Kiedy poznaliśmy Miriam chodziła do szkoły podstawowej. Nie potrafiła jeszcze dobrze tabliczki mnożenia, ale już od paru lat uczestniczyła w zajęciach tanecznych.
Rodzice Miriam, Natalii i Leona bardzo dbali o to, żeby ich dzieci mogły spełniać się przez zajęcia dodatkowe. Natalia wybrała teatr, Leon – karate.
To właśnie wracając z zajęć teatralnych Natalia spotkała Dagmarę. Skomplementowała jej sukienkę, a jakiś czas później przyszły razem na boisko, na którym graliśmy z Tomkiem i Piotrkiem w koszykówkę. Tak się poznaliśmy.
Nathan był zdezorientowany po powrocie ze szpitala. Od tamtej pory za każdym razem, gdy wychodziliśmy z Tomkiem, wychodziliśmy także z Natalią.
Leon porzucił karate po dwóch lekcjach, wolał gry komputerowe.
Do ich domu rodzinnego przychodziliśmy swego czasu dość regularnie, ale Leon nigdy nie wychodził podczas naszych wizyt ze swojego pokoju. Kiedy zrobił to po raz pierwszy, był bardzo zdenerwowany. Myślałem, że to dlatego, że rzadko przebywa z ludźmi i nie czuje się komfortowo w ich towarzystwie, ale myliłem się. Gdy Nathana nie było w pobliżu był najbardziej wyluzowany z nas wszystkich.
Rodzice Miriam, Natalii i Leona bardzo dbali o to, żeby ich dzieci mogły spełniać swoje pasje w ramach zajęć dodatkowych, ale nie przepuszczali, że dla ich najmłodszej córki będzie to coś więcej, niż przyjemność, której będzie się w przyszłości oddawać po pracy. Oboje byli lekarzami i wszyscy dookoła, włącznie z nimi samymi, uznawali za oczywiste, że ich dzieci podzielą tą drogę. Tylko Leon nią poszedł. Natalia rzuciła studia medyczne po pierwszych egzaminach, Miriam nigdy na nie nie aplikowała. Zamiast tego wybrała szkołę tańca.
Kiedy się poznaliśmy, była jeszcze w podstawówce, ale już wtedy zamiast ćwiczyć czytanie, czy mnożenie, wolała cały dzień tańczyć przed lustrem.
– A wiesz, że Dagmara potrafi zrobić szpagat? – Natalia zwróciła swoim pytaniem uwagę młodszej siostry, której oczy natychmiast się zaświeciły. Dagmara siedziała tuż obok Natalii i Miriam błądziła wzrokiem z jednej na drugą. – Poważnie – dodała Natalia. – I gwiazdę i fikołki – wymieniała, a Miriam była coraz bardziej zachwycona. – Zapytaj, może cię nauczy – zaproponowała.
Dagmara nauczyła Miriam wszystkiego – szpagatu, gwiazd, przewrotów, mostka, stania na rękach. Spędzały razem mnóstwo czasu.
– Jeśli cię męczy, daj znać, zajmę się tym – szepnęła Dagmarze Natalia, kiedy Miriam po raz kolejny prosiła o lekcje figur akrobatycznych.
– Co ty – odparła Dagmara. – uwielbiam ją. Zresztą – dodała. – jak kiedyś wygra jakieś mistrzostwa to może odpali mi procent – śmiała się.
Dla Dagmary nie istniał sport bez rywalizacji. Musiała być nagroda. Lubiła biegać, robiła to codziennie, ale cały czas myślała przy tym, że przygotowuje się do maratonu. Pływała, żeby zdobyć medal olimpijski. Ze sportem musiały wiązać się puchary i medale, to one były jej celem.
Do momentu, kiedy wylądowała w szpitalu z powodu wycieńczenia organizmu i niedożywienia.
Od lat patrzy więc tylko na sukcesy Miriam i bycie dumnym to jedyne, co jej zostało.
