Nathaniel

Nie potrafię się uspokoić i chociaż przez chwilę nie skupiać się na wszystkim. Nosi mnie. Siedzę w bezruchu, a czuję się, jak gdybym skakał z radości do samego sufitu albo i wyżej nawet. Wstaję, okrążam mieszkanie i znów siadam na krzesło. Nie mogę jednak usiedzieć zbyt długo, nogi moje rwą się do ruchu, więc powtarzam wszystkie wcześniejsze czynności. Robię to raz, drugi i trzeci, aż zupełnie tracę rachubę.

Boli mnie szczęka. Dociera do mnie, że cały czas się uśmiecham. Rozluźniam twarz i bawi mnie to, choć nie wiem dlaczego. Bawi mnie to, więc znów się uśmiecham. Nagle wybucham śmiechem i mimo szoku śmieję się dalej, bo to bardzo radosny dźwięk.

Obejmuję rękami swój brzuch, bo boli mnie ze szczęścia. Zginam się wpół i mam trudności ze złapaniem oddechu. I wszystko to zdaje się takie piękne jak nigdy.

Nie wiem, co się stało, że wylądowałem w tym momencie i w tej pozycji, nie pamiętam, czym zajmowałem się wcześniej, ale musiało to być coś niesamowitego, że mnie cieszy upadek.

Podnoszę się natychmiast, patrzę na dłonie swoje i nie mam pojęcia, co mógłbym z nimi zrobić, bo one same mają ochotę zrobić wszystko dosłownie. Mógłbym nimi unieść ciężar całego świata.

Upominam się w duchu, że to niezdrowe, że bez przesady.

– Tak bardzo się cieszę, Grześ, tak bardzo, że nie wiem, co ze sobą zrobić! Mam ochotę skakać, śmiać się, zmienić całe swoje życie na lepsze, czuję taki ogromny przypływ motywacji – mówiłem, krążąc dookoła mojego małego pokoju. – Czuję takie duże szczęście i chciałbym się ze wszystkimi nim podzielić, żeby wszyscy wiedzieli, że je czuję. Czy to nie jest niesamowite, Grześ?

A przyjaciel siedział tylko i marszczył brwi.

– O nie, nie mów tak! – zaśmiałem się i doskoczyłem do niego. – Grześ, jest taki radosny dzień, nie psuj tego. – Uderzyłem go poduszką.

– Nie chcę tego robić – oznajmił. – Ale…

– Żadnego ale! Proszę, Grześ, po prostu urządźmy bitwę na poduszki.

Przez chwilę nie reagował, a potem sięgnął po drugą, mniejszą poduszkę leżącą na moim łóżku i uderzył mnie nią w ramię.

Zmęczył się pierwszy, co było najdziwniejszą sytuacją, jaka się mogła zdarzyć w tamtym momencie. Ja wciąż potrzebowałem bodźców.

– Jest już późno, połóżmy się spać – zaproponował, a ja się nie kłóciłem, ale kiedy leżeliśmy pod kołdrą, nie mogłem przestać się wiercić. – Chcesz zgasić światło, Nathan? Będzie ci wtedy lepiej?

– Nie, Grześ, potrzebujesz go – zaoponowałem, przewracając się z boku na bok.

– A ty potrzebujesz snu.

– Nie mogę, jestem strasznie podekscytowany – powiedziałem.

– Czym? – zdziwił się, bo w najbliższej przyszłości nie miało się zdarzyć nic ekscytującego, może nawet nic kompletnie. – Słyszysz mnie?

– Nie mam pojęcia, Grześ, ale czuję, jak gdyby mi miało serce zaraz gardłem wyskoczyć z emocji. Jakbym czekał na coś, co ma się stać bardzo niedługo.

Nie spałem wtedy przez dwa dni, a teraz czuję podniecenie tak duże, że może nie zasnę już nigdy.

Nie wiem, co zrobić ze sobą i ciałem moim – wydaje mi się ono zbędne zupełnie. Chciałbym się rozpłynąć w powietrzu. Rozpaść na miliardy małych kawałeczków i rozproszyć się po świecie. Ogranicza mnie ono, choć sam nie wiem w czym konkretnie.

Po raz kolejny przyłapuję się na tym, że mam napiętą szczękę, a twarz moja jest nienaturalnie wykrzywiona w uśmiechu. To boli, ale to dobrze.

– Jesteś radosny? – zapytał Leon, a ja nie byłem w stanie nic powiedzieć, więc pokiwałem głową bardzo szybko, by mu pokazać, jak szaleńczą wesołość czułem w tamtym momencie.

Zaczął się śmiać, a ja wspólnie z nim.

– To cudownie – powiedział i faktycznie tak właśnie było.

Trwaliśmy razem w tych niesamowitych chwilach i nie zmartwił się, gdy nie umiałem zasnąć, ani nie spojrzał na mnie badawczym wzrokiem, kiedy nie potrafiłem określić, dlaczego czułem szczęście w tak intensywny sposób.

– To wspaniale cieszyć się bez powodu, najlepiej na świecie – oznajmił.

A kiedy następnego dnia w końcu zasnąłem, przespałem wiele godzin – wiele więc, niż powinienem. Dopiero wtedy zapytał:

– Wszystko w porządku? – Wzruszyłem ramionami w odpowiedzi i nie czułem twarzy. Nie czułem już nic. – Nathan, co jest? Parę dni temu byłeś taki szczęśliwy – spróbował mi przypomnieć, ale ja już nie pamiętałem, co było parę dni temu.

– To było wtedy – powiedziałem tylko. I mimo że zrozumiał, jakie było to niezdrowe zachowanie, za każdym razem cieszył się ze mną tak samo mocno jak tamtego razu.

Wiem, że to minie, że znowu będę mgłą, której nikt nie dostrzega – ani ona sama siebie – topielcem pośrodku oceanu, nieprzerwanym szumem lub zabójczym piskiem. To się znowu wydarzy. Ale teraz jestem i mam duszę. Czyż to nie jest piękne? Mieć duszę.

Wiem, że to minie, ale za wszelką cenę staram się nie myśleć o złych chwilach, bo kiedy się w nich zgubię, to zasnę ze zmęczenia i obudzę z ciałem pustym, wydrążonym od środka.

– Jak długo trzeba nie wierzyć w człowieka, by przestał on sam w siebie? Że kiedykolwiek zajdzie choć odrobinę dalej – pytałem i wiedziałem, że pytam nie tego człowieka, że nie udzieli mi on żadnych odpowiedzi, ale w pobliżu nie było nikogo innego, telefon leżał bardzo daleko, a ja rozpaczliwie potrzebowałem słów.

– Wiesz… – zaczął i pokręcił głową. – Jejku, to dość ciężkie pytanie – zaśmiał się cicho, jak gdyby było z czego. Jakoby brak wiary w siebie nim był. – Nie mam pojęcia – powiedział w końcu. – Myślę, że to zależy od osoby – spoważniał. – Ale to ważne, żeby otaczać się ludźmi, którzy cię wspierają, i…

– Ja nie wstanę, Leon, nie dam rady – przerwałem i widziałem w twarzy jego, że mu ulżyło wręcz, że to zrobiłem, bo już nie musiał nic mówić poza tym, co powiedział:

– Dasz radę, Nathan, wierzę w ciebie. – Pomogłem mu, jak tylko potrafiłem, żeby wiedział, co powiedzieć, ale coś było w jego oczach, co mi pozwoliło sądzić, że naprawdę we mnie wierzy, i się zastanawiałem, skąd się ta wiara wzięła, bo nie dałem przecież żadnych powodów, by mógł sądzić, że wstanę kiedykolwiek.

– Leon, ja naprawdę nie dam rady – powtórzyłem i sam nie byłem pewien, czego oczekuję. Czy chciałem, by jego wcześniejsze zapewnienie zostało wypowiedziane raz jeszcze, czy żeby doszedł do wniosku, że mam rację.

– Pomogę ci – zaoferował niemal natychmiast. A ja zostawiłbym się na podłodze.

Wszystkie zmysły moje działają o wiele lepiej, zapachy są intensywniejsze. Do nozdrzy moich dochodzi przede wszystkim drewno, choć po tylu latach zdawało mi się, że już nie pachnie. Widzę wyraźniej, kontury dookoła mebli są jak zaznaczone czarnym markerem, a na kurtkach, powieszonych przy wyjściu, tekstura odznacza się niczym najmniejsze atomy. Słyszę swój śmiech i jestem w stanie go z siebie wydobywać. Zaciskam pięści raz po raz i moc, jaką mi to daje, jest niesamowita. Chodzę boso po mieszkaniu i napawam się każdym zetknięciem stóp swoich z zimną podłogą.

Każde z doznań w tej chwili sprawia mi radość, tylko w ustach czuję metal.

– Musisz mieć nadzieję, Nathan – prosił wręcz. – To się wszystko jeszcze poprawi, cierpliwości.

– Miałem nadzieję – powiedziałem mu, chociaż nie wiedziałem, czy to prawda.

– Musisz ją nadal mieć, ona umiera ostatnia.

– Może umarła – wyrzuciłem, a Grześ zgiął się wpół.

Coś wydaje się na mnie czekać tuż za rogiem i mimo że nie mam pojęcia, co to takiego – jestem skrajnie podekscytowany. Oddech mój jest szybki i płytki, ale nie męczy mnie to. Adrenalina buzuje w żyłach moich z taką intensywnością, że niedługo wybuchną, ale to nieważne.

– Nathan, jak ty się czujesz? – zapytała pielęgniarka, spoglądając to na mnie, to na ekran monitora, zawieszony na ścianie przy łóżku.

– Dobrze – powiedziałem z uśmiechem. – Bardzo dobrze.

– Poczekaj, zawołam lekarza – i zawołała, chociaż nie było ku temu żadnych powodów.

Mężczyzna zmarszczył brwi już w drodze do mnie.

– Masz bardzo wysokie tętno – stwierdził. – Na pewno dobrze się czujesz? Nie masz duszności? – Pokręciłem głową. – Zawroty głowy, ból w klatce piersiowej? – pytał, a ja wciąż zaprzeczałem. – Dziwne – powiedział bardziej do siebie niż do mnie. – Zdarzało ci się już tak wcześniej?

Wzruszyłem ramionami, a on zaczął mnie osłuchiwać i zmierzył mi ciśnienie.

– Co cię tak cieszy, Nathan? – zadał kolejne pytanie, a ja dopiero wtedy uświadomiłem sobie, jak szeroko się uśmiecham.

– Nie wiem – szepnąłem ze ściśniętym gardłem.

Siadam i wstaję. Przechodzę dookoła salonu, okrążam kuchnie i kładę się na łóżku. Zbiegam po schodach i siadam na ziemi z rękami oplecionymi wokół nóg. Wstaję i chciałbym zapłakać, ale nie potrafię. Nic się nie wydostaje z oczu moich.

Nie wiem, co robić. Nie potrafię się uspokoić. Nosi mnie.

Może to błędne koło. Może cieszy mnie radość. I dobrze – szczęście jest po to, by się nim cieszyć.

Dobiegam do telefonu i wybieram numer Leona. Odbiera niemal od razu – może udało mi się trafić na jego przerwę, a to oznacza, że dzień ten jest pełen pięknych przypadków. Nawet jeśli nie istniały wcześniej żadne inne.

– Nie przeszkadzam? – pytam, żeby się upewnić, a on potwierdza moje przepuszczania:

– Nie, mam przerwę – mówi. – Cieszę się, że dzwonisz, co słychać w domu? – Czeka na moją odpowiedź, ale nagle nie potrafię nic z siebie wyrzucić. – Wszystko w porządku, co? – pyta i słyszę, że mówi to z uśmiechem na twarzy. Może usłyszał też mój.

– Jest wspaniale, jest tak dobrze, tak niesamowicie, Leon, jestem taki… – przerywam, bo mi brakuje głosu. Nie wtrąca się w moją wypowiedź, czeka na ciąg dalszy. – Rozpadam się na kawałki w tak bardzo pozytywny sposób, że nie jesteś w stanie sobie tego wyobrazić. Ja sam nie jestem w stanie.

– To cudownie – komentuje.

– Kiedy wrócisz do domu?

– Wieczorem – odpowiada. – Zaplanujemy sobie coś?

– Zwiedźmy cały świat – mówię, a on wybucha śmiechem. – Kupmy sobie campera i podróżujmy po świecie, żeby zobaczyć, czy gwiazdy wszędzie wyglądają tak samo.

– Podoba mi się ten plan – stwierdza. – Kiedyś na pewno to zrobimy.

– Zróbmy to dzisiaj – upieram się.

– To niemożliwe – śmieje się

– Kiedyś umrzemy, Leon.

– Tak, wiem.

Może moja nadzieja już umarła, ale tuż za rogiem coś czeka, więc biegnę w jego stronę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *