Staram się ich nie słuchać, skupić się na jakimkolwiek innym dźwięku, ale mi się nie udaje. Mogę wybrać spośród dziesiątek innych dźwięków, otulających mój umysł niczym kolejne warstwy wilgotnych koców, które nie chcą, by je przekroczyło cokolwiek innego, ale przekracza. Może są podziurawione. Może ktoś je zszyć próbował, ale nawet co zszyte, nigdy nie będzie szczelne. Może krew też wciąż wycieka mi z ciała.
Tykanie zegara, pohukiwanie sowy na drzewie za oknem – jak to możliwe, że słyszę ją aż tutaj? Ściany przecież – wiejący wiatr, lejąca się spod prysznica woda, obijająca się o ciało, z którego wycieka zawartość serca i migające światło o jego kolorze. Jest tyle źródeł dookoła, a ja upijam kolejny łyk wody z plastikowej butelki. Może i mnie to zabije.
Nie potrafię nie przysłuchiwać się ich rozmowie. Im bardziej staram się tego nie robić, tym robię to lepiej.
Wyobrażam sobie, jak Grześ go ucisza. „On jest na dole”, mógłby powiedzieć. „Przestań, przecież on wszystko słyszy”, syknąłby pod nosem z wściekle błagającym wyrazem twarzy. Tylko on potrafi taki mieć. Ale nic nie mówi, nie przerywa, bo nie wie, że tu jestem.
Nie krzyczą na siebie, ale głosy ich nie są spokojne – drżą. Może ciała ich też to robią.
Wypominają sobie niszczenie w przeszłości, jak gdyby nie robili tego w tej chwili. Jak gdyby się teraz nie krzywdzili słowami w dawnej sypialni jego rodziców.
– Sam się niszczysz swoim zachowaniem – słyszę i nie jestem w stanie rozróżnić, do którego z nich należy ten głos. Może powiedzieli to jednocześnie do siebie nawzajem. I żaden z nich może nie rozumie dlaczego. Albo rozumieją obaj i kiwnęli do siebie głowami na znak zgody.
Poznaliśmy się, bo był znajomym Leona i Natalii – chodzili razem do szkoły.
– Darek – uśmiechnął się szeroko jeden z nich, podając mi rękę. Cofnąłem się o pół kroku, zanim odwzajemniłem gest, bo jego śmiałość sprawiła, że moja zgasła.
A później odwróciłem się lekko i usłyszałem szybkie:
– Kuba.
Nie podaliśmy sobie dłoni, nie uśmiechnęliśmy się w swoją stronę. Ledwo byłem w stanie przełknąć przy nim ślinę. Miał zmrużone oczy i wydawał się wściekły na świat dookoła, że się urodził w ogóle. Bałem się go od początku. A potem zauważyłem, że są siebie coraz bliżej.
– Nie wydaje ci się trochę straszny? – zapytałem przyjaciela, kiedy byliśmy sami, ale on nie widział w nieznajomych nic złego, dopóki mu nie dali ku temu powodu.
– Nie. – Uśmiechnął się z politowaniem. – Sprawia dość złowrogie wrażenie, ale ma tylko taki wyraz twarzy, wiesz? Nie trzeba się go bać. – Spędzali ze sobą coraz więcej czasu i chciałem wierzyć w to, co mówił, ale było mi zimno.
– Robi mi się zimno, kiedy jest w pobliżu – dodałem.
– Nathan, posłuchaj – zaczął, jak gdyby był moim tatą i miał zaraz po raz kolejny tłumaczyć, dlaczego nikt nie wraca do domu. – Kuba nie wyraża sobą zbyt wielu emocji, ale to naprawdę dobry człowiek, zapewniam cię. – Spojrzał na mnie nagle z przestrachem w oczach, jak gdyby myślał, że powiedział coś, czego nie powinien, a ja mrugnąłem tylko, by kontynuował. – Może kiedyś się tego nauczy – stwierdził.
– Można się tego nauczyć? Wyrażania emocji? – Grześ powtarzał, że nie ma głupich pytań, ale one były głupie i wiedziałem to już w momencie, w którym wypowiadałem je na głos. Tylko nie miałem siły ich powstrzymać.
– Dzieci też się tego uczą, Nathan, każdy z nas musiał się tego nauczyć, to wymaga jedynie czasu – powiedział, chociaż miał na myśli zupełnie inną naukę.
Widziałem na twarzy jego rozmarzenie i natychmiast pojąłem, dlaczego poprzednie pytania wyszły z ust moich. Może chciałem, by sam dotarł do tego, jakie to niepokojące, co robił.
– Grześ, ty chcesz go naprawić? – zapytałem, bo zawsze kazał pytać wprost, kiedy coś męczy.
– Nie – zaprotestował natychmiast. – Nie o to chodzi. Nie ma w nim nic do naprawiania, tylko… – zatrzymał się na dłuższą chwilę. Siedzieliśmy na niskim murku, a on wziął do ręki płaski kamyk z ziemi i zaczął kopać nim dziurę, aż dotarł w końcu do czarnego piasku.
– Tylko chcesz mu pomóc?
– To chyba nic złego. – Uśmiechnął się słabo, z nadzieją w oczach, że potwierdzę, że to nic złego przecież.
– Nie, jasne, że nie – powiedziałem. Ale choć nie przychodziło mi do głowy, co złego może być w pomaganiu, wiedziałem, że coś jest w nim takiego.
Spojrzał na mnie ze wzrokiem tak słabym, jak gdyby nie wiedział, czy wierzy sam sobie i w to, co mówi.
– Ty też miałeś okres, kiedy nie okazywałeś zbyt wielu emocji. – Wzruszył ramionami, jak gdyby nie chciał, bym wziął te słowa do serca
– Okej – powiedziałem. Nie chciałem, żeby czuł się niepewnie, ale nie potrafiłem nie stwierdzić oczywistego: – Czyli chcesz go naprawić – powiedziałem, a on nie zaprzeczył.
Na początku się go bałem, jednak kiedyś zostaliśmy sami u niego w domu, on zaś zaczął do mnie mówić. Wcześniej rzadko się odzywał w moją stronę, odpowiadał półsłówkami z kamienną twarzą, a wypowiedzi jego brzmiały, jak gdyby wyuczył się ich na pamięć i musiał już tylko wyrecytować w odpowiedniej chwili.
Wcześniej rzadko się odzywał, a przynajmniej ja rzadko słyszałem, żeby mówił cokolwiek, ale wtedy zaczął.
– Uważam, że on robi ze mnie lepszego człowieka – odezwał się nagle i wpatrywał we mnie.
– Możesz mówić – zachęciłem go cicho.
– Mam taki mały problem, że nie potrafię wyczuć emocji innych ludzi, nie mam pojęcia, kiedy są smutni, źli czy szczęśliwi. – Nie miałem wrażenia, by mi się zwierzał, raczej opowiadał historię. Nie o sobie nawet. – Uczyłem się tego kiedyś na pamięć. Łzy to smutek, krzyk to złość, a uśmiech to szczęście, ale potem, dorastając, zauważyłem, że koledzy krzyczą z ekscytacji, a mama płacze ze szczęścia, i nie potrafiłem tego zrozumieć. Kiedy ktoś mnie z kolei pytał, czy jestem szczęśliwy, ja nie miałem pojęcia.
Z każdym słowem stawał się w oczach moich innym człowiekiem.
– Nie mówię ci tego, żebyś mi współczuł – dodał. Być może zobaczył we mnie, co ja w nim zobaczyłem. – Chcę tylko, żebyś wiedział, że z nim idzie mi lepiej. Czasem wiem, kiedy się boi i kiedy cierpi, i to dziwne czuć coś nagle z inną osobą, ale nie chcę, żeby się skończyło.
– Chcesz mi powiedzieć, że ci na nim zależy? – zapytałem wprost, nie dlatego, żeby mu pomóc, po prostu bardzo chciałem to od niego usłyszeć.
Jego zmarszczone brwi skrzywiły się jeszcze bardziej.
– Wypiłem za dużo wina – odparł, jak gdyby uznał to za odpowiedź na moje pytanie.
Wiedziałem, że nie chce już ze mną rozmawiać. Może z nikim w ogóle, ale ze mną na pewno.
– Jesteś na mnie zły? – dopytałem jednak.
– Nie będę zły na ciebie przez jego decyzje – stwierdził. – Mam taki wyraz twarzy.
Na początku bałem się choćby ślinę przełknąć przy nim, a wtedy zacząłem przełykać łzy.
– Jestem przyzwyczajony, Kuba – mówiłem. – Tak bardzo cię przepraszam, że jestem przyzwyczajony do tego, co dla mnie robi. Tak strasznie mi przykro. – Jego skrzywiona twarz wyrażała zdegustowanie. Może nie chciał mnie widzieć, może zachowanie moje wydawało mu się zbyt obrzydliwe, zbyt okropne. Może w jego oczach byłem najgorszym człowiekiem, jaki chodził po ziemi.
– Nie jestem na ciebie zły – powtórzył.
Jeden z głosów podnosi się, bo coś przelało to źródło i się woda rozlewa po górach całych. I może powódź poniesie ich za sobą.
– Może nam się wyłącznie wydaje, że to, co robimy, jest dla nas dobre, może wcale nie powinniśmy się ze sobą spotykać, Kuba. Może tak naprawdę tylko marnujemy swój czas.
– Jak spanie, jedzenie, przemieszczanie się i wszystko, co nie ma związku z Nathanem. Jest jakakolwiek czynność lub jakikolwiek człowiek poza nim, który nie marnuje twojego czasu?
Wzdrygam się.
Maciek wychodzi z łazienki w narzuconych na szybko ubraniach. Wciąż mokry, przysiada się do mnie. Gdy wstanie, zostanie po nim bezbarwna plama.
– Nie musisz tego słuchać – mówi.
– Nie słucham.
Ale słyszę. I to, jak Kuba pyta, czy gdyby pozwolił mu zburzyć swoje ceglane ściany, to czy byłoby im lepiej. Czy to możliwe w ogóle?
– Było cokolwiek, co mógłbym zrobić lepiej? – pyta Kuba i nie uzyskuje odpowiedzi. – Naprawdę się starałem – dodaje. – Wiem, że oczekujesz więcej rozmów, więcej okazywania emocji, komunikacji i starałem się ci to dać, ale w zamian chciałem czasu.
– Czas nic nie daje – odpowiada Grześ, a mnie łamie się serce, bo ma rację. Czas nic nie daje. – Kuba, ktoś ci zostawił siniaki pod skórą, a ty ich jeszcze nie wygoiłeś, dlatego cię ze mną nie ma. – W głosie jego jest rezygnacja.
– Mnie z tobą, Grześ, naprawdę? A czy ty ze mną jesteś?
– Widzisz? – słyszę gwałtowny śmiech. – Może właśnie dlatego nie powinniśmy dłużej tego ciągnąć.
Kuba nie zaprzecza, nie kłóci się. Drzwi otwierają się i schodzi po schodach na parter, gdzie ja wpatruję się w przeciwną do nich stronę. Maciek siedzi wciąż przy mnie ze ściekającą po długich rękawach koszulki wodą; patrzy za siebie.
– Ty się nie potrafisz skupić na teraźniejszości, prawda? Ciągle myślisz o tym, co było, a w tym, co było, upatrujesz wszystko, a czasem bywa po prostu tak, że coś jest, że się dzieje teraz, w tej chwili.
Odwracam głowę w ich stronę i widzę stojącego na schodach przyjaciela.
– Ja się przynajmniej staram ich pozbyć – kontynuuje Kuba. – A ty chcesz, żeby cię wciąż bito w tych miejscach coraz mocniej, żeby ci one nieustannie przypominały o tym, co już minęło.
– Kiedy wyjdziesz, już nie będzie miał mnie kto bić – słyszę zza pleców i ciarki mnie po nich przechodzą.
Kuba mruży oczy i to jedyne, co robi, nim wychodzi. Nie trzaska drzwiami, jak gdyby chciał dać do zrozumienia, że wróci.
Chciałbym pobiec za nim i krzyknąć, że go przepraszam. Za to, że Grześ idzie w moim kierunku zamiast w jego, że musiałem być tak często wspominany w tej rozmowie, że nie udusiłem się z żalu w tamtym pokoju, bo może wtedy Grześ nie byłby moim przyjacielem. Ale nie biegnę, bo się duszę.