Życie moje w pewnym momencie stało się stabilne. Już nie było granic. Zabrano mi je sprzed nosa wręcz, i z dnia na dzień.
Miałem mamę, z którą wydawało mi się, że nie dogadywałem się na absolutnie żadnej płaszczyźnie, ale niektórzy moi przyjaciele nie mieli jej wcale, więc czy nie powinienem być za to wdzięczny? Że w ogóle jest? Że mieszkała ze mną w jednym domu? Może faktycznie jej położenie zmieniało więcej, niż zawsze myślałem. Czy nie wolałbym, żeby wyszła? A co, jeśli i ja wychodzę?
– Nie dogadujemy się zbyt dobrze – tłumaczyłem, ale nigdy w istocie tego nie sprawdziłem, bo nigdy nie rozmawialiśmy o sprawie, w której moglibyśmy się dogadać. Co, jeśli rzeczywiście mieliśmy podobne zdania na wiele tematów? Czy to by zmieniało cokolwiek?
Dwójka moich przyjaciół nie miała taty, a mój był najlepszym, jakiego można było sobie wymarzyć. I o wiele lepszym, niż zasługiwałem, by był. Był ojcem, który nigdy się nie mylił i miał dla mnie serce wyciągnięte na dłoni razem ze wszystkim, co posiadał.
– To zajmie ci trochę czasu – oznajmił, kiedy zacząłem się uczyć nowego języka. – Ale się nie poddawaj, dobrze? – Kiwnąłem głową. – Kiedyś sobie podziękujesz za trud, który teraz w to włożysz.
A potem zdarzało się, że siedziałem w jego gabinecie, przy biurku, tuż przy nim i mimo że zajęty był pracą, wciąż kontrolował moje postępy i odpowiadał na każde zadane przeze mnie pytanie.
– Teraz możesz wsadzić to do niszczarki – mówił, podając mi plik dokumentów, gdy kończyłem. – Uważaj na palce.
Miałem przyjaciół. Lecz czy przyjaciół mieć można? Chodziłem do szkoły, w której czułem się coraz swobodniej, i po prostu byliśmy zbyt oddaleni od siebie z mamą, ale czułem się naprawdę stabilnie.
Nic się nie zmieniało. Z dnia na dzień i gdziekolwiek szedłem.
– Jak się czujesz, Nathan?
– W porządku – odpowiadałem i nie wiedzieć czemu osoby zadające to pytanie nagle się spinały, a ich miny zdradzały zwątpienie w słowa moje.
– Na pewno? – dopytywali, a ja kiwałem głową i temat się urywał.
Przysłuchiwałem się innym osobom i ich odpowiedziom. Zwykle mówili, że czują dobrze lub źle, i dotarło do mnie, że ja też się zmieniłem, bo gdzie skrajność w mojej odpowiedzi? Już jej nie było. Zniknąłem z krawędziami. Spadłem z nich może.
Zacząłem zauważać to coraz częściej – gabinet taty, mój pokój, salon, podwórko, wszędzie to samo odczucie.
Stabilność – nic się nie zmieniało.
Czasem uderzał mnie gwałtowny przypływ szczęścia. Uściskałem Grzesia lub tatę i czułem ucisk w sercu, ale był tylko chwilowy i szybko mijał. Kiedy trafiałem piłką do kosza, uśmiech szybko schodził mi z twarzy. Ledwo się pojawiał na niej.
Nie chciałem już krzyku, a niszczarka nie wzbudzała we mnie żadnych emocji.
– Rzadko się cieszysz – zauważył Grześ i był jedynym, którego to zaniepokoiło. Ale czy stabilność nie oznacza bezpieczeństwa? Nic strasznego, gdy nic kompletnie.
– To nic takiego – odpowiedziałem mu. – To nawet lepiej – dodałem, a on zmartwił się bardziej, nie wiedzieć dlaczego.
Życie moje w pewnym momencie stało się stabilne. Było tak, jakbym pogodził się ze wszystkim na świecie. Było w porządku.
Wciąż dostrzegałem czerń i biel, ale mój umysł już na nie nie reagował. W porządku, mój tata jest bezwzględnie dobry, mama zła – i co z tego? Dlaczego miałbym odczuwać cokolwiek w związku z tym?
Mimo zaniepokojenia Grzesia wydawało mi się, że gdyby już zawsze zostało w ten sposób, nie byłoby źle. Apatia mniej męczyła niż płynne przechodzenie przez wszelkie emocjonalne strefy.
Nadeszła wiosna tamtego roku i wszystko zaczęło się budzić do życia. A pierwsza była moja siostra.
Wiem i wiedziałem od samego początku, że nie powinienem patrzeć na to w ten sposób, ale od jej narodzin naprawdę zaczęło się wszystko. Prawie tak jakby wcześniej nie działo się nic.