Nathaniel

To zabawne, że ludzie myślą, że zawsze mogą pomóc. Że istnieje jakiś sposób. Nie wiedzą jaki, ale są pewni, że jest.

– Nie wiem, jak mogę ci pomóc, Nathan – powiedział. To zabawne, że on ciągle tak myśli. – Co cię śmieszy?

– Twoja wiara we własne możliwości jest niesamowita – roześmiałem się.

– Po prostu chciałbym pomóc ci stamtąd wyjść – odparł poważnie. Miał na myśli mój dom, wtedy jeszcze zawsze miał go na myśli. Nie przeszło mu przez nią jakiekolwiek inne miejsce na ziemi.

– Grześ, spójrz na to w inny sposób – zaproponowałem. – No wiesz, przynajmniej nie mogę tam wejść, skoro już tam jestem. – Wzruszyłem ramionami, a on uśmiechnął się słabo. W zupełnie inny sposób niż ja.

Wstaję z łóżka z uśmiechem na twarzy. To miłe uczucie. Nie przysiadam na jego skraju jak przyjaciel, który potrzebuje paru chwil, by się rozbudzić – od razu unoszę ciało swoje i prostuję nogi. Poprawiam kołdrę i poduszki bez najmniejszego wysiłku, jak gdybym robił to codziennie. I biorę leki, które Leon zostawił mi na szafce.

Za jakiś czas nie będą już potrzebne. Wiem, że jeszcze jutro będę musiał je wziąć. I pojutrze. Ale może za rok. Może za rok nie będą mi już potrzebne. Wiem, że nie mogę ich przestać brać nagle, z chwili na chwilę. Że powoli i małymi kroczkami. Ale za rok tego dnia już nie będę w ogóle pamiętać o ich istnieniu. Właśnie dlatego teraz muszę je wziąć. Żeby kiedyś móc o nich zapomnieć.

To dobry dzień. Kiedy po przebudzeniu spojrzałem na leżące na szafce tabletki, pomyślałem, że nie stałoby się absolutnie nic złego, gdybym je zignorował, bo czuję się dobrze. Czasami znika przez nie radość, ale wiem, że powinienem.

– Wiesz, dlaczego czujesz się od nich momentami otępiały, tak? – zapytał, kiedy minęło trochę czasu, odkąd zacząłem je brać.

– Nie znam się na chemii, Grześ, wiem tylko, że tak jest. Widocznie musi tak być. – Wzruszyłem ramionami.

– Chcesz, żebym ci to wytłumaczył? – Pokręciłem głową. – W porządku, ale na wszelki wypadek starałem się o tym poczytać trochę więcej. – Uśmiechnął się dumny z siebie i z wiedzy, jaką posiadł.

– Dziękuję.

– Pamiętaj, żeby o wszystkich niepokojących objawach mówić pani doktor – przypomniał. – O tych, które cię nie niepokoją, lepiej też powiedzieć.

– Tak, rozumiem.

Nie podzielałem jego entuzjazmu. Jak gdybym znowu miał mieć siostrę. Bo wiedziałem, że nic się nie zmieni, że może być gorzej tylko. I było.

– Nie chcę ich brać, kiedy jestem radosny.

– Nathan, chodzi o to, że twoja radość nie jest do końca…

– Nie mów tego – zaprotestowałem. – To jedyna radość, jakiej doświadczam, Grześ. Przykro mi, naprawdę niezmiernie mi przykro, że nie może być normalniejsza. Że nie mogę być szczęśliwy jak ty ani jak Leon. Że nie potrafię jej opanować. Że zamiast zażywać małe dawki szczęścia, gromadzę je w sobie i przedawkowuję nagle od czasu do czasu. Naprawdę mi przykro z tego powodu, ale gdyby nie to, to już nigdy byś nie zobaczył, jak się uśmiecham.

Milczał. Wpatrywał się we mnie oczami, które chciały pomóc, lecz nie wiedziały jak.

Nie potrafiłem nic z tego zrozumieć. Tabletki sprawiały, że nie było granic, że się czułem jednostajnie, a przecież kiedy ich nie było, lata temu, nie był zadowolony.

Nie wiedziałem, o co mu chodzi i dlaczego chce, bym je brał.

W końcu westchnął.

– Nathan, musisz je brać – powiedział i nie wyjaśnił dlaczego.

Słowa jego spowodowały rozczarowanie w sercu moim i złość. Mógł powiedzieć cokolwiek, a wydusił z siebie tyle tylko, że muszę. Bo on tak mówi. Chciałem wykrzyczeć, żeby się nie wtrącał w moje życie więcej. Żeby mi dał umrzeć, tak jak chciałem, a nie kazał żyć, jak chciał on.

– Biorę je – zapewniłem zamiast tego.

To dobry dzień. Kiedy po przebudzeniu spojrzałem na tabletki, pomyślałem, że nie stałoby się nic złego, gdybym je zignorował, bo jest dobrze. Czasami przez nie radość zanika, jednak wiem, że powinienem, więc biorę.

Za jakiś czas nie będą mi już potrzebne.

Pokonuję drogę dzielącą mnie od szafy i wyciągam z niej ubrania. Żaden krok nie jest dla mnie wyzwaniem. Zajmuje mi to ułamki minut.

Daję się pochłonąć prostym czynnościom, dopóki nie zauważam, co w istocie zrobiłem.

Wybucham śmiechem, gdy uświadamiam sobie własną pomyłkę. Zdaje się, że przez ten nagły dźwięk ptaki podniosły się do lotu.

Jednym ruchem zdejmuję z siebie koszulkę, by naprawić skutki mojej nieuważności. Odwracam ją na drugą stronę, by metka uwierała mnie w szyję, a nie była widoczna dla innych. O ile byliby tu inni. Może skoro nie wyjdę z domu, mógłbym jej nie zakładać na siebie z powrotem. Może gdybym nie spoglądał w dół, zapomniałbym, że jej brakuje.

Może gdybym nie patrzył w lustro jak zwykle. Ale patrzę.

Uciekam wzrokiem od niego, jak zawsze. Jak gdyby pamięć mięśniowa przypominała mi, by nie spoglądać w jego stronę. Ale coś mi każe wracać. Po raz kolejny odwracam głowę i widzę siebie w kawałku ostrego. Może to tylko człowiek uwięziony za szkłem się uśmiecha, a może to mnie zamknięto. Czyż to nie zabawne patrzeć na samego siebie?

Uśmiecham się do własnego odbicia i rozśmiesza mnie to jeszcze bardziej. Stoję przed nim i zamiast obserwować stopy swoje lub ruszyć z pięścią na niego – śmieję się.

Nie mogę patrzeć na siebie w lustrze, i to nie dlatego, że wolałbym, by mnie w nim nie było, ale dlatego, że mnie to śmieszy. Czyż to nie zabawne?

Jest mi głupio, bo gdyby ktoś to widział w tym momencie, stwierdziłby, że taki właśnie jestem. Ale nikt tego nie widzi. Jestem sam. Myśl o kimś, kto mógłby mnie teraz zobaczyć, też jest śmieszna.

Staram się wciągnąć spodnie na swoje nogi, ale mam za mało siły. Ręce moje są lekkie. Może to pióra. Padam plecami na łóżko z nałożonymi do połowy spodniami. Nie potrafię się opanować i wstać. Gdyby ktoś tylko widział mnie w tej sytuacji, na pewno padłby ze śmiechu wraz ze mną.

Nagle podejmuję decyzję i równie gwałtownie szarpię ciałem swoim. Wydaje mi się, że nie dam rady zatrzymać się na prostych nogach, tylko poniesie mnie dalej i wyląduję na twarzy na podłodze przed sobą. Ale staję. Zatrzymuję się. Wciągam na siebie spodnie i zapinam guzik. Jestem ubrany w coś, w czym się żyje. Nie mam na sobie ubrań, w których spałem. Czuję się świeżo i jeszcze bardziej polepsza mi się humor. Jak gdyby mógł.

Co teraz?

Mam w sobie niesamowite pokłady energii. Tak wiele rzeczy mógłbym zrobić, być w nieskończonej liczbie miejsc jednocześnie i nie męczyć się. Wysprzątałbym całe mieszkanie, nadrobił pracę, może odwiedziłbym przyjaciela, bo tak dawno nie byłem u niego w domu, że nie pamiętam już prawie, jak żyje. Może niespodziewanie wpadłbym do innych znajomych, by byli w szoku, że jestem. Może wyszedłbym na najdłuższy spacer, na którym kiedykolwiek byłem. I może bym już nie wrócił z niego.

Obracam się wokół własnej osi. Mógłbym umyć lustro, skoro jestem w stanie na nie patrzeć, przebrać pościel, umyć okna, mając nadzieję, że nie będzie padać. A jeśliby padało, to mógłbym się śmiać z tego zbiegu okoliczności. Wyobrażać sobie, jak pogoda droczy się ze mną, jak gdybym był jedynym człowiekiem na ziemi.

Mógłbym naszykować parę posiłków i zamknąć je do pojemników, by w dzień, w którym zajmowałbym się czymś innym i nie miał czasu na gotowanie, cokolwiek było przygotowane. Mógłbym pozbyć się kamienia z deszczownicy pod prysznicem i z kranu, bo dawno tego nie robiliśmy i woda leci stamtąd teraz, jak gdyby się nie mogła zdecydować, którą stronę zatopić.

Obracam się wokół własnej osi i przychodzi mi do głowy tyle pomysłów, że przytłaczają mnie swoją ilością. Że nie biorę się za żaden z nich, tylko siadam na powrót na łóżko.

Oddycham bardzo szybko, ale nie jestem zmęczony. W końcu postanawiam, że umyję lustro. Od niego zacznę.

To dobry początek. Znalazłem siłę i motywację i może to dziś będzie ten dzień, od którego wszystko będzie inaczej. Może nawet za rok tego dnia będę świętował, że to już tak długo. Że dałem radę.

Wypuszczając powietrze nosem, wstaję i postanawiam, że to dziś. Dzisiaj będzie dzień, w którym wszystko się zmienia. Zamykam oczy i uśmiecham się. To dobra myśl.

Wyposażam się w kawałek materiału i preparat do mycia szyb, a potem wracam na piętro, przypominając sobie, że z niego zszedłem. Schody nie są dla mnie żadną przeszkodą.

Staję na palcach, by dosięgnąć górnej krawędzi lustra i stopniowo schodzę coraz niżej, aż klęczę na kolanach, a potem wstaję z nich, jak gdyby zrobić to było najprostsze na świecie.

Chcę spojrzeć na moją pracę, ale znowu patrzę na siebie. Oczy moje i uszy, o których istnieniu zapomniałem, są niewyraźne.

Odnoszę to, co mam w rękach, na swoje miejsce. Nie poprawiam smug, przez które nie byłem w stanie ujrzeć mojej sylwetki w pełnej ostrości. To tylko smugi – ta myśl mnie cieszy. Nic się nie stało. To tylko smugi na lustrze i nic więcej. Świat się nie skończy, a ja nie umrę, jeśli tam będą. Nikt nie umrze.

To tylko smugi.

To dzisiaj. Teraz już zawsze będzie dobrze, zmieni się całe moje życie. Wszystko będzie inaczej. Będę uśmiechać się do lustra i zeskakiwać z radością z łóżka o poranku, gotowy do pracy.

Będę szczęśliwy, że jestem dorosły i że moim obowiązkiem jest praca.

– Nie można zmienić całego swojego życia, Nathan – powiedział ostrzegawczym tonem, jak gdyby chciał wylać na mnie wiadro lodu. – Wielu rzeczy już nie zmienisz, ale można robić wszystko, żeby kolejne lata były lepsze.

– Co znaczy „wszystko”, Grześ? To znaczy, że jak wiele?

– Myślę, że naprawdę dużo, choć to zależy od każdego z nas.

Czuję się wspaniale. Może całe moje życie czekałem na ten dzień. Dzień, w którym wszystko się zmieni.

Uśmiecham się do lustra. Nic nie zasłania ust moich i zębów. Widzę je przed sobą. Nie pamiętam, kim byłem. Może mnie w ogóle nie było. Może narodziłem się w tym właśnie momencie.

Nie wiem, jak długo już stoję w tym miejscu, ale zaczyna boleć mnie szczęka, więc rozluźniam twarz i widzę w niej mgłę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *