Wyszedłem z domu w środku nocy, bo wypełniał się dymem. Czułem, jak wyżera mnie od środka, a nie chciałem być szarą mgłą, więc wyszedłem. Robiłem wszystko, by nie skręcić w prawo, choć ciało moje rwało się w tamtą stronę. Odwróciłem stopy w przeciwną stronę i wyplułem ślinę z ust, a potem zacząłem biec. Byłem zmęczony, bolało mnie wszystko, co było w stanie, a ja biegłem dalej, bo się oddalałem od domu, od szkoły, przyjaciół i starego motelu. Wystarczyło się tylko zmusić do zmiany kierunku.
Stanąłem, gdy zobaczyłem światło w jednym z mijanych okien. Ona także mnie zobaczyła. Uśmiechnęła się do mnie, a ja podszedłem bliżej. Otworzyła okno i do środka wleciało parę komarów.
– Często biegasz, gdy wszyscy już śpią? – zapytała.
– Nie – odparłem. – To mój pierwszy raz.
Malowała, gdy niewiele dalej się paliło.
– Już tam nie wrócę – rzuciłem przez telefon przyjacielowi.
– I bardzo dobrze – odpowiedział. – Wiesz, że to nie było zdrowe – stwierdził, jak gdyby chciał, bym zdał sobie sprawę z tego, że sam na to wpadłem. – Powiedziałeś jej?
– Ona już wie – oznajmiłem.
Spędziliśmy ze sobą lato. Poznaliśmy się w nocy i o tej porze doby się rozstaliśmy. Wszystko było szybkie i nieplanowane. Później już się nie zobaczyliśmy.
Wchodziłem i wychodziłem oknem, bo jej pokój był na parterze po stronie ulicy. Drzwi znajdowały się dalej. I było to jedyne okno, którym wchodziłem, bo dla ucieczki przechodzi się przez ściany, a kto chciałby uciekać do więzienia?
Nie uroniłem nigdy łzy przy niej, nie wymiotowałem i nie wydrapywałem sobie dziur w skórze. Drżałem po powrocie dopiero, by nie widziała.
Różne były wnętrza ceglanych ścian, które ludzie wykruszali od środka paznokciami, a to, jakim było się za jednymi, nie definiowało pozycji za innymi. Już to wiedziałem. Granice.
Za szybą miałem taką kontrolę, jakiej nie zaznałem nigdy wcześniej. I nad sobą też.
Nic o mnie nie wiedziała – bo nie rozmawialiśmy o mnie – i zdawała sobie z tego sprawę, a mimo to tak wiele czuła w moją stronę. Nie wiedziałem, dlaczego to robi. Wiedziała, że ja do niej nic. Po prostu byłem nieco wyższy i równie nieznacznie silniejszy.
Między nami było uzależnienie tylko. I nie wiem, kto bardziej był chory. Ja zyskiwałem kontrolę, a ona mnie.
Z uzależnieniem się walczy, ale nikt nic nie zrobił, kiedy wychodziłem oknem po raz ostatni. Oboje wiedzieliśmy, że już nie wrócę, i ona zaakceptowała to szybciej – pewnie i wcześniej się zorientowała, że tak właśnie będzie.
– Nathan, tak nie można. Wiesz o tym – mówił Grześ, a ja to wiedziałem. Jak wiele rzeczy. I co z tego? – Co innego się z nią spotykać i po prostu spędzać czas, a co innego dawać jej nadzieję na coś, co się nigdy nie wydarzy.
– Dlaczego miałoby się nie wydarzyć? – Bo nie mogę tak po prostu zdecydować, co i z kim. Bo jestem do tego niezdolny. Bo ktoś zawsze będzie podejmował te decyzje za mnie.
– Bo tego nie chcesz – usłyszałem zza moich myśli. Powiedział to tak stanowczo, że w pierwszej chwili chciałem zaprzeczyć, a jedynym tego powodem byłaby ochota, aby zwyczajnie się z nim nie zgodzić. – Próbujesz tym udowodnić samemu sobie, że masz prawo do decydowania, i oczywiście masz – zaznaczył równie stanowczym tonem co wcześniej. – Ale proszę, nie rób tego kosztem kogoś innego, jesteś na to za dobry.
– Może nie chcę taki być.
Kiedy pocałowałem ją po raz pierwszy, zrobiłem to agresywniej, niż powinienem – nie wiem, czy agresywniej, niż planowałem – ale nie zwróciła mi na to uwagi. Nigdy mi na nic nie zwracała.
– Masz ogień w oczach – powiedziała wtedy. – Czy to… – zaczęła nieśmiało – to, o czym myślę? – zapytała w końcu, nie mogąc znaleźć innych słów.
Prawie natychmiast pokiwałem głową w odpowiedzi, chociaż to wcale nie było to, o czym myślała.
Kiedy w samej bieliźnie uklęknęła przede mną i złapała za guzik moich spodni, powstrzymałem ją bez najmniejszego wzdrygnięcia się.
– Nie lubię w ten sposób – powiedziałem bez wahania i jakiegokolwiek strachu. Bo kiedy klęczała przede mną, czułem, że mam prawo wszystko.
Nie oczekiwała ode mnie żadnych przeprosin, kiedy się rozstawaliśmy, i nie dostała ich. W przeciwieństwie do mnie.