– Jesteś lepszym partnerem do tańczenia, niż Leon – mówi Miriam. – on jest w tym wszystkim taki mechaniczny, odtwarza kroki bez żadnego uczucia.
Od kiedy Leon awansował, ma o wiele więcej pracy i mniej czasu na ćwiczenia.
– Co stało się z facetem, z którym do tej pory ćwiczyłaś? – pytam konspiracyjnym tonem. – Czyżby rywalizacja wśród tancerzy z twojego otoczenia posunęła się o krok za daleko?
Miriam wybucha śmiechem uświadamiając sobie, co mam na myśli, ale po chwili poważnieje.
– Nie, okazał się tylko być zbyt zaangażowany – odpowiada tajemniczo, a ja kiwam głową, domyślając się, o co chodzi. – Niedługo pewnie znajdę kogoś na zastępstwo – dodaje. – W tegorocznych zawodach już zapewne nie uda mi się wziąć udziału, ale nie chcę zmarnować tego sezonu. Dlatego zawracam wam głowę – wyjaśnia.
– Lubię, gdy zawracasz mi głowę w ten sposób – mówię i chociaż nie chciałem, by w moich słowach znalazł się jakikolwiek podtekst, oboje go wyczuwamy.
Miriam uśmiecha się.
– Przestań tak mówić – śmieje się, a potem impulsywnie dodaje: – Wolałabym ci w niej zawrócić, niż ci ją zawracać.
Wpatrujemy się w siebie, śmiejąc się cicho pod nosem, aż w końcu nie wytrzymujemy i wybuchamy niemal jednocześnie.
– Przepraszam! – wykrzykuje Miriam, łapiąc się za brzuch i pochylając ze śmiechu. – Wróćmy do ćwiczeń – zarządza po chwili.
Mam ochotę powiedzieć coś jeszcze i ona to widzi. Stoi więc w miejscu patrząc na mnie z wyczekującym uśmiechem, ale ja rezygnuję, a ona widząc to, także odpuszcza.
Od początku było dla nas oczywiste, że ćwiczyć będziemy w moim domu, bo ten przestronny salon miał być pełen roześmianych dzieci, które nigdy się w nim nie pojawiły, dlatego możemy robić w nim wiele kroków, nim wpadniemy na ścianę, ale kiedy jest ciepło i słonecznie, kierujemy się do ogrodu.
Miriam włącza muzykę i kładzie telefon na tyle daleko, byśmy go przez nieuwagę nie nadepnęli.
Muzyka nie przeszkadza żadnym sąsiadom, ponieważ choć to tylko wrażenie, że dom jest ukryty i odizolowany od reszty świata, od najbliższych mieszkańców dzieli nas wiele drzew. To właśnie przez otaczający go las, dom wydaje się być azylem na ziemi, ale dom, w którym wychowywał się Nathan stoi niewiele dalej przy tej samej ulicy, a w przeciwną stronę ścieżka z nierówno wylanym asfaltem prowadzi także do kamienic, boiska i szkoły.
W cieplejsze dni przejeżdża tędy mnóstwo rowerzystów i przechodzi rodzin z dziećmi, które wybrały się na spacer, żeby pooddychać świeżym powietrzem.
Dobrze, że nie mieszka tu nikt niebezpieczny.
Chwytamy się za ręce. Czasem moje ciało chciałoby ruszać się samo w rytm muzyki, ale nie utrudniam Miriam zadania swoim improwizowaniem, bo chociaż jest się w stanie szybko dopasować do tego, co robię, gdy zapominam kroków, szybko zostaję przywołany do właściwej pozycji.
Kiedy na nią patrzę, uświadamiam sobie, że nigdy wcześniej nie widziałem nikogo tak jednocześnie rozmarzonego i skoncentrowanego. Mimo że traktuje to bardzo poważnie, nie jest w stanie wyrzucić ze swojej głowy faktu, że to właśnie ja z nią tańczę. Ja ją dotykam.
– Jesteś niesamowita – mówię, gdy kończymy. Widzę jej szeroki uśmiech i nie mogę się powstrzymać, dlatego wyciągam do niej ręce i po chwili stoimy w uścisku.
– Ty też jesteś niesamowity – odwdzięcza się słowami. – Dziękuję.
– Zjedzmy coś, masz ochotę? – potwierdza ruchem głowy.
Przygotowując wspólnie z Miriam jedzenie, słyszę, jak ktoś chwyta za klamkę, odwracam więc głowę w stronę drzwi, aby przywitać mojego brata.
Jego włosy są w nieładzie.
– Wszystko w porządku? – pytam. – Nie było cię całą noc.
– Jak zwykle – rzuca z lekkością, bo to prawda.
Ja w jego wieku potrzebowałem światła, on woli ciemność.
Maciek przeczesuje ręką moje wilgotne jeszcze po porannym prysznicu włosy, a następnie wyciera ją sobie o nogawkę i znika równie gwałtownie, jak się pojawił. Został po nim tylko dźwięk zamykanych drzwi jego pokoju.
Miriam gotuje sobie owsiankę, którą przyniosła ze sobą, ponieważ wie, że w naszej kuchni nie ma nigdy zbyt wielu rzeczy.
– Grześ, ten chleb jest czarny – rzuca złośliwie, gdy mój posiłek wyskakuje z tostera.
– Lubię takie na granicy spalenia – odpieram.
– One już raczej tę granicę dawno przekroczyły.
Miriam dekoruje swój talerz ostatnim bananem, jaki znalazła w naszej misce na owoce.
– Na pewno mogę go użyć? – zapytała wcześniej.
– Jeśli ty go nie zjesz to prawdopodobnie któryś z nas rozsmaruje go sobie na chlebie, gdy będzie już cały czarny – odpowiedziałem, na co zareagowała miną pełną obrzydzenia.
Szybko smaruję swoje tosty kremem czekoladowym i zjadam je zanim Miriam w ogóle siada do stołu.
To ważne, aby dostarczać organizmowi odpowiednich kalorii, żeby mieć siłę na codzienne funkcjonowanie, ale to potrzeba mojego organizmu, którą wyłącznie akceptuję, nie lubię poświęcać czasu na przygotowywanie i konsumowanie posiłków.
Miriam upiera się, że pozmywa, a kiedy już zarówno jej talerz jak i garnek lądują na swoich miejscach, żegnamy się.
Od kiedy Maciek zamknął drzwi swojego pokoju, gdy wrócił, nie usłyszałem nawet szelestu, wskazującego, że w ogóle tam jest, dlatego pukam.
– Mogę? – pytam.
– Jasne.
Wchodzę do środka i zastaję brata siedzącego na łóżku i wpatrującego się w ekran telefonu.
– Jak było na spacerze?
– Żyję – śmieje się, nie dodając nic więcej.
– Jakieś plany na dziś? – dopytuję.
Siadam po drugiej stronie łóżka i mimowolnie zerkam na jego telefon. Ma otwarte wiadomości, ale do nikogo nie pisze. Jeszcze nie.
– Nie wiem – wzrusza ramionami. – Chyba pójdę spać, a później się zobaczy.
Blokuje telefon i odchyla się na oparcie.
– Chciałbyś wyjść ze mną gdzieś dziś wieczorem? Albo popołudniu, kiedy się już wyśpisz?
– Gdzie? – interesuje się.
– Kino? Jakiś klub? Możesz wybrać.
Maciek patrzy na mnie bez wyrazu.
– Możemy też zaprosić tutaj Tomka, Nathana i, no wiesz, zrobić własną imprezę – zachęcam.
Zawsze byliśmy ze sobą blisko. Robiliśmy wspólnie mnóstwo rzeczy i może nigdy nie byliśmy razem w klubie, ale kiedy zapraszałem do siebie przyjaciół, mój brat spędzał czas z nami.
Ktoś zapytał mnie kiedyś, czy nie jestem zazdrosny. Czy nie przeszkadza mi, że Maciek zaczyna przyjaźnić się z moimi przyjaciółmi. Byłem za bardzo szczęśliwy, żeby móc czuć jakąkolwiek zazdrość. Największą radością w życiu jest dla mnie patrzenie jak osoby, które kocham nawzajem się kochają.
A moi przyjaciele kochali Maćka jak brata.
Od kiedy oznajmiłem im, że moja mama jest w ciąży, czekali razem ze mną. Byli podekscytowani i wymyślali scenariusze zabaw, którymi będą go zajmować. Kiedy się urodził, nie mogli przestać o nim mówić, a im był starszy tym więcej mówili do niego.
Maciek nie miał nigdy tylko jednego starszego brata. Od urodzenia miał czterech braci i siostrę.
Czasem kiedy mu na coś nie pozwalałem, pytał o zgodę Nathana. Nathan zawsze pozwalał mu realizować nawet najgłupsze pomysły. Kiedy był na mnie zły, biegł do Tomka, żeby na mnie ponarzekać. Kiedy był smutny często wypłakiwał się na ramieniu Dagmary, nie moim. A kiedy potrzebował posiedzieć z kimś w ciszy, siedział z Piotrkiem. Nie ze mną.
– Możemy to ustalić kiedy już się wyśpię? – pyta.
Bardzo chciałbym mu na to pozwolić, ale nie mogę.
– Nie, umówmy się teraz – nalegam. – Pójdziesz spać ze świadomością, że kiedy się obudzisz, masz coś zaplanowane.
Maciek aż krzywi się na tę myśl.
– Ale ja nawet nie wiem, co będę robił za dziesięć minut, a co dopiero… – przerywa.
– Wiem – stwierdzam, kiedy jestem już pewien, że nie doda nic więcej. – I to jest problem.
Mój brat wzdycha z uśmiechem.
– Okej, powiedz mi, z czym znowu jest problem?
– Żyjesz z dnia na dzień, Maciek – zauważam. – Powiedziałbym nawet, że z minuty na minutę. Jest spora różnica między spontanicznością, a tym, co ty robisz. Mam wrażenie, i naprawdę chciałbym się mylić, ale boję się, że mam rację, że wstajesz codziennie rano z poczuciem „okej, jakoś przetrwam ten dzień”, a kiedy zasypiasz czujesz ulgę, że się udało. To niepokojące.
– To nie do końca tak – protestuje. Daję mu znak, żeby mi wyjaśnił. – nie czuję ulgi, kiedy zasypiam. Po prostu przetrwałem dzień i idę spać.
– Okej – mówię. – ale czy ty czasem patrzysz w przyszłość? – czekam, ale Maciek nie odpowiada. – Nie chcę, żebyś zamartwiał się swoimi przyszłymi wyborami, ale chciałbym, żebyś czasem o nich pomyślał, żeby decyzji nie podejmował za ciebie czas. Żebyś poszedł na taki kierunek studiów, a nie inny, dlatego, że tak wybrałeś, a nie dlatego, że na inne minął czas zapisów. Nie wymagam od ciebie wytyczenia sobie ścieżki życiowej niezmywalnym markerem, ale chciałbym, żebyś miał jakiś szkic, chociaż na jakiś czas do przodu.
Brat podnosi się, obejmuję go, a on odwzajemnia uścisk.
– Czas płynie, Maciek, ale chciałbym, żeby to nie decydowało za ciebie – dodaję. – chciałbym, żebyś to ty wybierał, w którą stronę idziesz. Pamiętasz, jakie miałeś plany?
– Te plany nie były tylko moje, Grześ, nie mogę ich realizować samemu.