Nathaniel 2011

Wszystko wraca, on też. I był bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Oddech jego zamiast na karku znalazł się w płucach moich, jak gdybyśmy byli jedną osobą.

Na zamkniętych drzwiach mojego pokoju nie wisiał żaden numer, ale w środku też ktoś się dusił. Trwałem w stanie jego upadku. I nie oddychałem, jak on. Czasem udało mi się zamknąć oczy i śnić, nic więcej.

Grześ pojawiał się znikąd na łóżku przy mnie, a nierzadko na podłodze.

Oddech jego znalazł się w płucach moich, a już go nie miał. Bywało, że głowa moja mimowolnie wznosiła się ku górze, a tam nawet sufit się nie kruszył. Był biały, jakoby świeżo malowany, a ja byłem prawie sam, gdy Grześ z książką z biologii rozłożoną na kolanach przy nogach moich co jakiś czas zerkał kontrolnie.

Ręce moje odruchowo wędrowały ku szyi, by z niej zdjąć nierealny przedmiot, który zaciskał się na niej mocniej i mocniej, ale same powodowały większe jeszcze uciski.

Pamiętałem czasy, kiedy to ból właśnie pozwalał mi zachować tożsamość. Kiedy już nie byłem mgłą dzięki niemu, ale wtedy rola jego się odwróciła. Gdy mi brakowało dostępu do powietrza, przestawałem się czuć, bo to nie ja przecież. Nie dosięgałem nawet do haczyka zwisającego z sufitu. Choćbym stanął na książce, dzięki której on sięgał głębi swych oczu.

Przyjaciel był czujny i przysuwał się bliżej.

– Wdech i wydech – powtarzał, robiąc to ze mną, jak gdyby musiał mi zilustrować, jak się oddycha. Jak gdyby nie była to wrodzona umiejętność.

– To nie ja się duszę – uświadomiłem mu kiedyś, gdy rozpakowywał swój plecak, gotów spędzić na moim łóżku kolejne godziny. – To nie ja się duszę – powtórzyłem, kiedy spojrzał na mnie, próbując zrozumieć, o co chodzi, i odwróciłem się w stronę ściany, by go nie widzieć. – To on – dodałem cicho, nie zerkając nawet w jego stronę. Czy pokiwał głową ze zrozumieniem, czy zrobił wielkie oczy na znak niedowierzania? A może wzruszył ramionami?

Okej, zdarza się, ludzie się duszą, a w nas to zostaje.

Frustracja nie wychodziła z ciała mojego, miałem pewność, że była. Może została w innych ścianach.

Co się z nimi stało? Czy pokój zamknęli na klucz i wyrzucili go do rzeki? Czy dusi się tam ktoś inny? Może szum kamery w uszach innego człowieka rozbrzmiewa całymi dniami. Może coraz więcej osób będzie leżało ledwie przytomnie z twarzą ku ścianie. A może tylko ja.

Frustracja nie wychodziła z ciała mojego, więc może nie było jej wcale. Może odrealnienie stanowiło skrajnie pozytywne odczucie. Okej, mówiłem sobie, okej, mnie już tu nie ma, moje ciało tu zostanie i ludzie będą mogli zrobić z nim, co tylko zechcą, a ja nie będę musiał w tym uczestniczyć. Czy to nie dobrze?

– Tracę z nimi kontakt – mówiłem, kiedy drżały mi ręce, a przyjaciel łapał za nie i odpowiadał:

– W porządku, Nathan, jestem tutaj, odpocznij.

Ale jak odpocząć, gdy ktoś się dusi?

Wszyscy już wiedzieli. Kiedy wracałem ze szkoły poboczem ulicy – która była tak mało ruchliwa, że ją większość osób uważała za chodnik – a buty moje co jakiś czas zahaczały o asfalt, ludzie mijali mnie i widzieli to we mnie. I nikt obcy już nigdy nie spojrzał mi w oczy.

– Oni wszyscy już wiedzą – powiedziałem Grzesiowi.

– Jacy wszyscy?

– Wszyscy – powtórzyłem.

– Nathan, skąd mieliby wiedzieć? – zapytał łagodnie, a ja nie byłem w stanie zareagować, bo nie miałem żadnego pomysłu. Tylko mi się przypomniało pudło w garażu i pomyślałem, że może na ekranie ich komputerów maki były bardziej czerwone niż w rzeczywistości.

– Przepraszam, może po prostu mam obsesję. – Pokręciłem głową i przestałem wychodzić.

Znów szpital – chodzący nieszczęśliwy wypadek. Może problemy z płucami? A może serce? Przez pewien czas leżałem z maską tlenową na twarzy, ale nic nie wykryto.

– Przykro mi, Nathan – mówiła lekarka, przyznając się do niewiedzy. Nigdy nic nie wiedziała i nie chciała tego robić. – Natomiast twoje ręce… – Patrzała na blizny. Ale to nic takiego, malutkie kreseczki, widać, że rany nie były głębokie. Pewnie zupełnie przypadkowe: chłopak wygłupiał się ze znajomymi. Od zawsze się wygłupiał.

Wypisano mnie do domu z tą samą liną na szyi, z którą przyszedłem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *