Nathaniel

Przez całe swoje życie potrzebowałem jego pomocy. W najmniejszych nawet czynnościach. Pomocy z zawiązaniem butów, z funkcjonowaniem w szkole i z oddychaniem. Wciąż był mi potrzebny. Gdyby nie on, byłbym martwy. I może czasem chciałem, żeby mnie zostawił, bo mnie zmęczyło życie, ale on trwał przy mnie bezustannie i przez to mu kolejne dni zawracało głowę moje istnienie.

Czasem nie marzyłem o niczym innym jak o tym tylko, żeby mnie otoczył swoimi opiekuńczymi ramionami i ciałem swoim chronił przed światem. By powstrzymywał każdego, kto by się spróbował do mnie zbliżyć, i każdy atom, pędzący w moją stronę. Ale nie teraz. W tej chwili doprowadza mnie to do szaleństwa. I to, że oczekiwałem od niego pomocy. Że oczekiwałem czegokolwiek.

Irytuje mnie sama jego obecność tutaj i to, że go tu nie chcę. Czuję się niekomfortowo z ciałem moim, kiedy patrzy, a robi to, choćby chciał udawać, że nie.

Wydaje mi się, że brakuje jedynie, bym tupnął nogą i on też to widzi. Mam ochotę go uderzyć przez to, co robi. Że stara mi się pomóc, kiedy nie potrafię.

Przez całe swoje życie chciałem jego pomocy, jak mam więc wyjaśnić mu, że już jej nie chcę? A czymże byłaby nasza przyjaźń bez tego? Czy w ogóle czymkolwiek? Jakoby mi tata od początku kazał znaleźć opiekunów, a nie przyjaciół.

– Grześ, ja… – staram się zacząć, ale gryzę się w język. Wiem, że mi nie wolno, choć może nie wolno mi też wymówić na głos tego, co mi się tworzy w głowie.

Czeka. Patrzy na mnie – tym razem już nie udaje, że tego nie robi – i czeka. Zaciskam pięści i czuję krew w ustach. To dobrze, przynajmniej nie krzyczę.

– Jesteś zły? – pyta.

Chcę pokręcić głową, ale szyja moja i kręgosłup są tak napięte, że zastygłem w tej pozycji na zawsze może.

– Złość jest w porządku, Nathan – mówi. – postaraj się tylko zatrzymać i nie reagować zbyt gwałtownie – tłumaczy, a ja zaciągam głęboko powietrza i staram się go nie wypuszczać, bo czuję, że gdy to zrobię, nie będę już w stanie powstrzymać krzyku. Wiem, że chce, bym rozluźnił szczękę, ale nie mogę tego zrobić, bo muszę trzymać zęby na języku.

Jak mam mu powiedzieć, że nie chcę jego pomocy, skoro chciałem jej zawsze? W każdej chwili dosłownie.

Był u nas w mieszkaniu, kiedy pokłóciłem się z Leonem. Może nie chciał wychodzić w środku naszej wymiany zdań, by nie zwracać na siebie uwagi, a może został celowo. Stał gdzieś w oddali i nic nie mówił. Nie wtrącił się słowem nawet.

– Nie podoba mi się, że to robisz – usłyszałem i spojrzałem w stronę przyjaciela, czekając na jego reakcję. Jakąkolwiek. Bo mógłby pochwalić Leona za to, że mówi, skupiając się na swoich odczuciach, a nie moich błędach, że nie użył słowa „zawsze” lub „ciągle”. Mógłby powiedzieć, że złość jest emocją, która pojawia się, gdy naruszane są nasze granice. Mógłby powiedzieć cokolwiek, ale nie powiedział nic. – Rozmawiasz ze mną? – zapytał Leon, a ja wciąż wzrok miałem zawieszony na kimś innym i czekałem, aż przyjdzie mnie ochronić przed czyjąś złością, ale nie ruszył się o milimetr. Może się bał.

– Krzyczysz na mnie – stwierdziłem.

– Nie krzyczę – zaoponował, a ja znowu odwróciłem głowę.

– Nathan, nie patrz na mnie, to nie jest kłótnia rodzinna, kiedy jeden rodzic na ciebie krzyczy, więc szukasz pomocy w drugim – odezwał się w końcu.

– Przecież nie podnoszę nawet głosu – zaprotestował ponownie Leon, a ja zacząłem płakać, bo niczego innego nie potrzebowałem w tamtej chwili tak bardzo, jak żeby Grześ wstał i podszedł do mnie, chroniąc mnie przed światem, a on nie ruszył się z miejsca.

Nie jestem w stanie zrobić nic innego, jak tylko patrzeć na niego ze złością i wydaje mi się to zbyt mało i zbyt wiele jednocześnie. Ranię go tym, czując radość i złość na siebie większą jeszcze. Może gdybym się rozpędził w stronę ściany lub miękką częścią łokcia uderzył o kant stołu, tobym już nie był niezdolny do mówienia. Może bym już nie musiał mówić w ogóle.

– Ja nie… – zaczynam ponownie, ale moje zęby znów zaciskają się na języku. Może mógłbym je sobie wybić, a język odciąć. – Ja nie chcę… – mamroczę zza zębów.

Nie patrzę na niego, lecz widzę twarz jego przed oczami. Widzę, jak czeka, jak kiwa delikatnie głową, by mnie zachęcić do dalszego mówienia.

– Przestań! Po prostu już przestań! – wybucham. – Ja nie chcę! – krzyczę. – Ja nie… – Łzy lecą mi po twarzy, a powinna woda spod prysznica.

– Okej, Nathan – odzywa się. – Czego nie chcesz? – pyta, jak gdyby to było oczywiste, że jeśli nie chcę, to nie muszę. Daje mi do zrozumienia, że jeśli mu tylko powiem, o co chodzi, to zrobi wszystko, bym nie musiał.

Drapię się po rękach, rozdrapując paznokciami skórę. Może dojdę do żył.

– Nathan, jako że udało ci się zająć wysokie miejsce w ostatnim konkursie, pomyślałam, że chciałbyś powtórzyć swój sukces – uśmiechnęła się nauczycielka, bo uśmiechali się tylko, kiedy byłem potrzebny. Kiedy mnie można było użyć.

– Nie chciałbym – powiedziałem szybko i nachyliłem się z powrotem do zadania.

– Wiesz – zawahała się wciąż z tym samym uśmiechem – to dobra okazja na zdobycie dodatkowych punktów z zachowania i…

– Powiedział przecież, że nie chce – odezwał się Grześ, siedzący przy mnie.

– Tak, słyszałam, ale…

– On nie chce – powtórzył zdecydowanie i aż uniosłem głowę, ażeby zobaczyć reakcję stojącej przed nami kobiety.

– Grześ, nie z tobą teraz rozmawiam. To nie jest kulturalne wtrącać się do cudzych rozmów.

– On tylko głośniej powtarza moje myśli. – Wzruszyłem ramionami i byłem mu wdzięczny z całego serca, że to robi.

– A co, jest twoim adwokatem? – zapytała lekko zirytowana.

– Gorzej. – Uśmiechnąłem się pod nosem. – Przyjacielem.

Podchodzi do mnie i chwyta mnie powoli za dłonie, żeby mnie powstrzymać od wydrapania sobie dziur w przedramionach. Wyrywam mu się, bo nie chcę jego pomocy, a on posłusznie robi krok w tył, jak ja to zrobiłem wcześniej, i znowu czeka. Jak gdyby w życiu swoim nie robił nic innego poza czekaniem, aż będzie mi potrzebny. Aż sobie ponownie zechcę rozerwać żyły.

– Kto pierwszy spadnie na podłogę, przegrywa – podsumował nad wyraz proste zasady, nad którymi wcześniej myśleliśmy. Do szczęścia nie potrzebowaliśmy niczego poza ławkami i wskaźnikami do tablicy. Ja miałem metalowy lub z materiału przypominający metal, Tomek – drewniany, bo był w stanie unieść go jedną ręką.

– To nie jest bezpieczne – zaprotestował Grześ, bo zawsze to robił. – Rozbijecie sobie głowy – dodał, ale żaden z nas nie zszedł z chwiejących się ławek. Na co dzień wyrywaliśmy kartki z zeszytu, składaliśmy je i podkładaliśmy pod nogi, by wygodniej było pisać w zeszycie, ale wtedy je spod nich wyciągnęliśmy.

– Czas, start – zarządził Tomek, a Grześ stał w oddali i wiedziałem, że jest niezadowolony. Bawiło mnie to tym bardziej.

Posługiwaliśmy się wskaźnikami jak mieczami, a blaty pod stopami naszymi przypominały dryfujące statki.

– Poddaj się, mam przewagę, jestem silniejszy! – krzyczał Tomek, kiedy jego broń trafiła w mój brzuch, a Grześ ponownie upomniał nas, byśmy sobie nie zrobili krzywdy.

– Tomek, nie tak mocno, przecież to jest ciężkie. – Żaden z nas nie zareagował na jego słowa. – Zaraz spadniecie.

– Grześ, przecież o to chodzi – westchnąłem i faktycznie chwilę później spadłem na ziemię, nie mogąc utrzymać dłużej równowagi.

Zaczęliśmy się śmiać, a przyjaciel nie ruszył się z miejsca, choć byłem pewien, że podbiegnie, by mi pomóc wstać. Byłem na to gotowy. W pierwszym odruchu nawet nie pomyślałem, żeby się wesprzeć na łokciach, bo czekałem, aż wyciągnie dłonie w moją stronę, ale tego nie zrobił. Spoglądał tylko na mnie z daleka.

– Wygrałem – stwierdziłem, bo widziałem w nim złość i chciałem jej więcej.

– Zginąłeś! – krzyknął Tomek i podniósł mnie z pomarszczonego linoleum.

– No właśnie. – Wybuchnąłem śmiechem i patrzyłem Grzesiowi w oczy.

– Chyba nie powinieneś tak mówić – usłyszałem wahający się głos Tomka za plecami swoimi. Wiedziałem, że też patrzy na Grzesia. Że też czeka, co zrobi.

– To jest właśnie w tym wszystkim najlepsze – odparłem, wciąż utrzymując kontakt wzrokowy z przyjacielem. – Kiedy zabraniają ci tak mówić.

Krzywił się i może nienawidził mnie w tamtej chwili. Może nienawidził mnie tak mocno, jak ja jego teraz, ale kiedy chcieliśmy z Tomkiem powtórzyć zabawę, wyrwał nam wskaźniki z rąk, jak gdyby nie chciał, bym upadł ponownie. A może wcale nie chodziło mu o mnie.

– Wiedziałem, że to zrobisz – wymamrotałem.

– Co?

– Że nie pozwolisz nam znowu – uśmiechnąłem się.

– Bawi cię to, Nathan? – zapytał z irytacją. – Że ktoś musi myśleć za was? Że ktoś musi dbać, żebyście sobie nie zrobili krzywdy, chociaż nie jesteście już dziećmi? Robisz to specjalnie, żebym mógł ci przerwać? – zapytał, ale nie czekał na odpowiedź nawet sekundy. – Nigdy nie pozwolę ci, żebyś sobie zrobił coś złego, więc jeśli potrzebujesz mieć ciągle dostarczane dowody dla pewności, to proszę bardzo, próbuj codziennie, a ja i tak zawsze będę starał się temu zapobiec.

– Grześ, to nie jest zdrowe – stwierdziłem.

– Naprawdę, Nathan? Ty mi będziesz mówić, co jest zdrowe? – zapytał i odszedł, nie czekając na nic więcej.

Znowu udaje, że mnie nie widzi. Patrzy w podłogę, by mnie nie złościć wzrokiem swoim, bo wie, że to robi.

– Nathan, nie rozumiem – mówi łagodnie.

– Po prostu nie chcę twojej pomocy – cedzę przez zęby, zaciskając szczękę. Naraz nachodzi mnie strach, że wydałem na siebie wyrok, że już nigdy nie będzie go przy mnie, bo sobie weźmie do serca słowa moje jak nigdy.

– Okej. – Uśmiecha się delikatnie, jak gdyby myślał, że powiedzenie tego na głos rozwiązuje wszystkie problemy. – Okej, w porządku, nie będę ci przecież pomagał na siłę.

Odtwarzam sobie w głowie to, co powiedział, i nie mogę nadziwić się temu, z jaką oczywistością wymówił te słowa.

– Grześ… – Nie wierzę, że muszę to powiedzieć. – Ty zawsze to robisz.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *