – protestuję natychmiast. – Daję radę – mówię, chociaż fakt, że znajduje się w tym samym pokoju, sprawia, że znów jest we mnie lęk. Czuję się obserwowany i nie chcę popełnić żadnego błędu, bo wiem, że może mnie za to czekać podłoga pod kolanami, a nie chcę.
– Nathan, może zrezygnujmy z tego, co? – Nie rozumiem, o co mu chodzi. – Ty wciąż czujesz…
– Napisałeś do Maćka, że u mnie jesteś? – przerywam mu szybko, nawet na niego nie zerkając.
– Tak – odpowiada, a ja kiwam głową, jak gdyby była to najważniejsza rzecz do zrobienia. – Nathan, dość. – Zabiera mi coś z ręki, ale nie pamiętam nawet, co w niej było. Oddaję to bezwiednie, a on odwraca ciało moje w swoją stronę.
– Nie mam prawa zajmować tyle miejsca w twoim życiu – mówię. Co, jeśli przyjdzie mniej zbłąkany wędrowiec?
– Ale ja mam prawo zajmować miejsce w swoim życiu kimkolwiek chcę – odpowiada.
Oddychamy wspólnie, patrząc sobie w oczy. Widzę w tym sens. Faktycznie się uspokajam. Kiedy puszcza dłonie moje, bez trudu łapią one za przyprawy i nie wysypują ich więcej, niż powinny. Mimo to pomaga mi umieścić danie na talerzu.
Nie proszę go o to, ale widzi, że nie chcę brać szklanek do rąk, więc sam napełnia je wodą.
Je bardzo szybko – nie chce tracić na tym czasu, nie lubi tego. Staram się mu dorównać. Druga osoba zawsze wyznacza tempo jedzenia, które staram się osiągnąć razem z nią, ale rzadko mi się to udaje.
Nie chcę, by powieki moje mrugały niepohamowanie, kiedy zbliżam do twarzy widelec i otwieram usta, ale nie potrafię nic z tym zrobić.
– Nathan, dlaczego czasem płaczesz przy jedzeniu? – zapytał kiedyś.
– Nie lubię tego robić, Leon.
– Nie lubisz jeść? – upewnił się, jakoby niedowierzał.
Twarz moja krzywi się, kiedy przeżuwam.
– Nie smakuje ci? – zapytała mama Piotrka.
– Nie wiem – odpowiedziałem, chociaż powinienem zaprzeczyć.
Kiedy połykam, łzy napływają mi do oczu. Nie czuję smaku, może to przesoliłem, a może jest jej tam zbyt mało. Nie wiem.
– Strasznie gorzkie. – Wzdrygnąłem się, kiedy poczułem to po raz pierwszy i nikt nie rozumiał, dlaczego to powiedziałem, a ja, dlaczego oni tego nie czują.
Zjadam chociaż pół porcji, bo z wieloma rzeczami należy się pogodzić, jak z tym, że kiedy biorę coś do ust – ma gorzki smak. Chyba że to krew.