Nic się nie stało. Minęły noce i dnie – choć mogła być to jedna noc lub miesiące wręcz – a świat nie zmienił się nawet o stopień. Lub ułamek jego.
Chciałem, by było mi przykro. By mnie ta przykrość obezwładniła całego. Lub sprawiła, żebym pluł na ziemię. Żebym uświadomił sobie, że komuś zaufałem, a ten ktoś moim zaufaniem szarpnął, jak szarpie się za nitkę wystającą z ubrania, rozpruwając przy tym więcej materiału i robiąc większą szkodę, niż gdyby potraktować ją nożyczkami.
Czy nie lepiej się odciąć czasem?
Ale nic się nie stało, a ja pogodziłem się z tym faktem na długo jeszcze, zanim w istocie to zauważyłem. Może wiedziałem to już, kiedy spojrzałem na mężczyznę podlewającego kwiaty, by się upewnić, że nie słyszy.
– Okej – powiedziałem sobie, a poza głosem swoim słyszałem szum urządzenia z pokoju obok. A choćby komputer taty był wyłączony – też by się nic nie zmieniło.
Grześ przekroczył próg mojego pokoju.
– Tata z mamą pojechali do szpitala – powiedział i zamknął za sobą drzwi. A ja powtórzyłem głośniej to, co wcześniej do siebie.
Widziałem błysk radości w jego oczach i zapytałem, skąd się tam wziął. On oznajmił, że chyba już bardzo niedługo będzie miał brata.
O ile dotrze ze szpitala do domu, myślałem. Bo i po co? By znów tam wrócić zaraz? Żeby jego rodzice zostawili Grzesia z kluczami, których nie będzie mógł zgubić? A wtedy, gdzie pójdziemy, aby dorosły miał na nas oko?
Staraliśmy się zabić czas, jak gdyby można było. Jakoby był człowiekiem jedynie.
Myśli przy zgaszonym świetle nie są inne, ale intensywność ich jest większa, niż kiedy się strzela z broni do wskazówek zegara.
– Przepraszam, nie jestem najlepszym przyjacielem, jakiego mogłeś mieć – powiedziałem.
Przyszły mi do głowy te słowa, lecz zanim Grześ odpowiedział, nie byłem świadom nawet, że wymówiłem je na głos.
– Ale jesteś jedynym, którego chcę – odparł tak szybko, że przeszło mi przez myśl, że to już się wydarzyło, że już raz mu to powiedziałem, a on przygotował sobie idealną odpowiedź i cofnął czas, aby móc ją wykorzystać.
– Nie, Grześ – nie zgodziłem się, chociaż nie wiedziałem, czego chce. Byłem po prostu pewny, że nie mogę być człowiekiem, którego oczekiwał. – Gdybym ja miał wybór, nie chciałbym się nawet znać.
Usiadł gwałtownie na łóżku i choć go nie widziałem ani nie dochodziły do mnie żadne dźwięki z jego strony – czułem, że coś nim miota.
Potem świat gwałtownie przyśpieszył, jakbyśmy musieli jakoś zwrócić ten dodatkowy czas, który Grześ zabrał do przygotowania sobie wcześniej wypowiedzianego zdania. Jak gdyby w końcu udało się nam trafić w odpowiednie miejsce na tarczy.
Zszedł na parter, bo go poprosił o to mój tata. Wyszedłem z pokoju zaraz za nim, ale zobaczyłem zamknięte drzwi wyjściowe jedynie. Grzesia już nie było.
Ukłucie w sercu moim znów pojawiło się gwałtownie i było nie do zarejestrowania wręcz.
Czułem się jak na karuzeli – czy głowa moja trzymała się karku? – zawroty głowy i nudności opanowały ciało moje.
Tata stanął przede mną na schodach i złapał mnie za ramiona. Bo mogłem spaść. I spadłem. Wprost w jego silne ręce.
Kiedy Grześ wrócił zza drzwi, wypuściłem powietrze z płuc z taką ulgą i siłą, jakbym pozbył się go całego.
Otrząsnąłem się w salonie pod okiem taty. Grześ siedział tuż przy mnie.
– Jak się czujesz? – zapytał, a kiedy dotarły do mnie jego słowa, pokręciłem głową i znów pojawiły się nudności.
– Nie – powiedziałem. – Jak ty się czujesz? – Tak naprawdę chciałem zapytać, co się stało, że wyszedł z domu. Czy słyszy jeszcze. Ale jak mogłem to zrobić? Co bym mu dał w zamian?
Przyjaciel zmierzył mnie całego wzrokiem. Zatrzymał się przy tym na twarzy mojej i zaczął płakać, jak gdybym to ja był powodem.
Widziałem coś w jego oczach, kiedy to robił – to był trzeci znak.
Zaczął mówić. Śmierć w ustach jego mnie nie zaskoczyła. Tylko spazmy.